Wojciech Maziarski uważa, że ruch "Ratuj Maluchy" jest w rzeczywistości obliczem IV RP. W ich działaniu część prawicy doszukała się znamion walki o "świadomość narodową". Słowa Maziarskiego zdziwiły przedstawicieli stowarzyszenia. – Nie jesteśmy związani z żadną opcją, z żadną IV RP – podkreślają. Dr Flis zwraca jednak uwagę, że wszystkie ruchy, które są niezadowolone z polityki rządu automatycznie zbliżają się do opozycji.
Wojciech Maziarski po analizie internetowych komentarzy doszedł do wniosku, że ruch – "Ratujmy Maluchy", który publicznie podkreśla swoją apolityczność, działa tak naprawdę na rzecz prawej strony i jest "IV RP bez makijażu". Odniósł się w ten sposób do komentarza Krzysztofa Rybińskiego, byłego wiceprezesa NBP, który napisał na blogu, że "Ratuj Maluchy" walka z pomysłem wysłania sześciolatków do szkół jest tak naprawdę walką "o świadomość narodową, o to, czy kolejne pokolenia młodych ludzi to będą patrioci, którzy szanują wartości narodowe czy tradycję".
Te słowa Maziarski uznał za jednoznaczne: "Rękę dałbym sobie uciąć, że Rybiński precyzyjnie oddaje prawdziwe motywacje, które przyświecają wielu aktywistom i sympatykom ruchu. Tyle tylko, że większość z nich dyskretnie milczy na ten temat, a Rybiński paple na lewo i prawo".
Z dala od polityki
Przedstawiciele ruchu są zdziwieni. – To taka bzdura, że ciężko się nawet do tego odnieść – mówi Karolina Elbanowska jedna z inicjatorek ruchu Ratuj Maluchy – Nam nie chodzi o żadną politykę. Działamy dla naszych dzieci. Ruch jest szeroki. Są w nim czytelnicy "Niedzieli" i tygodnika "Nie", są i dziewczyny z młodzieżówki PO. Jakby pani zapytała, jaka opcja przeważa, odpowiedź jest jasna: przeważają rodzice – podkreśla. Podobnie wypowiada się jej mąż Tomasz Elbanowski, prezes Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców: – Absurdalne jest ocenianie społecznego ruchu, na podstawie jakiegoś komentarza Krzysztofa Rybińskiego, który nie ma z nami nic wspólnego. To niemerytoryczne i nieuczciwe. Od lat powtarzamy: nie mamy nic wspólnego z polityką partyjną, nie jesteśmy związani z żadną opcją polityczną. Jesteśmy społecznikami. Ale widać, że w Polsce łatki przyczepia się zaocznie – stwierdza Tomasz Elbanowski.
Niektórzy uznali jednak pojawienie się "Ratuj Maluchy" w kontekście zjazdu Platformy Oburzonych, za wyraźne opowiedzenie się po prawej stronie. Tomasz Elbanowski wyjaśnia, że nie występują przeciw rządowi. – Ruch jest szeroki, niezależny od polityki. Łączy rodziców. Bardzo pilnujemy, żeby nasz ruch występował tylko w jednej konkretnej sprawie i nie miał nic wspólnego z partyjnymi sporami, dlatego nie wzięliśmy udziału w Platformie Oburzonych, choć i organizatorzy i dziennikarze koniecznie chcieli nas tam widzieć – dodaje.
Od jakiegokolwiek politycznego wydźwięku odcina się również aktor Marcin Dorociński, który wystąpił w spocie promującym kampanię. – Wziąłem udział w kampanii, bo popieram akcję – komentuje krótko. Dorociński jest jednym z aktorów obok m.in. Kasi Cichopek, Anety Zając i kabaretu Mumio, którzy włączyli się do walki z forsowaną przez MEN reformą szkolnictwa w ramach akcji Ratuj Maluchy. W spocie promującym kampanię apelują do minister Krystyny Szumilas, by wycofała się z pomysłu obniżenia wieku szkolnego.
Jesteście z nami czy z nimi?
Dr Jarosław Flis, socjolog polityki z Uniwersytetu Jagiellońskiego zwraca uwagę, ze tego typu polityczne przypisywanie do jednej ze stron jest typowe dla toczącej się wojny ideologicznej. – W ramach tej wojny uznaje się, że zaangażowanie w sprawę, w którą "my" się nie angażujemy jest niedopuszczalne i kompromitujące. Wtedy to jest paskudne zaangażowanie ideologiczne. Jeśli natomiast jest to zaangażowanie "po naszej stronie", to wszystko jest już w porządku – komentuje dr Jarosław Flis. – Ciekawe czy Wojciech Maziarski tak uważnie śledzi zaangażowanie w różne inicjatywy po "drugiej stronie" – dodaje z przekąsem Flis.
Socjolog podkreśla, że każdy obóz tak naprawdę gra "na dwie ręce". – W mediach podaje się rękę na zgodę, a za plecami druga jest zaciśnięta w pięść. Oficjalne komunikaty są łagodniejsze. Później "wyciągnie" zaczyna się w mediach tak, żeby zdyskredytować drugą stronę – mówi.
W ten sposób rozumując, można założyć, że skoro ruch "Ratuj Maluchy" wyraża sprzeciw wobec propozycji obecnego rządu (obniżenia wieku szkolnego), to najwyraźniej jego działacze muszą wspierać opozycję, czyli są prawicowi. A jak prawicowi to na pewno forsują IV RP. – Każda opozycja próbuje kapitalizować niezadowolenie społeczne. W pierwszym etapie jest to pojedyncza niechęć do rządzących, później zniechęceni obywatele zostają "grupowani" w większe formacje jak Platforma Oburzonych. To samo robiła Platforma, kiedy rządził PiS. Od konkretów do ogólnej niechęci – tłumaczy dr Flis. Zwraca uwagę, że każdy z rywalizujących obozów zawsze różnie interpretuje to samo niezadowolenie społeczne.
W ocenie Flisa rozkładanie każdej inicjatywy na zasadzie "komu to służy", "kto za nimi stoi" jest bez sensu. – W ten sposób daleko nie zajdziemy. Takie inicjatywy trzeba oceniać merytorycznie, a nie tropić ukryte intencje i ujawniać "prawdziwe oblicze" – podkreśla. Przyznaje jednak, że tego typu ruchy, które są niezadowolone z polityki rządu, zawsze zbliżają się do opozycji. – Tego typu zarzuty tak naprawdę zapędzają takie ruchy do jakiegoś obozu politycznego. Po takich atakach bardzo prawdopodobne, że "Ratuj Maluchy" będzie w jakimś obozie lub się do niego przynajmniej zbliży – kwituje Flis.
Od samego początku, czyli od 2008 roku plany ministerstwa wyglądały, jakby ktoś się bawił klockami, a nie planował edukację dla milionów dzieci. Najpierw ówczesna minister edukacji Katarzyna Hall założyła, że w 2009 roku wyśle do szkół i 6- ,i 7-latki. Dwa roczniki naraz, bez żadnych przygotowań. To pokazuje delikatność i wyczucie autorów reformy. Wszystko w myśl zasady "jakoś to będzie". A tu przecież chodzi o nasze dzieci. CZYTAJ WIĘCEJ