Prof. Zbigniew Lew-Starowicz zarzeka się, że choć na początku kariery próbował łączyć seksuologię z nauką Kościoła, szybko z tym skończył. Jednak czytając jego ostatnie wypowiedzi, gdzie w kontekście homoseksualistów mówi o "sodomie i gomorze" i z nostalgią wspomina czasy, gdy ganiano ich z pałami, można poważnie w to powątpiewać. – W tych swoich myślowych meandrach, które zaczerpnięte są z wiary i przekonań, pan profesor zatoczył koło – twierdzi jeden z jego kolegów z branży.
Lew-Starowicz to wyjątkowa postać. Śmiało można nazwać go naczelnym polskim seksuologiem, bo dla wielu od lat jest jedyną i ostateczną wyrocznią w sprawach życia seksualnego. "Pan od seksu" – mówi celnie tytuł jego autobiografii. Jeśli jednak przyjrzeć się temu, jak wiele kontrowersji wzbudza i jak bardzo jest krytykowany, aż dziw, że stał się takim autorytetem…
Gender na celowniku
Świeży przykład takiej kontrowersji to jego wywiady dla "Plusa Minusa" i tygodnika "Do Rzeczy". Stwierdził na przykład, że gdyby człowieka w podeszłym wieku przenieść z czasów, kiedy zaczynał pracę, do naszych, uznałby, "że to jest jakaś sodoma i gomora". "Kiedyś geje w Warszawie musieli się chować gdzieś na placu Trzech Krzyży, policja ich ganiała, byli traktowani jak zboczeńcy, niemalże przestępcy. Teraz urządzają parady w centrum miasta, mają kluby, organizacje, a nawet posłów w Sejmie" – zauważył.
Ostro wypowiedział się też o gender. "Dla mnie gender jest interesujące z poznawczego punktu widzenia, bo jest to inny punkt widzenia kwestii płci. Natomiast pewne pomysły mi się kategorycznie nie podobają. Nie uważam, że dziecko trzeba wychowywać bezpłciowo i czekać, aż samo sobie wybierze płeć. To bzdura". I dalej: "Teraz tradycyjny model rodziny jest na cenzurowanym. Dochodzi do tego, że się cenzuruje bajki i legendy".
Podkreślił również rolę Kościoła: "Ten system normatywny, rodzinno-chrześcijański, trzyma Polaków w ryzach. To on sprawia również, że ruchy feministyczne nie rozwinęły się u nas tak bardzo jak w innych krajach Zachodu. Filozofia gender, owszem, podoba się elitom, ale to nie przekłada się na praktykę".
Romans z Kościołem
Z powyższych cytatów szybko można ułożyć wizerunek Starowicza - konserwatysty. Choć pewnie dla wielu zaskakujący, o czym świadczą liczne komentarze typu "miałem go za kogoś innego", jest prawdziwy, i to od początku jego zawodowej działalności. – Widać, że Starowicz szuka w tej chwili swoich źródeł. Zawsze był kontrowersyjny, i między innymi dlatego zrobił specjalizację dużo później od innych seksuologów, w 2005 roku. Mało kto wie, że do tego czasu pracował bez specjalizacji w seksuologii – mówi mi jeden z jego znajomych.
O co chodzi z tymi źródłami? Otóż prof. Lew-Starowicz, gdy dobre 35 lat temu zaczynał pracę seksuologa, był postrzegany jako ten, który miesza wiedzę z wiarą. W swojej pierwszej książce "Eros, natura, kultura" jeszcze z lat 70. ostro skrytykował masturbację i zalecał leczyć homoseksualizm (ostatnio przyznał, że sam leczył gejów prądem). Takie opinie sprawiły, że w środowiskach okołokościelnych miał opinię "swojego".
Jak przypomniał ostatnio "Newsweek", kiedy w książce z 1996 roku napisał, że niektóre kościoły dopuszczają antykoncepcję, naraził się na oskarżenia, że należy do międzynarodowej organizacji atakującej katolików. "Ponoć mówiło o tym nawet Radio Watykan. To był zmasowany atak. On jest wręcz wzorem cnót katolickich. Ilekroć byliśmy na zjazdach naukowych wyrywał się, żeby się modlić" – mówił o Starowiczu w rozmowie z tygodnikiem Kazimierz Szczerba, współautor tamtej publikacji.
Ciosy z dwóch stron
Dziś Starowicz w wywiadach podkreśla swoje przywiązanie do wiary katolickiej i fakt, że codziennie czyta Biblię. Między innymi dlatego w środowiskach lewicowych dorobił się łatki katoseksuologa. Feministki, jak przyznał sam profesor w wywiadzie dla "Do Rzeczy", określają go zaś mianem "Gowina w seksuologii".
Jedna z nich (znów prosi o anonimowość, by nie wywoływać "wojny"), twierdzi, że w przypadku Starowicza można powiedzieć, iż "nauka siedzi w okowach stereotypów". Przekonuje też, że profesor to konformista, bo swoje poglądy układa tak, by nie narazić się dużej grupie wiernych Kościoła, a zatem, by nie narazić się na utratę pacjentów i nie dostać po kieszeni.
"Z którejkolwiek strony by spojrzeć, atak. Atakują go feministki, atakuje Kościół. Ze wszystkich seksuologów on dostaje najwięcej, bo jest z nas najwyżej" – kwituje Szczerba.