"Banshee", czyli serial szalony jak "Pulp Fiction". Czemu tak uwielbiamy przemoc na ekranie?
Nikodem Pankowiak
19 grudnia 2013, 15:23·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 19 grudnia 2013, 15:23
Małe, prowincjonalne miasteczko, duże sekrety, brutalna rzeczywistość. Tytułowe Banshee spokojne jest tylko z pozoru, tak naprawdę jednak kipi od przemocy. Skąd uwielbienie twórców do brutalności? Czy my, widzowie, patrzymy na nie z obrzydzeniem, czy może podświadomie ich oglądanie sprawia nam radość?
Reklama.
Partnerem sekcji jest HBO
Jak maszyny do zabijania
Niektórzy twierdzą, że coraz bardziej brutalne sceny w serialach to dla licznych twórców jedyny sposób na zaistnienie. Wiadomo, jest kontrowersyjnie, będą o nas mówić. W ten sposób ktoś może usłyszeć o ich dziele, które w innym wypadku przeszłoby bez echa. Tacy twórcy, jak Rodriguez czy Tarantino z coraz bardziej pokręconych scen przemocy uczynili jeden ze swoich znaków firmowych. Łatwo to krytykować, rzadziej podnosi się inny argument: kolejne produkcje są coraz bardziej brutalne, bo taki jest świat, w którym żyjemy.
Alan Ball, producent wykonawczy "Banshee", prezentując telewidzom HBO "Czystą krew", udowodnił, że nie boi się przekraczania granic. Jednak tutaj agresorami i ofiarami były zwykle wampiry i inne nadzwyczajne stworzenia, przez co całość mogła wydawać się nieco odrealniona. Bohaterowie "Banshee" to ludzie z krwi i kości, dlatego też widzowie mogą inaczej postrzegać wszystkie brutalne sceny. A tych w serialu nie brakuje.
W "Banshee" widać pieczołowitość, z jaką twórcy podchodzą do pokazywania szczególnie brutalnych scen. Chwilami można odnieść wrażenie, że przemoc tu wręcz gloryfikowana. Podczas bójek, trwających czasem i po kilka minut, bohaterowie zupełnie zatracają się i w efekcie wyglądają jak maszyny do zabijania. Nikt tu nie zadowoli się zadaniem jednego mocnego ciosu, oni są jak zawodnicy w ringu. Tyle że brakuje jakichkolwiek zasad; walczy się do nieprzytomności, twarze są masakrowane, a kończyny łamane.
Lubimy przemoc czy wręcz przeciwnie?
Czy takie sceny budzą w nas odrazę? A może skrycie się nimi fascynujemy, kibicując jednej z walczących stron? – Oczywiście mogą znaleźć się osoby czerpiące przyjemność z oglądania przemocy na ekranie, jednak to wciąż margines. Większość oglądających takie sceny może odczuwać przykrość, chociażby z powodu identyfikacji z ofiarą – uważa psycholog Barbara Stawarz.
A co jeśli ofiarą przemocy ostatecznie pada sam agresor? Takich przykładów w "Banshee" nie brakuje. – W przypadku osób z nieukonkretnionymi lękami po obejrzeniu takich scen mogą się one jedynie pogłębić. W przypadku osób cierpiących na lęki ukonkretnione, może nastąpić pewnego rodzaju ulga, jeśli w szczególnie brutalnych scenach to agresor zostaje pokonany. Stąd można wyciągnąć dość kontrowersyjny wniosek, że dla niektórych osób oglądanie przemocy może mieć działanie terapeutyczne – mówi Stawarz.
Kiedyś to szokowało, dziś - niekoniecznie
Z całą pewnością możemy jednak stwierdzić, że twórcom "Banshee" i innych nafaszerowanych przemocą produkcji nie chodzi o fundowanie widzom darmowej terapii. Skąd zatem w telewizji biorą się coraz bardziej brutalne sceny? – Twórcy filmów i seriali często przekraczają kolejne granice, ponieważ wiedzą, że to, co szokowało kiedyś, dziś już nikogo nie szokuje. Mocniej eksponowana na ekranie przemoc może powodować rosnące znieczulenie w społeczeństwie, w przyszłości z większą obojętnością możemy reagować na dokonywane akty przemocy – twierdzi psycholog Barbara Stawarz.
Jednak to nie twórcy muszą być odpowiedzialni za postępującą znieczulicę. Coraz bardziej brutalne sceny nie muszą służyć jedynie wzbudzaniu taniej sensacji. Mogą być one próbą wpłynięcia na widza, pokazania mu, że właśnie tak wygląda prawdziwe życie. Skoro zwykłe morderstwo czy pobicie zaczynają być traktowane jak coś normalnego, pokażmy je w taki sposób, aby do oglądających dotarło, że to sytuacje, które nigdy nie powinny być przez społeczeństwo traktowane ze wzruszeniem ramion. Dziś trzeba szokować, aby trafić do widza.
Niestety, coraz dosadniejsze pokazywanie przemocy może skutkować nie tylko większym sprzeciwem wobec niej; należy pamiętać, że ktoś może potraktować takie sceny w sposób zgoła odmienny. – Kolejne, coraz bardziej brutalne dzieła przestają nas szokować, niektórzy mogą wręcz traktować je niczym przyzwolenie na przemoc w realnym życiu czy też instrukcję, w jaki sposób osiągnąć zamierzony cel – dodaje Stawarz.
Nie tylko pięść
Brutalność "Banshee" objawia się nie tylko kolejnymi scenami bójek i strzelanin. Brutalne są także zasady rządzące życiem bohaterów - kto ich nie przestrzega, zostaje wyklęty ze społeczności, co doskonale pokazano na przykładzie konserwatywnych Amiszów. Rozwiązania siłowe nie zawsze muszą być najlepsze, czasem zamiast pięści wystarczy groźba lub wiele mówiące spojrzenie.
Iście "tarantinowski" klimat serialu, czerpiący garściami z kina klasy B (i kolejnych liter) sprawia, że przemoc na ekranie ogląda się nieraz z prawdziwą fascynacją. Czasem jest potrzebna, czasem nie, czasem jest taka, jaką wszyscy znamy, a czasem udziwniona do granic możliwości. Wszelkie sceny bójek, strzelanin i gróźb robią prawdziwe wrażenie – serial przesiąknięty jest dobrze znanym nam z "Czystej krwi" klimatem zła, atmosferą napięcia i ciągłymi intrygami.
W irlandzkiej mitologii Banshee to kobieca zjawa zwiastująca śmierć w rodzinie – bardziej trafnego symbolu dla miejsca akcji twórcy wybrać chyba nie mogli. Śmierć jest tu na porządku dziennym, a banalne stwierdzenie, że przemoc rodzi przemoc, jest jak najbardziej na miejscu. Główny bohater serialu, szeryf Lucas Hood, nie stał się takim wojownikiem, bo chciał – zmusiła go do tego sytuacja, w jakiej się znalazł. I choć czasem trudno mu kibicować, można go zrozumieć, a nawet mu współczuć. Osoby odpowiedzialne za stworzenie tej postaci i całego serialu odważyły się pokazać prawdziwy obraz współczesnego świata, bez upiększeń i przekłamań. Czy można ich za to winić?