
Siadasz w eleganckiej restauracji, zamawiasz na przykład pastę z kurczakiem, rucolą, pomidorami. Danie kosztuje ponad 30 złotych, ale przecież za jakość się płaci. Lepiej zapłacić i zjeść dobrze z dobrych produktów, niż wydać pieniądze na cokolwiek. Wizja ta byłaby piękna, gdyby była prawdziwa – ale niestety, restauracje i kawiarnie często żądają wysokiej zapłaty, gdy na talerzu serwują nam sałatę i mięso z dyskontu. Pracownicy zdradzają nam swoje sposoby.
REKLAMA
Osobiście nie mam nic przeciwko dyskontom – sam zresztą często w nich kupuję. Kiedy jednak idę do restauracji, szczególnie drogiej, oczekuję, że na mój talerz trafią najlepsze produkty. Niestety, to często mrzonka. Po prostu nikt nie mówi głośno o tym, że drogie restauracje i kawiarnie też korzystają z najtańszych produktów. Tylko czemu wciskają to jako luksus?
Dostawa z dyskontu
Mieszkam niedaleko dwóch modnych i drogich restauracji. Ceny dań zaczynają się tam od trzydziestu kilku złotych – tyle kosztują najmniejsze i najprostsze pizze – a kończą na 60-70. Niedaleko znajduje się również dyskont. Ogromne było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem w niej dostawcę jednej z tych "eleganckich" restauracji, który kupował hurtowo warzywa.
Mieszkam niedaleko dwóch modnych i drogich restauracji. Ceny dań zaczynają się tam od trzydziestu kilku złotych – tyle kosztują najmniejsze i najprostsze pizze – a kończą na 60-70. Niedaleko znajduje się również dyskont. Ogromne było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem w niej dostawcę jednej z tych "eleganckich" restauracji, który kupował hurtowo warzywa.
Pomyślałem wówczas, że to zabawne – restauracja "na lansie", przychodzą do niej celebryci, politycy, płacą 50 złotych za makaron z warzywami i nawet nie wiedzą, że owe warzywa to zwykła, paczkowana sałata z dyskontu. Temat zaciekawił mnie jednak na tyle, że zacząłem zbierać informacje o tym, jak "luksusowe" restauracje i kawiarnie "nacinają" w ten sposób klientów. Obiecują wysoką jakość, a dają to samo, co w kebabie.
Sposoby restauracji na oszczędzanie
Oczywiście same lokale, szczególnie te drogie, nigdy się do tego nie przyznają. Dzięki opowieściom kilkunastu pracowników najlepszych restauracji i kawiarni w Warszawie udało mi się jednak stworzyć zestaw pięciu najpopularniejszych metod, jakimi drogie lokale oszczędzają pieniądze. Praktyki te nie dotyczą naturalnie wszystkich restauracji, ale nie są niczym marginalnym.
Oczywiście same lokale, szczególnie te drogie, nigdy się do tego nie przyznają. Dzięki opowieściom kilkunastu pracowników najlepszych restauracji i kawiarni w Warszawie udało mi się jednak stworzyć zestaw pięciu najpopularniejszych metod, jakimi drogie lokale oszczędzają pieniądze. Praktyki te nie dotyczą naturalnie wszystkich restauracji, ale nie są niczym marginalnym.
1. Warzywa z dyskontu
Jak wyjaśniła mi managerka jednej z restauracji na warszawskim Nowym Świecie, warzywa z dyskontu to dla klienta praktyka w zasadzie niewykrywalna. Nie zauważy różnicy między eko-brokułem i brokułem z dyskontu, ale restauracja owszem – w cenie. Brokuł w zwykłym supermarkecie kosztuje ok. 4 złote za kilogram, w dyskoncie – 2 złote. Podobnie jest np. z suszonymi pomidorami – nikt nie sili się na to, żeby były dobre, kupuje się najtańsze, jakie można dostać.
Dlatego też wiele knajp, również tych "luksusowych", zaopatruje się w warzywa w dyskontach. Oszczędzają, a klient i tak nic nie zauważy. A nawet gdyby ktoś zaprotestował, to jak udowodni, że zjedzone właśnie pomidory nie są produktem z najwyższej półki?
2. Croissanty upieczone przez... sklep
Kawa, croissant – brzmi bardzo europejsko. Wyobrażamy sobie, że tak śniadanie je każdy Francuz albo Włoch. W Polsce także polubiliśmy taki zestaw, nic dziwnego – croissanty można jeść na słodko, słono, jak kto lubi. Niestety, rzadko kiedy w tych "wylansowanych" kawiarniach croissanty wypiekane są samodzielnie. A jeśli już – to tylko na pierwszy, poranny rzut. Później zapasy rogalików uzupełnia się po prostu w dyskoncie. Pracownicy kafejek raczej nie mają czasu na to, żeby codziennie wypiekać dziesiątki rogali z ciasta francuskiego. Jeden croissant kosztuje tam niecałe 2 złote, my w kawiarni płacimy za niego od 6-8 złotych (ceny warszawskie). Równie dobrze można samemu pójść do sklepu.
3. Woda z kranu
Wody z kranu wyjaśniać nie trzeba – po prostu wszędzie, gdzie kupujemy wodę, należy poprosić o butelkę. Jeśli bowiem kelner przyniósł nam dużą szklankę wody, z cytrynką i lodem, ale bez butelki, bardzo prawdopodobne, że nalał wody z kranu. Jak wyjaśniła mi znajoma managerka restauracji, jest to jeden z najprostszych sposobów cięcia kosztów, bo taka woda o wielkości 0,3 litra potrafi kosztować klienta nawet 6 złotych.
4. Parzona herbata
Dostałeś w restauracji lub kawiarni herbatę do zaparzenia, a nie w torebce? Uważaj – może być rozrzedzona. O tym mechanizmie opowiedziała mi kelnerka jednej z najdroższych kawiarni w stołecznym centrum. Sposób jest prosty: herbaty stoją w ogromnych słojach, kelner tylko wsypuje je do zaparzacza. By jednak nie wydawać zbyt dużo pieniędzy na różne gatunki herbat to, co jest w słojach, rozrzedza się najtańszą herbatą z torebek.
Sam byłem zdziwiony, że praktycznie tego nie widać, nawet po przyjrzeniu się zawartości takiego słoja. Jest tylko jedna zasada: trzeba dobrze mieszać i nie przesadzać z proporcjami, bo herbaty w torebkach mają zdecydowanie drobniejszą fakturę, która musi ginąć w "większych" liściach. Praktycznie nie zdarza się to w przypadku dwóch "klasycznych" herbat: english breakfest i earl greya, bo schodzą zbyt szybko, żeby je jeszcze czymś zaprawiać. Najłatwiej na "rozrzedzoną" herbatę trafić przy wybieraniu niepopularnych smaków.
5. Frytki z mikrofali
Porcja frytek w dobrych knajpach to wydatek rzędu 6-8 złotych. Myślicie, że ktoś sam wykroił do nich kartofle i usmażył? Nic z tych rzeczy. Mimo to, w jednej z restauracji, o których wspominam na początku tekstu, porcja frytek kosztuje 7 złotych. Gdy spytałem tam, czy są one kupne czy robione własnoręcznie przez restaurację, kelner zapewnił mnie, że to naturalnie samoróbki. Niestety, dosłownie kilka dni wcześniej dostawcę z tej knajpy przyłapałem, a jakże, w dyskoncie, gdy kupował mrożone frytki dosłownie na kilogramy.
Postanowiłem więc zagadnąć kelnera na ten temat na osobności. Po chwili rozmowy przyznał, że faktycznie restauracja udaje robienie własnych frytek, a tak naprawdę kupuje te mrożone. Torba mrożonych frytek (ok. 700 gram) to wydatek od 4 do 13 złotych. Z jednej torby, jak wyjaśnił mi kelner, powstają 4 porcje frytek do dań.
W ten sposób restauracja oszczędza jednak głównie nie pieniądze, a... czas. Bo gdyby chcieć frytki robić samemu, byłoby to zdecydowanie bardziej czasochłonne i w efekcie nieopłacalne. Mój rozmówca zdradził mi jednak sposób, który pomaga to rozpoznać w większości przypadków. – Jeśli restauracja mówi, że frytki robi sama, powinny one być nieco grubsze, niż np. te z McDonald'sa czy KFC. Jeśli są "cienkie", to na 99 proc. zostały kupione – wyjaśnia kelner.
Konsumuj świadomie
Oczywiście sztuczek tych nie stosują na pewno wszystkie restauracje i kawiarnie. Wiele lokali posiada np. certyfikaty kupowania warzyw u dostawców eko-żywności czy same wypiekają croissanty/pieczywo i nie można o nich powiedzieć złego słowa. Warto jednak wiedzieć, że nie wszystko złoto, co się świeci – i że wysoka cena w przypadku restauracji lub kawiarni wcale nie gwarantuje równie wysokiej jakości.
Oczywiście sztuczek tych nie stosują na pewno wszystkie restauracje i kawiarnie. Wiele lokali posiada np. certyfikaty kupowania warzyw u dostawców eko-żywności czy same wypiekają croissanty/pieczywo i nie można o nich powiedzieć złego słowa. Warto jednak wiedzieć, że nie wszystko złoto, co się świeci – i że wysoka cena w przypadku restauracji lub kawiarni wcale nie gwarantuje równie wysokiej jakości.
