
W najzimniejszych częściach kraju mamy dziś rześkie trzynaście stopni, w centrum około szesnaście, a na południowym zachodzie nawet dziewiętnaście. To jednak ostatni tak ciepły dzień początku tej wiosny. Prawdopodobnie czeka nas śnieżne pożegnanie marca, albo powitanie kwietnia. Najbardziej ucieszą się narciarze i snowboardziści.
REKLAMA
Można jeszcze nie chować nart i desek
Ta zima była dla nas stosunkowo łagodna, jeśli weźmiemy pod uwagę średnią z ciepłego grudnia i stycznia razem z mroźnym lutym. Narciarze i snowboardziści mogli wyszaleć się na naturalnie i porządnie ośnieżonych stokach dopiero w głębi sezonu. I choć od około połowy marca mamy odwilż, w przeciągu kilku dni może powrócić śnieżna pogoda.
W najwyższych partiach gór nocami może być nawet kilkanaście stopni poniżej zera. Najwięcej śniegu przybędzie m.in. w Tatrach. Może się okazać, że narciarska aura kwietnia będzie korzystniejsza od tej styczniowej. Szczególnie dobrze zapowiada się weekend świąt wiosennych.
Nie jest to coś niezwykłego z punktu widzenia statystyki. W średniej z lat 1996-2010 w kwietniu obserwujemy zwiększenie powierzchni pokrytej śniegiem w Polsce względem końcówki marca.
W marcu jak w garncu, a kwiecień-plecień
Dla ludzi nizin, którzy nie zarabiają na śniegu i tych, którzy po prostu wolą ciepłą i słoneczną pogodę mamy uspokajające wieści. Poza górami czeka nas tylko chwilowe załamanie wiosennej aury. Po kilku dniach deszczu i deszczu ze śniegiem, powróci prawdziwa wiosna.
Meteorolog Arleta Unton-Pyziołek na swoim blogu przekonuje, że opady i ochłodzenie będą tylko epizodem. Na potwierdzenie tego mówi o budzących się pszczołach, które mają mieć bardzo dobre wewnętrzne wyczucie pogody.
