Noc Feromonów w Łodzi
Noc Feromonów w Łodzi fot. Marcin Stępień / AG

Co łączy pisarza Jakuba Żulczyka, projektanta Krzysztofa Stróżynę i wydawcę miesięcznika "Vice"? Wszyscy są lub byli didżejami, chociaż na co dzień zarabiają inaczej. Coraz więcej znanych osób chwyta za gramofony, laptopy czy iPody i staje po drugiej stronie didżejki. Dlaczego najgorętsze zajęcie sezonu to puszczanie muzyki z płyt i odtwarzaczy?

REKLAMA
Didżej ma rząd dusz, dyktuje mody i podrywa dziewczyny – mam kolegę, który przybrał na użytek sceny ironiczne pseudo DJ Laski Wyrywam. Ta profesja, bądź co bądź, wymaga jednak obeznania w najnowszych muzycznych trendach, znajomości sprzętu i wyczucia techniki, a także “tego czegoś”: magicznego daru, który sprawia, że ludzie szaleją. Profesjonalni didżeje mówią jednak co innego: nie ma bardziej przystępnego około-artystycznego zajęcia.
– Nad Wisłą ogólny poziom umiejętności didżejów jest niższy niż np. w Nowym Jorku czy Londynie – zauważa Michał Torzecki, znany imprezowej części stolicy pod pseudonimem I Say Mikey jako część kolektywu AM Radio. – Tam jest większa konkurencja, u nas łatwiej się przebić. Pod tym względem Warszawa jest bardziej jak Berlin. Granie imprez na pewnym poziomie nie wymaga umiejętności, tylko znajomości hitów – śmieje się Mikey. Przyznaje, że pod pewnymi względami to dobrze, bo łatwo wyrobić sobie nazwisko i przyciągnąć publiczność, zwłaszcza, jeśli – jak np. Krzysztof Stróżyna czy Robert Serek – ma się znaną twarz. – Gorzej jednak, że znane osoby zostają didżejami z innych motywacji niż chęć zarobienia na życie, grają na zajawce, “psują” muzyczny rynek. Trudno potem, nawet profesjonalistom, powstrzymać się od grania przebojów, jeśli występuje się przed publicznością tak przyzwyczajoną do stałego poziomu hitów – zauważa Michał.
Rzeczywiście, niełatwo buduje się różnorodny set, w którym poszczególne utwory składają się na zróżnicowaną pod kątem tempa i nastroju całość, jeśli trzeba serwować gościom hit za hitem. – Doświadczony didżej potrafi odejść od sezonowego przeboju i wrócić do swojej narracji – potwierdza Torzecki. – Niedoświadczony didżej-gwiazda tego nie umie i robi się z tego Koko Bend – śmieje się, zapewniając, że nie ma nic przeciwko formacji z Robertem Serkiem, wydawcą pisma “Vice” i polskim propagatorem marki Comme des Garçons, u sterów. Tyle tylko, że nagromadzenie imprez granych przez osoby na co dzień zajmujące się zgoła czym innym – projektowaniem ubrań, robieniem zdjęć, prowadzeniem bloga (wcale nie muzycznego!) czy grafiką – prowadzi do ujednolicenia się całej didżejskiej podaży. – Szkoda, jeśli jest tylko tak – zauważa Mikey. Razem z Antkiem Regulskim stworzył kilka lat temu duet AM Radio właśnie z potrzeby grania imprez inaczej, niż to, co słyszeli co weekend np. w warszawskiej Piekarni. – Przeszkadzało mi wtedy, że didżeje house'owi cały czas podbijali beat, w momentach narastania największego napięcia, w tzw. buildzie danego kawałka, zamiast pozwolić, by nastąpiła kulminacja, ciągnęli dalej na najwyższych obrotach. AM Radio powstało z chęci, by do setu wprowadzić melodię.
Inny warszawski didżej, który wypowiedział się dla nas anonimowo, podkreśla kolejną ważną cechę rynku muzycznego. Dzięki sieci muzyka jest powszechnie dostępna i darmowa, więc można niezwykle łatwo wejść do zawodu. – Kiedyś bycie didżejem wymagało infrastruktury, znajomości. Dziś wystarczy szybkie łącze i laptop – mówi nasz rozmówca. – Niski próg wejścia do tej profesji wraz z potencjalnymi korzyściami, które mu towarzyszą, czyni z niego najbardziej atrakcyjny zawód około-artystyczny.
Jakie to korzyści? – Prestiż w gronie znajomych, bycie w centrum uwagi, darmowy alkohol na imprezach – wylicza warszawski didżej z uśmiechem. Przekonuje, że pokolenie dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków, uwierzyło jak żadne inne dotąd, że idealne zajęcie na życie to takie, które łączy pasję z zarabianiem pieniędzy. – Wszystkie analogiczne zawody, np. bycie sportowcem ekstremalnym, dajmy na to: deskorolkowcem-wyczynowcem, przynoszą podziw rówieśników, ale wymagają ciężkiego treningu i lat praktyki. Może jedynie prowadzenie bloga ma podobny potencjał środowiskowego fame'u przy stosunkowo niskich nakładach sił – mruga do nas nasze źródło. Didżejowanie jest w praktyce równie proste, chociaż zdaniem naszego rozmówcy jeszcze nigdy osoba stojąca za deckami nie musiała tak bardzo walczyć o uwagę. – Granie setów w klubach to dziś imprezowa akwizycja – krzywi się. – Dzięki dostępności muzyki, która ułatwia pracę didżejom, szerokie grono odbiorców również ma gdzie i jak realizować swoją organiczną potrzebę muzyki. Nie potrzebuje do tego pana z gramofonami, który wskaże, co jest fajne, a co nie. Didżeje są dziś w sytuacji proszącej w stosunku do słuchaczy, a to powoduje, że muszą ich zakrzyczeć, rozpychać się łokciami.
Wysyp didżejskich talentów znakomicie wyśmiewa fragment komediowego serialu “Portlandia”, poświęcony życiu inteligenckiej pary w Portland, w stanie Oregon.
Jakub Żulczyk, pisarz, publicysta i przez pewien czas także didżej w kolektywie Defibrylator SoundSystem, tak komentuje swój epizod za deckami: – To było dla zabawy. I tak co weekend szło by się do klubu, a tak przynajmniej ktoś za to płacił, alko było za darmo, dziewczyny się interesowały, a my bawiliśmy się tak samo dobrze, jak na cudzej imprezie i puszczaliśmy muzykę, którą najbardziej lubimy.