Wielu Polaków zastanawia się, czy nie mogliby zrezygnować z ZUS-u i nie płacić na system, który i tak im przecież nic daje. A i przyszłości nie zapewni. Ale wypisać z ZUS-u się nie da, bo obowiązuje nas "solidarność międzypokoleniowa". Tylko czemu niby mielibyśmy być solidarni z ludźmi, którzy nie zadbali o swoją przyszłość? Maks Kraczkowski z PiS odpowiada: – A kto budował drogi? Właśnie ci, na których teraz płacimy.
O to, by wypisać się z ZUS-u, walczyło już kilka osób w Polsce. Jak Grzegorz Sowa, który starał się o to przez kilka lat. Ostatecznie jednak, mu się nie udało. Tak samo jak Eugeniuszowi Hnatowi z Nowogardu, którego historię opisuje "Gazeta Wyborcza". Hnat próbował dowiedzieć się od ZUS-u m.in. czy z ZUS-owskiego konta może wypłacić pieniądze i jak są one lokowane – czy bezpiecznie, np. w obligacje, czy służą do wypłacania bieżących emerytur.
ZUS odpisał mu, że jego konto to nie konto bankowe. Nie ma stamtąd wypłat, a na razie pieniądze trafiają do obecnych emerytów. Obowiązuje bowiem solidarność międzypokoleniowa.
Jeden z naszych czytelników zwrócił nam uwagę, że w obronie ZUS często pojawia się właśnie kwestia solidarności międzypokoleniowej – ale nikt nie wyjaśnia, co to dokładnie oznacza i skąd ten koncept w ogóle się wziął. A przecież jeśli podpiera się nim jedna z najważniejszych instytucji finansowych w państwie, to coś znaczyć ten termin musi.
Co to jest ta solidarność
Niestety, na stronie ZUS-u na próżno można szukać czegokolwiek o solidarności międzypokoleniowej czy szerzej – społecznej. To właśnie bowiem z pojęcia solidaryzmu społecznego wywodzi się termin solidaryzmu międzypokoleniowego. Koncept ten wykrystalizował się w XIX wieku – i był odpowiedzią na liberalną filozofię według której interesy jednostki są ważniejsze, niż ogółu.
Solidaryzm społeczny miał pokazywać – według znanego socjologa Emila Durkheima – że podział pracy jest jednoznaczny z tym, że musimy ze sobą współpracować. W Polsce popularność temu terminowi przyniosło Prawo i Sprawiedliwość – Jarosław Kaczyński w swoich przemówieniach często odwołuje się do wszelakiej solidarności, międzypokoleniowej szczególnie.
– Idea solidarności z umową międzypokoleniową nie ma wiele wspólnego, bo nikt z nikim się na nic nie umawiał – mówi nam dr Wojciech Nagel, członek rady nadzorczej ZUS-u. – Ale w wielu krajach przyjęte jest funkcjonowanie solidaryzmu międzypokoleniowego. To przecież nie jest polski wynalazek, to pojęcie i model systemu przyszedł do nas z Niemiec i Wielkiej Brytanii – przypomina nasz rozmówca.
XIX-wieczny przeżytek?
Oczywiście, pojęcie to było wielokrotnie modyfikowane i omawiane na różny sposób. Sprowadza się jednak do jednej, prostej rzeczy: musimy wszyscy brać część odpowiedzialności za istnienie całego społeczeństwa. Ale czy XIX-wieczny koncept w ogóle potrzebny nam jest w XXI wieku?
W dyskusjach o ZUS-ie często można spotkać się z opiniami: a niby dlaczego mam komukolwiek oddawać swoje ciężko zarobione pieniądze, skoro on sam o siebie nie zadbał? Czemu ja niby miałbym dbać o innych?
Poseł Maks Kraczkowski z PiS przyznaje, że zdarzało mu się słyszeć takie pytania m.in. od studentów. – Wtedy odpowiadam: a kto budował drogi, po których jeździcie? Kto kształcił nauczycieli? Tak, robią to właśnie te osoby, na które płacimy w ramach solidaryzmu międzypokoleniowego – przypomina poseł. Jego zdaniem, na tej samej zasadzie można zakwestionować budowanie wałów powodziowych, bo teoretycznie można by przeznaczyć państwowe pieniądze na coś bardziej dochodowego, a obywatele niech przed powodzią bronią się sami.
– Ta solidarność ma uzasadnienie: wraz z wiekiem po prostu tracimy siły i musimy korzystać z pomocy innych ludzi, opieki czy infrastruktury utrzymywanej przez nas wszystkich – dodaje Kraczkowski. I zaznacza, że kiedy państwo jest solidarne na przykład z bankiem i powstrzymuje go od upadku, by ludzie nie stracili pieniędzy, to nikt nie ma wtedy pretensji.
Likwidujmy ZUS, szpitale i policję
Podobną uwagę czyni Jarosław Gowin z PO. Były minister sprawiedliwości przyznaje, że owszem – możemy zrezygnować z solidaryzmu międzypokoleniowego i przestać wypłacać pieniądze emerytom, ale równie dobrze możemy zlikwidować policję czy szpitale – i niech obywatel dba o siebie sam.
Dlatego też albo będziemy się wspierać – również poprzez system emerytalny – albo społeczeństwo, jak to określa Gowin, "zacznie ulegać rozkładowi".
Poseł zaznacza, że nie jest entuzjastą ZUS-u i denerwuje go hipokryzja polityków, którzy twierdzą, że w obecnej formie można utrzymać Zakład. – Ale są pewne instytucje, realizujące wspólne cele, na które trzeba łożyć: szpitale, policja. Nawet w utopiach liberalnych takie instytucje funkcjonują. Zasady solidaryzmu nie można z dnia na dzień zlikwidować – przestrzega Gowin i podkreśla, że ta zasada musi obowiązywać jeszcze bardzo długo.
Jeśli zaś ktoś kwestionuje konieczność istnienia ubezpieczeń społecznych, Wojciech Nagel z rady nadzorczej ZUS-u porównuje je do samochodowego OC. – Tamto ubezpieczenie od ryzyka wypadku jest powszechne i obowiązkowe dla kierowców. A ubezpieczenia społeczne są od ryzyka związanego ze starością i zakończeniem aktywności zawodowej – wyjaśnia Nagel. I przypomina, że obowiązku posiadania OC nikt nie kwestionuje. Nagel twierdzi, że solidaryzm międzypokoleniowy jest "bardzo potrzebny" i że na całym świecie funkcjonują takie systemy i radzą sobie całkiem nieźle.
Dobra idea, wypaczony system
Jednocześnie nasz rozmówca "nie dziwi się ludziom, którzy chcą się z tego systemu "wyłączyć". I wyjaśnia, że w Polsce ten system jest po prostu wypaczony. – Jest niesprawiedliwy i niesolidarny. Ludzie mogą czuć w nim, że nie wszyscy traktowani są równo, bo wiele grup zawodowych ma w nim przywileje. A jeśli prawo w kraju nie dotyczy wszystkich w równym stopniu, to ja rozumiem motywacje ludzi, którzy chcą z systemu wyjść, nawet jeśli nie podzielam ich poglądu – tłumaczy Wojciech Nagel.
Członek zarządu ZUS przekonuje jednak, że problem nie leży w systemie i idei solidaryzmu społecznego, a w politykach. To oni bowiem – wbrew temu, co robią rządy na Zachodzie – zwiększają udział państwa w emeryturach, a przy okazji próbują ograniczać sektor prywatny, czyli OFE. To oni nie likwidują kosztownych emerytalnych przywilejów, choć obiecują to od kilku lat. To także politycy nie wprowadzają żadnych dużych reform, które mogłyby pomóc na trudną sytuację demograficzną czy gospodarczą, a tym samym ulżyć nieco obywatelom.
Bo gdybyśmy mieli trochę więcej pieniędzy, nie przeszkadzałoby nam aż tak, że musimy płacić trochę na innych. Ale dzisiaj początkujący przedsiębiorca, nawet jeśli nie ma żadnych dochodów – o zyskach nie wspominając – musi płacić na ZUS i państwa nie interesuje, że nie ma z czego, bo dopiero startuje z biznesem.
Taka sytuacja obywateli po prostu denerwuje. Tym bardziej, że – jak wskazuje Maks Kraczkowski – sam ZUS, jako pośrednik w realizowaniu idei solidaryzmu międzypokoleniowego, bierze dla siebie bardzo, bardzo dużo pieniędzy. – Siedziby za miliony złotych, liczne premie dla urzędników. Tu solidaryzm nie funkcjonuje – podkreśla poseł PiS.
Sam o siebie dbaj... albo nie
Czy nie lepiej byłoby zlikwidować system oparty o solidarność międzypokoleniową i nauczyć ludzi do dbania o przyszłość na własną rękę? Wojciech Nagel ma na to krótką odpowiedź: ludzie wcale nie chcą o siebie dbać. – Liczą na to, a politycy tylko ich w tym przekonaniu umacniają, że państwo im pomoże, kiedy będzie źle – stwierdza Nagel. Jak dodaje, dopóki takie myślenie nie zniknie z naszej mentalności, systemu na inny nie będzie można zmienić.
Jednocześnie Nagel popiera zarówno edukację ekonomiczną obywateli, jak i zmniejszanie roli państwa w naszej gospodarce. Za brak zmian i wadliwy system należy jednak winić polityków, a nie innych ludzi, którzy często uczciwie pracowali całe życie – i nie ich winą jest, że nie odłożyli milionów na starość.
Jakiś solidaryzm więc istnieć musi. Nie wiemy bowiem, czy przypadkiem na starość nie będziemy potrzebować czyjejś pomocy – nawet nie finansowej. A wtedy dobrze by było, gdyby faktycznie ktoś nam pomógł, a nie powiedział: "To twój problem, trzeba się było zabezpieczyć".