Remis, o którym mówi dzisiaj cały piłkarski świat. W 9 minut piłkarze Crystal Palace ze stanu 0:3 doprowadzili do remisu w meczu z Liverpoolem, któremu mistrzostwo Premiership wymyka się na ostatniej prostej. I choć dużo mówi się o zmarnowanej szansie "The Reds", to pora poznać klub, który ich zatrzymał. Mam zaszczyt przedstawić państwu Crystal Palace, którym kibicuję od małego!
W poniedziałkowy wieczór oczy świata były zwrócone na południowy Londyn, na Selhurst Park. Kibice Crystal Palace o tym doskonale wiedzieli. I po raz kolejny swoją oprawą dali dowód na to, że w tej chwili nie mają sobie równych w Anglii. Forteca Selhurst przywitała zawodników. Jednak wyczyny gospodarzy miały się skończyć na efektownej oprawie. W końcu Palace nie miał o co walczyć. Zapewnili sobie utrzymanie i 11. miejsce w lidze. Natomiast Liverpool musiał wygrać, by nadal pozostać w grze o mistrzostwo Anglii.
"The Reds" byli zdeterminowani jak nigdy. W końcu mieli olbrzymie szanse na zdobycie wyczekiwanego od 24 lat tytułu mistrzowskiego. Jeszcze 12 minut przed końcem prowadzili 3:0. Nikt nie miał wątpliwości, że mecz skończy się zwycięstwem Liverpoolu. Nikt, poza kibicami na Holmesdale End, którzy nieustannie przez cały mecz śpiewali i wspierali swoich piłkarzy. Podziałało. Niezwykle waleczny Damian Delaney uderzył zza pola karnego. Zrobiło się 1:3. A Palace rzuciło się do pościgu. W 9 minut dwa gole dołożył Dwight Gayle, najdroższy piłkarz w klubie, który jeszcze 2 lata temu kopał piłkę z amatorami. Z 0:3 zrobiło się 3:3. Palace było na ustach całego piłkarskiego świata. W końcu skutecznie powstrzymało Liverpool od upragnionego, i zasłużonego zdaniem wielu mistrzostwa Anglii. Tylko co to jest to Palace?
Największy klub w południowym Londynie
W Londynie, na południe od Tamizy każdy wie, że liczy się tylko jeden klub, Crystal Palace. Oczywiście w świecie globalnej piłki, głównie za sprawą chuliganów oraz filmów spod znaku „Hooliporn” znany jest Millwall. Jednak to Palace zawsze było tym klubem, który był potęgą w tej części miasta. Na dodatek w odróżnieniu od każdej innej drużyny w stolicy Anglii, nie ma sobie równych pod względem sfery wpływów. Nie mają żadnej drużyny, z którą muszą rywalizować o kibiców, tak jak jest to w przypadku Arsenalu, Tottenhamu czy Chelsea. Nie oznacza to jednak, że przez te lata grali na miarę potencjału. Wręcz przeciwnie.
Cztery lata temu nikt nie przewidziałby, że Crystal Palace powstrzyma marsz Liverpoolu po mistrzostwo. W najśmielszych snach nie śniłoby się to nikomu. 1 czerwca 2010 roku do klubu zawitało widmo likwidacji. Majątkiem zadłużonego przez poprzedniego prezesa klubu zarządzał komisarz. Parę tygodni wcześniej Crystal Palace ledwo utrzymał się w Championship, czyli odpowiedniku polskiej I ligi. W ostatnim meczu sezonu Orłom udało się wywalczyć cenny punkt w wyjazdowym meczu z Sheffield Wednesday. Kosztem rywali klub pozostał w lidze. Jednak problemem Crystal Palace ciągle były finanse. Ponad stuletni klub z tradycjami znalazł się sekundy od wymarcia. Ot tak, miał zniknąć z piłkarskiej mapy świata klub nazwany na cześć historycznego londyńskiego budynku.
Kryształowy Pałac w Hyde Parku
W 1851 roku na Światowe Targi wybudowano olbrzymią halę ze szkła. Nazywano ją Kryształowym Pałacem. Na czas wystawy obiekt stał w londyńskim Hyde Park, by po jakimś czasie przenieść do Croydon, i jeszcze bardziej się rozbudować. Poza olbrzymim szklanym „Kryształowym Pałacem” powstał także stadion, który został nazwany na cześć sąsiedniego budynku. To tu, do czasu postawienia Wembley, rozgrywano większość finałów pucharu Anglii. Jednak zarządcy obiektu chcieli więcej meczów u siebie, po to by zwiększyć zyski. Dlatego postanowili stworzyć drużynę piłkarską, nazwaną na cześć Kryształowego Pałacu – Crystal Palace. Nowy klub zaadoptował barwy Aston Villi, od którego otrzymał pierwszy komplet strojów, w barwach bordowo-niebieskich.
Choć drużyna powstała dzięki Kryształowemu Pałacowi, to długo nie zagrzała miejsca na tym obiekcie. Z powodu I Wojny Światowej ich obiekt został przejęty przez wojsko i drużyna musiała szukać nowego boiska. Mimo licznych propozycji przeniesienia zespołu do innej części Londynu, właściciele Palace nie zamierzali opuszczać okolic Croydon, z którym czuli się związani. Ostatecznie po prawie 10 latach tułaczki Crystal Palace osiadł na Selhurst Park, gdzie do dziś rozgrywa swoje mecze.
Pierwsze 50 lat istnienia klubu jego wyczynów nie można nazwać wielkimi czy też chwalebnymi. Do jego historii można zapisać spłonięcie w 1936 roku Kryształowego Pałacu w Croydon. Kibice mogliby także zapamiętać pierwszy mecz Realu Madryt na angielskiej ziemi. W 1962 roku najlepszy klub świata przyjechał do Londynu, by uświetnić debiut nowych jupiterów na Selhurst Park. „Królewscy” z takimi gwiazdami jak Alfredo di Stefano czy Ferencem Puskasem wygrali po zaciętym spotkaniu z trzecioligowym wówczas Palace 4:3. Kibice poczuli smak wielkiej piłki. Jednak ta, w postaci gry w ekstraklasie, miała do nich przyjść dopiero siedem lat później. I to także meczem z najlepszą wówczas drużyną w Europie – Manchesterem United.
Gra w ekstraklasie i powstanie „Orłów”
W debiucie w Division One (obecnie Premier League) wszyscy liczyli na pogrom „Szklarzy” (dawny przydomek Palace). W końcu grali z Manchesterem United, który dopiero co zdobył Puchar Europy. Jednak jakimś cudem legendarna drużyna Matta Busby'ego zremisowała z beniaminkiem 2:2. Natomiast Palace przez cztery sezony cieszyło się obecnością na najwyższym poziomie rozgrywek. Po czterech latach czasy hossy się skończyły i klub odpadł z grona najlepszych.
W 1973 roku szefowie Crystal Palace zatrudnili w roli trenera Malcolma Allisona. Był to nietuzinkowy, jak na tamte czasy, szkoleniowiec. Pierwowzór trenera-celebryty, uchodzącego za playboya, który chętnie pozował do zdjęć w futrzanej kurtce, fedorze na głowie, cygarem w ustach i lampką szampana w dłoni. Trzeba dodać, że zrewolucjonizował także metody treningowe, które zmieniły obraz gry na całym świecie (i do dziś wszyscy trenerzy je wykorzystują). Wprowadził m.in. dodatkowe treningi z piłką i odszedł od popularnego wtedy ganiania piłkarzy po trybunach. Jego zasługą w Crystal Palace była także zmiana barw i herbu.
Allison doskonale wiedział jaki potencjał drzemie w tym klubie. Jednak uważał, że przydomek „Szklarze” jest mało bojowy, więc zainspirowany występami „Orłów z Lizbony”, czyli Benfiki, dodał tego ptaka do herbu klubowego. W taki oto sposób Londyńczycy stali się orłami i zmienili swój herb. Natomiast bordowo-niebieskie koszulki zostały zastąpione czerwono-niebieskimi. Nowa tożsamość została doskonale przyjęta przez kibiców. Niestety zmiana nie wpłynęła na wyniki i w tamtym sezonie klub spadł do 3 ligi, gdzie jedyne co zyskał to nowego wroga – Brighton & Hove Albion.
„Drużyna lat osiemdziesiątych” i finał Pucharu Anglii
Allison wreszcie został zwolniony. Nie tylko za występy piłkarzy, ale zachowanie pozaboiskowe (dał się sfotografować w szatni w wannie z gwiazdą porno), a na stanowisku zastąpił go Terry Venables. Młody trener wprowadził drużynę do ekstraklasy w 1979 roku, a o jego młodej ekipie mówiono, że będzie to zespół lat osiemdziesiątych. W drużynie zachwycali tacy zawodnicy jak Vince Hilaire czy Kenny Sansom. O tym ostatnio zrobiło się głośno po tym, jak okazało się, że mimo licznych sukcesów skończył mieszkając na ławce w parku. Niestety klub nie spełnił oczekiwań. Po części dlatego, że zanim zespół zdążył się rozkręcić, potężniejsze kluby go rozmontowały. Venables odszedł do QPR, natomiast Palace spadło w 1981 do jeszcze niższej ligi.
W 1984 roku właściciel Ron Noades zagrał va banque. W roli trenera zatrudnił niespełna 29-letniego Steve'a Coppella, który nie miał żadnego doświadczenia w prowadzeniu drużyny ligowej. To był strzał w dziesiątkę, bo cztery lata później Coppell wprowadził Palace z powrotem do ekstraklasy. Następnie w 1990 roku poprowadził Orły do finału Pucharu Anglii.
Swoją drogą z tymi rozgrywkami oraz z samym Liverpoolem wiąże się ciekawa historia. Na początku sezonu Crystal Palace przegrał na Anfield z The Reds 0:9. Dlatego nikt nie dawał „Orłom” szans w półfinale pucharu Anglii, gdzie obie ekipy ponownie się spotkały. Jednak na Villa Park Palace zaskoczyło Liverpool. Po dogrywce „Orly” wygrały 4:3.
W finale tego szczęścia zabrakło. W pierwszym meczu mimo prowadzenia 3:2 z Manchesterem United, zremisowali 3:3. Natomiast w drugim meczu (w tamtych czasach w przypadku remisu nie przewidywano rzutów karnych) przegrali 0:1. Ten mecz przeszedł do historii piłki nożnej, głównie za sprawą tego, że to był pierwszy puchar Alexa Fergusona. Gdyby Szkot nie wygrał z Orłami, to prawdopodobnie straciłby pracę i nie mówilibyśmy dziś o jego erze w klubie z Old Trafford.
Klub „Yoyo”
Sezon później Orły zajęły najwyższą pozycję w historii w lidze, zajmując 3 miejsce. Do europejskich pucharów nie weszli tylko dlatego, ze angielskie kluby powracały do gry po 5-letnim zakazie spowodowanym wybrykami angielskich kibiców (oraz tym, że stały się one bezkonkurencyjne dla pozostałych klubów). Rok później Orły zdobyły jedyny krajowy puchar – Zenith Data Cup (rozgrywki już nie istnieją) – wygrywając na Wembley z Evertonem 2:0. Jednak zamiast dalszych sukcesów, Orły w 1993 roku spadły z nowo utworzonego Premier League, a Coppell złożył swoją rezygnację.
Rok później Palace powrócił do ekstraklasy, jednak znów zabrakło szczęścia. Mimo zajęcia czwartego miejsca od końca, w związku ze zmniejszeniem ligi z 22 do 20 drużyn zespół spadł. Po roku pod wodzą Alana Smitha powrócił do ekstraklasy, by... znowu spaść. Dwa lata później znowu powrócił do Premiership, by... spaść. Nic więc dziwnego, że na Orły żartobliwie mówiło się „klub–yoyo”.
Po trzecim spadku drużyna o mało nie przestała istnieć z powodu długów. Do akcji wkroczył założyciel Carphone Warehouse, były zawodnik drużyn juniorskich klubu, Simon Jordan, który kupił klub. Po tym, jak Palace ominął spadek do trzeciego poziomu rozgrywek w 2001 roku, ratując się zwycięstwem w Stockport ostatniego dnia sezonu, w ciągu czterech lat klub powrócił do Premiership. By znowu spaść.
Pod względem finansowym klub spadał coraz niżej. Sytuację pogorszył fakt, że nie udało się Orłom powrócić do ekstraklasy. Simon Jordan potwornie zadłużył klub. W 2010 roku w związku z problemami finansowymi nałożono na Palace karę -10 punktów, a także wprowadzono komisarza. Czołowi zawodnicy odeszli, a drużyna znalazła się w strefie spadkowej. Jesteśmy w punkcie wyjścia.
Nowy zarząd
W obliczu kryzysu do akcji wkroczyło czterech lokalnych milionerów, którzy od lat kibicowali i w jakiś sposób wspierali Orły. W czterech złożyli się na spłatę długów, zakup klubu i zapowiedzieli mozolną budowę potęgi w południowym Londynie. Wspierali akademię piłkarską, która jest uznawana za jedną z najlepszych w kraju, ale poza sportem postawili na promocję klubu, również za granicą. Zanim Crystal Palace znalazł się na ustach kibiców na całym świecie za sprawą występów w Premiership, o klubie mówiono za sprawą cheerleaderek. Część z was zapewne widziała ich „lip dub” piosenki „Call me maybe” czy „Gangnam Style”.
Jednak największą dumą klubu z południowego Londynu są ich kibice. A dokładnie grupa zapaleńców z bloku B trybuny Holmesdale, o nazwie „Holmesdale Fanatics”. Wbrew panującym w Anglii zasadom siadania i podziwiania meczu, tak jak w kinie ogląda się filmy, ci kibice postawili na doping. Mimo nakazu siadania na swoich miejscach, „HF” przez całe mecze stoją i śpiewają, a w swoje oprawy potrafią angażować wszystkie sektory trybuny Holmesdale. Co ciekawe, sami kibice mówią, że wzorują się między innymi na ultrasach Legii Warszawa. Nawet prenumerują polskie magazyny kibolskie, jak „To My Kibice”, by szukać źródeł inspiracji. Natomiast eksperci na całym świecie nazywają ich najlepszymi fanami w Anglii. Nie mają sobie równych.
Początki ery Pulisa
Nawet trener cudotwórca – Tony Pulis – który przejął klub, kiedy ten w 11 meczach uciułał zaledwie 4 punkty, powiedział, że bez fanów Palace nie skończyłby tak wysoko. Skoro mowa o szkoleniowcu, to trzeba powiedzieć trochę o jego pracy. Do momentu jego przybycia, Palace grał 4 razy w Premiership i 4 razy spadał. Sytuacja w lidze wskazywała na to, jak sami zresztą widzicie, że teraz też powróci do niższej ligi. Tyle że Walijczyk w swojej karierze nigdy nie przegrał. Za namową swojego przyjaciela Sir Alexa Fergusona postanowił podjąć wyzwanie i objąć drużynę z Selhurst Park. Pod jego wodzą drużyna zmieniła się nie do poznania, i już trzy kolejki przed końcem zapewnił im ligowy byt. Nawet bukmacherzy byli w szoku.
Jednak to nie koniec. Pulis doprowadzając ze stanu 0:3 do remisu i pozbawienia Liverpoolu realnych szans na tytuł prawdopodobnie zapewnił sobie tytuł menedżera roku. Bo jego jedynym konkurentem do tego trofeum, był szkoleniowiec Liverpoolu Brendan Rodgers. W obliczu braku mistrzostwa dla The Reds, pewnego utrzymania w Premiership, to Pulis pewnie zostanie trenerem roku. Natomiast kibice klubu, który jest śpiącym gigantem angielskiej piłki patrzą w przyszłość, jakby ten rewelacyjny sezon pod wodzą Walijczyka miał być zapowiedzią jeszcze lepszych czasów.