
Pierwsze dni stycznia to czas, kiedy księża ruszają „w teren”, by spotkać się z mieszkańcami swoich parafii. Przyjąć czy nie przyjąć? – to dylemat nie tylko ateistów, ale i wierzących.
REKLAMA
Dziennikarz Wojciech Łazarowicz opisał dziś na swoim blogu w naTemat, z jakimi reakcjami spotykają się księża, którzy chodzą po kolędzie.
„Wielu księży pytanych przeze mnie na okoliczność nieprzyjemności doświadczanych podczas obchodu parafian odpowiada zgodnie: nieprzyjemnie jest tkwić pod drzwiami jak idiota, gdy nikt nie reaguje na pukanie, dzwonienie. Zdarza się bardzo często, że ksiądz widzi z zewnątrz palące się w domu światła, a nikt nie otwiera – czasem słychać nawet trwożliwe ‘cicho, dzieci’ dochodzące zza zaryglowanych drzwi” – napisał.
Nie jestem ateistą, ale nie chcę przyjmować księdza "po kolędzie". Dlaczego? Ponieważ "co łaska" to "nie mniej niż 50 zł" (true story). A poza tym nie bawią mnie wypytywanki o życie prywatne.
I choć Łazarowicz sugeruje, że to ateiści w obawie przed księdzem chowają się za zamkniętymi drzwiami, wierzący przy okazji kolędy mają podobne dylematy. Na forach internetowych piszą na przykład, że wizyta duszpasterska często wiąże się z koniecznością głębszego sięgnięcia do kieszeni.
Czytaj także: Nieświęte święta. Komercyjna "magia Bożego Narodzenia" przyciąga też niewierzących [wywiad]
Niektórzy obawiają się zaś po prostu bezpośredniej konfrontacji z księdzem, nie chcą mówić o swoich prywatnych sprawach i wolą trzymać duchownego na odległość. A nuż zacznie wypytywać, wtrącać się, przekonywać, że domownika dawno w kościele nie widział.
Nie ma obowiązku przyjmowania księdza. Można unikać kolędy lub powiedzieć ministrantom, że nie życzymy sobie wizyty. Jakoś nie czuję potrzeby zwierzania się księdzu ze swojego życia. Kolędników w postaci przebranych dzieci częstuję cukierkami.
A czy wy przyjmujecie księży? [Waszym zdaniem] wizyta duszpasterska jest potrzebna, czy może traktujecie ją jako niepotrzebne najście?
