Louis C.K. - ponury komik, który nie wciska nam kitu
Marta Wawrzyn
28 grudnia 2013, 10:55·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 28 grudnia 2013, 10:55
Nie jest najmłodszy, najprzystojniejszy ani najszczuplejszy. Nie prowadzi szczególnie ekscytującego życia. Na scenie opowiada o swojej szarej codzienności, a to smęcąc, a to przeklinając, a to wynajdując w niej małe, cudowne momenty, dzięki którym nasza obecność na tym okropnym świecie nabiera sensu. I jest tak zabawny, tak uroczy, tak specyficzny, że nie da się oderwać od niego wzroku. Panie i panowie, bezwstydny Louis C.K.!
Reklama.
Partnerem sekcji jest HBO
Louie, Louie, Louie, Louieeeee...
Rudy, grubawy, łysiejący facet w dżinsach i powyciąganym podkoszulku wychodzi z metra. Idzie nowojorską ulicą, nie uśmiechając się ani nie wyglądając, jakby wracał z planu "Seksu w wielkim mieście". Jak zwykły, szary człowiek wchodzi do baru, pożera w drzwiach, w okolicach kosza na śmieci kawałek pizzy, wyciera gębę ręką i kontynuuje wędrówkę, kompletnie niezauważany przez przechodniów. Znika w piwnicy, zwanej Comedy Cellar, i... jest gwiazdą.
A przecież to ciągle ten sam facet. "Mam 41 lat i jestem singlem. Nie tyle singlem... jestem po prostu samotny. Ale mam dwoje dzieci i to jedyna rzecz, w której jestem naprawdę dobry. Umiem zajmować się dziećmi" – mówi, a publika nerwowo chichocze, czekając aż zacznie być naprawdę zabawnie. I zaczyna. Komik opowiada, jak robi za wolontariusza w szkole, gdzie uczą się jego córki. Nie dlatego, że chce, a musi. Tam po prostu nikt nie pracuje! Nikogo tam nie ma. Siedzi więc z 300 dzieciakami podczas lunchu i służy im pomocą. Zazwyczaj chodzi o otwarcie mleka w papierowym kartonie. Takie mleko to zbyt skomplikowana rzecz dla siedmiolatka. Dla Louisa C.K. też, ale on nie płacze jak (wykropkowane przekleństwa), bo nie może otworzyć mleka!
Pierwsza scena serialu "Louie" mnie w zupełności wystarczyła, żeby się zakochać. Tym, których przekonać nie tak łatwo, polecam uzbroić się w cierpliwość i zobaczyć kilka odcinków. Produkcja zyskuje na jakości z każdym odcinkiem.
Przystojni optymiści nie są sexy
Louie – ten serialowy i ten prawdziwy, w końcu Louis C.K. nie zrobił serialu o żadnym odległym świecie, zrobił serial o sobie samym – to mistrz wprawiania w konfuzję. To ponurak, żarłok, miłośnik masturbacji. To rozwiedziony ojciec dwóch dziewczynek i samotny facet po 40-tce, niezręczny w kontaktach płcią przeciwną. To mieszkaniec Nowego Jorku, niedoceniany artysta, najbardziej przeciętny gość na świecie, który biernie poddaje się wszystkiemu, co na niego spada. W stand-upach naśmiewa się głównie z samego siebie, zrzucając na widza taką dawkę sarkazmu, ironii i absurdu, że trudno to wszystko tak po prostu wpuścić jednym uchem i wypuścić drugim. O nie, tu trzeba przystanąć na chwilę, czy się tego chce, czy nie.
Przykładowo, wiecie, czemu nie warto być optymistą? Bo nic nie kończy się dobrze. Wyobraźcie sobie, że spotkacie niesamowitą dziewczynę/chłopaka. Wyobraźcie sobie, że poślubicie go/ją. I że założycie rodzinę, i będziecie szczęśliwi. Happy end? A gdzie tam! W końcu on/ona umrze i zostaniecie sami. To najlepsza możliwa opcja. Lepiej po prostu być nie może, nie da się zrobić tak, żeby mieć więcej. A skoro śmierć to najlepsza możliwa opcja, po co w ogóle żyć?
Dla Louisa C.K. nie ma tematów tabu. Z taką samą swobodą, gęsto przy tym przeklinając i mając w nosie poprawność polityczną, żartuje ze wszystkiego: marnego seksu, śmierci, depresji, samotności. Każe nam oglądać to, co najbardziej intymne, zawstydzające i nieatrakcyjne. Chce, żebyśmy wchodzili z butami w jego niefajne życie, babrali się w obrzydliwościach, chodzili po Nowym Jorku brudnym i nieładnym, w niczym nieprzypominającym tego pocztówkowego. Żebyśmy spędzali czas w zagraconych mieszkaniach, na kanapach, ze zwyczajnymi, brzydkimi ludźmi. I robimy to z wielką chęcią, dajemy się wciągać w ten zwyczajny, do bólu prawdziwy świat. Niektórzy z nas zaczynają nawet myśleć, że to jest właśnie najseksowniejsza rzecz na świecie: ten facet i jego wspaniały umysł, który to wszystko stworzył.
"Louie", czyli zrób to sam
Louis C.K. to teraz przede wszystkim "Louie". Nietypowa komedia, emitowana w USA przez kablówkę FX, przyniosła komikowi, o którym wcześniej słyszeli nieliczni, sławę, pieniądze i prestiżowe nagrody. Twórca prawie wszystko robi sam: pisze scenariusz, reżyseruje, a dwa pierwsze sezony sam też montował. Zastosowana z powodzeniem estetyka kina niezależnego wynika nie tyle z artystycznego widzimisię, ile z niskiego budżetu. Ale ważna jest też duża swoboda, którą dało mu FX. Louis C.K. robi wszystko tak, jak chce, i nikt mu się do jego wizji nie wtrąca.
Serial dorasta więc i zmienia się z sezonu na sezon, coraz bardziej wymykając się jakimkolwiek ramom. W niemal każdym odcinku sceny z życia głównego bohatera mieszają się z jego występami w Comedy Cellar i innych miejscach. Ale im dalej w las, tym więcej absurdu i groteski. W trzecim sezonie Louie przedstawił "nową byłą żonę". Wcześniej była ona biała, tak jak jego córeczki, teraz okazała się być czarnoskóra. Skonfundowany widz nie może nie zapytać, jak to możliwe. I nie poczuć się przy tym jak najgorszy rasista, bo może powinien widzieć na ekranie po prostu kobietę, a nie czarnoskórą kobietę. W finale trzeciej serii "Louie" stał się mroczny, ponury i tak nierzeczywisty, że trudno już było oddzielić jawę od snu. Znów okazało się, że nie ma dobrych zakończeń, są tylko miłe chwile, a i te zdarzają się niezwykle rzadko.
Na ciąg dalszy wciąż czekamy. Teraz jest dobra okazja, żeby nadrobić "Louiego", bo serial do wiosny ma przerwę. Louis C.K. zajął się innymi wyzwaniami, na przykład stand-upowymi występami nagrywanymi dla HBO. W HBO Polska możecie obejrzeć (29 grudnia, a potem 16 stycznia) "Bezwstydnego Louisa C.K.", czyli jeden z wcześniejszych jego programów tego typu.
Artystyczne zdjęcia toalet i "Lucky Louie"
No właśnie, cofnijmy się trochę w czasie. Jak pewnie się domyślacie, Louis C.K. nie zaczął być zabawny, kiedy wyłysiał, zapuścił kozią bródkę i nabrał tuszy. O nie, on rozśmieszał od zawsze. Przez wiele lat, jeszcze jako Louis Székely, pracował jako komik i scenarzysta popularnych programów telewizyjnych, takich jak "The Late Show with David Letterman" czy "The Chris Rock Show". W internecie można też na przykład znaleźć wideo z 1990 roku, w którym Louis C.K. nabija się ze sztuki nowoczesnej, prezentując artystyczne zdjęcia toalet. Mimo że miał wtedy zaledwie 23 lata, fani "Louiego" bez problemu rozpoznają ten styl.
W 1996 roku nagrał pierwszy program specjalny dla HBO. Dziesięć lat później na antenie tej samej stacji pojawił się jego pierwszy serial komediowy "Lucky Louie". Przetrwał tylko jeden sezon, ale zdążył narobić zamieszania w światku telewizyjnym, również dlatego, że Liga Katolicka uznała go za wulgarny i obsceniczny.
Dziś Louis C.K. ma prawo mówić, co chce i jak chce, bez obaw, że ktoś będzie próbował mu tego zabronić. Ma prawo do woli przeklinać, epatować obrzydliwościami i wprawiać widzów w zakłopotanie. Zapracował sobie na ten luksus. A my jesteśmy szczęściarzami, że możemy choć na chwilę zajrzeć do jego głowy.