
Politycy prześcigają się w ułatwianiu nam życia tak bardzo, że czasem chcą zmieniać rzeczy, które już dawno załatwiono. Pytani przez nas politycy opowiedzieli się m.in. za możliwością elektronicznego składania dokumentów, wprowadzeniem zniżek dla studentów na bilety kolejowe czy zakazu reklamowania leków bezpośrednio u lekarzy. Problem w tym, że te wszystkie przepisy istnieją od kilku lat.
REKLAMA
Posłowie są w stanie wypowiedzieć się na każdy temat. Jednak, o ile o politycznych konkurentach czy sprawach światopoglądowych niemal każdy jest się w stanie wypowiedzieć, gorzej, jeśli rozmowa dotyczy konkretów. Dlatego postanowiliśmy sprawdzić, czy politycy nabrali nieco rozsądku i przezorności po wpadkach swoich sejmowych kolegów.
Reklamowanie leków
Spytaliśmy polityków z komisji zdrowia o konieczność wprowadzenia ograniczeń w dystrybucji leków. Podawaliśmy przykład Węgier – w 2001 r. pierwszy rząd Victora Orbana zakazał wysyłania lekarzy na zagraniczne konferencje, obdarowywania ich darmowymi próbkami leków czy reklamowania leków lekarzom w pracy.
Spytaliśmy polityków z komisji zdrowia o konieczność wprowadzenia ograniczeń w dystrybucji leków. Podawaliśmy przykład Węgier – w 2001 r. pierwszy rząd Victora Orbana zakazał wysyłania lekarzy na zagraniczne konferencje, obdarowywania ich darmowymi próbkami leków czy reklamowania leków lekarzom w pracy.
– Polskie prawo jest bardzo rygorystyczne w stosunku do przemysłu farmaceutycznego – ocenia w rozmowie z naTemat.pl poseł Maciej Orzechowski z PO. – Nakłada na przedstawicieli firm obowiązek zachowania wysokich standardów w kontaktach z lekarzami – przykładowo nie mogą spotykać się z nimi w czasie ich pracy finansowanej przez NFZ. Natomiast nie powinno się zabraniać takich spotkań poza czasem pracy. Byłoby to ograniczaniem wolności obywatelskich. Również kwestie sponsorowania wyjazdów czy uczestnictwa w kongresach są czytelnie opisane w prawie farmaceutycznym – wyjaśnia wiceprzewodniczący komisji zdrowia.
Mniej ostrożny okazał się jego kolega z komisji i z partii. – Rzeczywiście to wszystko poszło już za daleko – mówi Jarosław Katulski, wiceprzewodniczący komisji zdrowia z ramienia PO. – Myślę, że finansowanie konferencji medycznych powinniśmy pozostawić, ale jeśli to rzeczywiście są konferencje naukowe, a nie wyjazdy do ciepłych krajów. A przyjmowanie przez lekarzy prezentów jest dalece niestosowne. Mi, jako lekarzowi, przeszkadzają wizyty przedstawicieli handlowych kolejnych firm. Może już czas zdecydować się na uregulowania prawne, chociaż ja jestem przeciwnikiem nadmiernej regulacji – zaznacza polityk.
Jednak pan poseł zapomniał, że polskie prawo jest właściwie tak samo rygorystyczne jak to wprowadzone przez Orbana. U nas także lekarze nie mogą przyjmować prezentów droższych niż 100 zł, wyjeżdżać na konferencje "podczas których przejawy gościnności wykraczają poza główny cel spotkania" i przyjmować masowych ilości darmowych próbek medykamentów. I jest tak od 2001 roku, bo wtedy przyjęto ustawę Prawo farmaceutyczne.
Zniżki dla studentów
O ile wobec przedstawicieli handlowych firm farmaceutycznych posłowie byli srodzy, to studentom chcą nieba przychylić. Być może dlatego, że niedawno znacznie utrudnili im życie, wprowadzając odpłatność za drugi kierunek. Teraz chcą pozwolić im zaoszczędzić na przejazdach kolejowych i autobusami PKS. – Powinna być wprowadzona maksymalna zniżka – deklaruje z gestem godnym arabskiego szejka poseł Mieczysław Golba z Solidarnej Polski. – Zabraliśmy im drugi bezpłatny kierunek studiów, więc powinniśmy pomagać w kształceniu się społeczeństwa. Jeśli będziemy mieli wyedukowane społeczeństwo, to nam się to opłaci. Musimy dogonić Europę, a to właśnie młodzi ludzie mogą nam w tym pomóc – uzasadnia
O ile wobec przedstawicieli handlowych firm farmaceutycznych posłowie byli srodzy, to studentom chcą nieba przychylić. Być może dlatego, że niedawno znacznie utrudnili im życie, wprowadzając odpłatność za drugi kierunek. Teraz chcą pozwolić im zaoszczędzić na przejazdach kolejowych i autobusami PKS. – Powinna być wprowadzona maksymalna zniżka – deklaruje z gestem godnym arabskiego szejka poseł Mieczysław Golba z Solidarnej Polski. – Zabraliśmy im drugi bezpłatny kierunek studiów, więc powinniśmy pomagać w kształceniu się społeczeństwa. Jeśli będziemy mieli wyedukowane społeczeństwo, to nam się to opłaci. Musimy dogonić Europę, a to właśnie młodzi ludzie mogą nam w tym pomóc – uzasadnia
Myśl szczytna, ale gorzej już z konkretami. – Zniżka powinna wynosić co najmniej 50 proc., ale najlepiej 75 proc., Tutaj powinno być stać nas na to, by studenci mogli wyjeżdżać – przekonuje polityk. – Ja zagłosowałbym za ulgą w wysokości 75 proc. Już jakieś zniżki tam mają, ale to za mało – dodaje.
Nieco mniej rozrzutny jest jego klubowy kolega Piotr Szeliga. – Na pewno zagłosowałbym za wyższymi ulgami – deklaruje. – Bo teraz ile jest? 51? W czasach, gdy wiadomo, że studentowi nie jest łatwo, państwo powinno podwyższyć dopłaty do biletów. Trzeba się zastanowić, czy to może być 55, 60 czy 70 proc. Obniżenie cen biletów może skłonić kogoś do wyjazdu na studia – mówi.
Poseł Szeliga ma rację – jedną z obietnic wyborczych Bronisława Komorowskiego było właśnie przywrócenie 51-procentowych zniżek dla studentów. I zmiany te przyjęto wkrótce po zaprzysiężeniu Komorowskiego na prezydenta.
Dokumenty przez internet
O możliwości składania e-deklaracji wie niemal każdy, ale składanie innych dokumentów przez internet jest znacznie mniej popularne. I to pomimo wysiłków ministra administracji i cyfryzacji Michała Boniego. Nie tylko obywatele, ale i nie wszyscy politycy przekonali się do internetu. – Nad tym trzeba się poważnie zastanowić, bo mam wiele niepokojących sygnałów dotyczących e-sądów – przestrzega Elżbieta Witek z PiS. – Poza tym przy takich dokumentach mamy do czynienia z danymi osobowymi, więc trzeba by zadbać o to, aby one nie wyciekły – dodaje.
O możliwości składania e-deklaracji wie niemal każdy, ale składanie innych dokumentów przez internet jest znacznie mniej popularne. I to pomimo wysiłków ministra administracji i cyfryzacji Michała Boniego. Nie tylko obywatele, ale i nie wszyscy politycy przekonali się do internetu. – Nad tym trzeba się poważnie zastanowić, bo mam wiele niepokojących sygnałów dotyczących e-sądów – przestrzega Elżbieta Witek z PiS. – Poza tym przy takich dokumentach mamy do czynienia z danymi osobowymi, więc trzeba by zadbać o to, aby one nie wyciekły – dodaje.
Posłanka tłumaczy, że jest starej daty (chociaż minister cyfryzacji jest 3 lata starszy) i preferuje papierowy obieg dokumentów. – Ale jeśli obywatele chcą elektronicznych dokumentów, to powinniśmy im ułatwiać życie, a nie utrudniać. Chociaż ja jestem co do nich sceptyczna – zaznacza.
Ale niektórzy politycy są do sieci nastawieni znacznie bardziej pozytywnie. Nawet za bardzo, bo chcą rozszerzyć cyfryzację na te procedury, które już są on-line. – Uważam, że umiejętność obsługi komputera jest na tyle rozpowszechniona, że powinno się taki elektroniczny obiekt dokumentów upowszechniać – przekonuje Michał Wojtkiewicz, poseł PiS. – Ludzie powinni móc składać właściwie wszystkie dokumenty, nie tylko deklaracje podatkowe, nie tylko zezwolenia na budowę, ale i rejestrować pojazdy – mówi.
Dotychczas szło tak dobrze, aż do chwili nieszczęsnej rejestracji samochodów. Prawo dopuszcza i tę procedurę on-line, choć nie wszystkie samorządy ją udostępniają. – Jeżeli to by było dopracowane, powinno się to umożliwić. Każdy 2-3 razy w życiu zmienia samochód, więc powinno się to dopracować. Odeszłyby koszty podroży do urzędu, a kolejki kolejki do okienek byłyby mniejsze – argumentuje polityk.
Tłumacze przysięgli
Zawód zaufania publicznego, jakim jest tłumacz przysięgły, jest od wielu lat regulowany ustawą. Wymaga się, by kandydat do pełnienia tej funkcji zdał egzamin państwowy, potwierdzający znajomość języka. Składają też przysięgę, w której obiecują przestrzeganie zasad etyki zawodowej. Ale znaleźliśmy w sieci relację, według której niektórzy tłumacze oszukują swoich klientów. Dlatego spytaliśmy posłów, czy powinno się uregulować pracę tłumaczy.
Zawód zaufania publicznego, jakim jest tłumacz przysięgły, jest od wielu lat regulowany ustawą. Wymaga się, by kandydat do pełnienia tej funkcji zdał egzamin państwowy, potwierdzający znajomość języka. Składają też przysięgę, w której obiecują przestrzeganie zasad etyki zawodowej. Ale znaleźliśmy w sieci relację, według której niektórzy tłumacze oszukują swoich klientów. Dlatego spytaliśmy posłów, czy powinno się uregulować pracę tłumaczy.
Pytani o tę kwestię politycy okazali się najbardziej ostrożni. – Nie pracuję w komisji sprawiedliwości, nie zajmowałem się tym, a nie chcę powiedzieć czegoś głupiego, w końcu nie jestem alfą i omegą – przyznaje poseł Tomasz Kamiński z SLD. Wtóruje mu klubowy kolega Eugeniusz Czykwin. – Nie mam zdania na ten temat. Pierwszy raz ktoś mnie o to pyta, a w Sejmie się tym nie zajmuję. No ale jeśli jest problem, to pewnie jakieś środowisko się nim zajmie – przekonuje.
Niektórzy mieli nawet do powiedzenia coś merytorycznego. – Teraz są przepisy regulujące te sprawy. Tłumaczem przysięgłym nie może zostać ktoś z ulicy, bo trzeba zdać egzamin państwowy – zauważa Leszek Aleksandrzak z SLD. – Czy potrzebne są inne regulacje? Nigdy nie byłem zwolennika tego, by wszystko obejmować ustawami, bo od tego ludzie nie będą uczciwsi. Problem dzisiaj jest brak sankcji za złamanie przepisów. Trzeba się zastanowić, czy nie odbierać uprawnień osobom, które przetłumaczyły dokument na czyjąś korzyść – proponuje.
W Sejmie poprzedniej kadencji przyjęto 952 ustawy. W poprzednich kadencjach było ich nieco mniej, ale różnice nie są duże. Dlatego zrozumiałe jest, że posłowie nie są w stanie znać się na wszystkim – po to też działają komisje, które zajmują się tylko niewielkimi wycinkami prac parlamentu. I to do nich posłowie pytani o szczegółowe kwestie. A sami niech zastosują zasadę: Mowa jest srebrem, ale milczenie złotem.
