
Wśród nowych nazwisk, które pojawiły się na ogłoszonej przez reżysera "Star Wars Episode VII" J.J. Abramsa liście, jest tylko jedno kobiece. Oznacza to, że w sumie w nowej odsłonie kultowego filmu zobaczymy tylko dwie kobiety. Fanki filmu uważają, że to dowód dyskryminacji i głośno wyrażają swoje niezadowolenie.
REKLAMA
"Naprawdę wciąż udajemy, że świat składa się prawie wyłącznie z mężczyxn (w dodatku białych mężczyzn)? Mity mają opowiadać o możliwościach, a nie je zamykać" – pisze autorka bloga io9.com.
Fanki serii są oburzone, że twórcy filmu nie zamierzają naprawić zaburzonej proporcji między męskimi a żeńskimi postaciami. W nowym filmie powróci Carrie Fisher, pojawi się też dość nieznana jeszcze Daisy Ridley. I tyle – dwie kobiety w zdominowanej przez mężczyzn obsadzie.
Natychmiast pojawiły się spekulacje, w jakiej roli reżyser zamierza obsadzić Ridley – najprawdopodobniej zagra ona córkę księżniczki Lei. Według Kathy Pollitt takie rozłożenie ról to "zasada Smerfetki": w każdej złożonej z mężczyzn grupie musi być jedna kobieta". I trzeba przyznać, że mimo upływu czasu – Pollitt po raz pierwszy napisała o "zasadzie Smerfetki" ponad dwie dekady temu – zasada trzyma się mocno.
Fanki miały nadzieję, że obalenie "zasady Smerfetki" w filmie o takiej sile rażenia, jaką mają "Gwiezdne Wojny", spowoduje, że więcej będzie kobiet w innych produkcjach science-fiction. Na razie jednak twórcy "Star Wars" nie zamierzają przyłożyć ręki do wprowadzenia parytetów w filmach.