Marzycie o trafieniu "szóstki" w Lotto? Uważajcie, bo wasze marzenia mogą się spełnić. Jak mówi mi jeden z milionerów z przypadku, wraz z milionami na koncie pojawiają się też miliony problemów. - Jeżeli nie masz do czynienia z dużym pieniądzem wcześniej, to nie potrafisz nim obracać. My znaleźliśmy się więc w zupełnie innej sytuacji niż milionerzy, którzy się swojego majątku długo dorabiali - stwierdza 36-letni Aleksander spod Gdańska. I opowiada o tym, jak z prawie 3 mln zł w kilka lat zostało mu już tylko kilkadziesiąt tysięcy.
Aleksander: Głównie niedowierzanie. Kiedy sprawdziłem wyniki, najpierw ogarnęła mnie po prostu jakaś euforia. Potem przez prawie dwa dni jednak nie mogłem uwierzyć, że nie zwariowałem i chyba co kilkanaście minut chodziłem sprawdzać kupon i porównywałem go z uporem maniaka z wynikami ostatniego losowania. Dopiero, gdy uwierzyłem, że to mi nie odbiło, powiedziałem rodzinie i zaczęliśmy coś z tym robić.
Jak wygląda procedura obioru najwyższej wygranej?
Wtedy nie miałem pojęcia. Poszedłem więc najpierw do kolektury. Z żoną, szwagrem i ojcem w roli obstawy. Nie sądziliśmy, że w takim kiosku wypłacą nam wygraną za szóstkę w "Dużym Lotku", ale panicznie baliśmy się, że zgubimy kupon lub akurat wtedy ktoś mnie głupio okradnie. Jak pokazałem pani w kolekturze kupon, to sama o mało nie zemdlała, a potem nas wszystkich wyściskała. Od niej dowiedziałem się, że po odebranie najwyższych wygranych trzeba umówić się w jednym z oddziałów. Tego samego dnia to zrobiliśmy i wkrótce nagle stałem się milionerem.
No właśnie, ile dokładnie wynosiła wygrana?
Prawie 2 mln 900 tys. zł.
Od razu wiedział Pan, co zrobi z tymi pieniędzmi?
W czasie oczekiwania na odbiór wygranej mieliśmy z rodziną tysiące wspaniałych pomysłów. Na remonty, inwestowanie w biznes i w siebie, a nawet na spadki. Życie szybko jednak weryfikuje takie górnolotne pomysły.
Na co więc poszły pierwsze pieniądze?
Jak już szczęśliwie wszystkie pieniądze znalazły się w banku i mogłem zacząć korzystać z nowego konta, na które je przelałem, to takie absolutnie pierwsze pieniądze z "szóstki" poszły na nowe auto. Tak się nie mogliśmy z żoną doczekać, by się cieszyć namacalnie tymi milionami, że nie chcieliśmy czekać na auto z salonu, a na pniu kupiliśmy dwuletnie BWM w tzw. "full opcji". Pojechaliśmy wtedy na Hel, tam przeszastaliśmy kilkanaście tysięcy, które wtedy wydawały się drobniakami na odreagowanie. Jak wróciliśmy na weekend do domu, to zrobiłem jeszcze w pobliskim hotelu balangę dla przyjaciół. I tak w ciągu pierwszego tygodnia zniknęło kilkaset tysięcy.
Przy takiej skali wygranej rzeczywiści brzmi jak "drobniaki"...
I tak to wtedy traktowałem. Człowiek żył ciułając każdy grosz przez trzydzieści lat, to przy takim szczęściu chciał to wszystko odreagować. Poza tym, na przykład kupno wozu traktowałem jako jednak mądrą inwestycję.
A jakie były kolejne inwestycje?
Przez pryzmat czasu widzę, że najgłupszą była ta, którą nazwaliśmy inwestycją w siebie. Zarówno żona, jak i ja przed wygraną mieliśmy spore problemy w swoich miejscach pracy. Wie pan, takie z dogadaniem się z innymi pracownikami lub szefostwem. Jeszcze przed odbiorem wygranej powiedzieliśmy więc sobie prawie jednogłośnie, że "no to nam to Lotto". No i rzuciliśmy pracę.
Zbyt pochopnie?
Wiem, że na podobny krok decyduje się wielu zwycięzców loterii. My chyba popełniliśmy ten błąd, że zbyt długo wszystkie środki mieliśmy na jednym koncie. Na życie, zakupy nowego sprzętu do domu, jego remont, aranżację ogrodu, naprawę i podrasowanie samochodu, a nawet na pożyczki dla znajomych. To wszystko szło z jednego konta.
Pożyczki? Wielu znajomym pomagał Pan po wygranej?
Ja dopiero tak gdzieś przed rokiem zacząłem dużo czytać o doświadczeniach i losach innych ludzi, którzy wygrywali większe lub mniejsze fortuny. I oni wszyscy radzą to, o czym ja nie pomyślałem. Kiedy wygraliśmy, uznaliśmy, że nie ma sensu tego ukrywać, bo w małej miejscowości to i tak ludzie będą gadać. Lepiej żeby znali więc prawdę, a nie sądzili, że kradniemy i dlatego stać nas na remonty, zakupy, czy nowy samochód. No to ustawiła się też taka mała kolejka bliższych i dalszych znajomych.
Po pańskim tonie mam wrażenie, że nie wszyscy oddali na czas...
Przyznam, że nie pamiętam już, ilu dokładnie dłużników miałem. Na pewno ponad piętnastu. Oddało mi pieniądze tylko sześciu. I wie pan co? Wcale nie "najlepsi" koledzy, tylko tacy ludzie, co trochę ze wstydem przyszli po pomoc, bo woleli od kogoś znajomego z twarzy pożyczyć, ale wyrwać się z tych wszystkich chwilówek i komorników. Jednemu z kumpli pożyczyłem 200 tys. na wykupienie domu. Miał mi oddać z kredytu wziętego później pod zastaw. Dołożył i kupił nie dom, a mieszkanie. Podobno w Oslo. Tak mi zdradzili wspólni znajomi, bo od dwóch lat na oczy go nie widziałem, ani żadnej wiadomości od niego nie odstałem.
Mogę być brutalnie szczery? Rysuje Pan historię człowieka bardzo naiwnego.
Wiem. Dlatego w ogóle zgodziłem się na tę rozmowę. Niech ludzie zrozumieją, że wielkie pieniądze to wielkie problemy. Ja od kilku miesięcy chodzę na psychoterapię. Straciłem mnóstwo pieniędzy z wygranej, ale stać mnie nadal na takie fanaberie bogaczy. I dopiero pani terapeutka wytłumaczyła mi, że większość ludzi nie jest zdolna przyjąć nagle takich sum. Jeżeli nie masz do czynienia z dużym pieniądzem wcześniej, to nie potrafisz nim obracać. My znaleźliśmy się więc w zupełnie innej sytuacji niż milionerzy, którzy się swojego majątku długo dorabiali. Czy nawet ci, co pieniądze po rodzinie odziedziczyli, bo oni w dużych pieniądzach się wychowali.
Zabrakło pewnie nie tylko wytrzymałości psychicznej, ale także umiejętności czysto praktycznych związanych z korzystaniem z instrumentów finansowych?
Dokładnie tak! Jak się odbiera wygraną, to każdy jest niezwykle miły, uprzejmy i służy pomocą. Szybko to się jednak kończy i nikt takiego milionera z przypadku już dalej nie prowadzi za rękę przez życie.
Ile dziś zostało z wygranej?
Teraz resztka pieniędzy jest na lokacie. Kilkadziesiąt tysięcy. No i myślę, że mogę doliczyć dom, który jednak przez lata będzie jakoś wyglądał, jest wyposażony i ma uregulowane wszystkie kwestie papierkowe i te związane z dawnym zadłużeniem. Z żoną mamy wciąż dłużników, ale myślę, że oszczędne życie pozwoli nam już na życie bez większego zadłużania się samemu. Nie jest w sumie tak źle.
No ale gdzie podziały się te ponad dwa miliony?
Gdyby kilka osób oddało mi wreszcie pożyczki, to byśmy byli o kilkaset tysięcy złotych bogatsi. Z jedną osobą się procesuję, ale nie wiem, co z tego wyjdzie. Tyle dobrego, że adwokat pracuje w dużej mierze za przyszłe pieniądze, które uda się odzyskać, więc ma motywację. No a reszta... Trudno uwierzyć, ale po prostu ją udało się przepuścić. W ramach tej terapii, o której mówiłem liczyłem to wszystko w miarę dokładnie. I ponad milion w trzy lata zniknął po prostu na różne zakupy, wyjazdy, no i w naprawdę dużej mierze na życie. Prawie dwa lata nie pracowaliśmy, a wydawaliśmy krocie. Pierwszą lokatę założyłem dopiero po ponad roku od wygranej, więc dużo pieniędzy wypływało, a nic nie wpływało właściwie. Potem i tak musiałem sięgnąć do tych oszczędności, bo postanowiliśmy wrócić do pracy, ale na swoim. Jak to bywa na rynku, interes się nie do końca udał, ale swoje koszty wygenerował. Dopiero pod koniec ubiegłego roku udało nam się jakoś to wszystko ogarnąć na nowo.
W jaki sposób?
Przede wszystkim dzięki pomocy psychologa. Rodzina mnie do niego wysłała, bo jak zaczynały się nerwy, że coraz więcej pieniędzy znika, to ja czasem wpadałem w takie nastroje, że "chrzanić to, raz się żyje". Wie pan, takie jakieś niespodziewane wyjazdy na weekend gdzieś tam na Zachód kupowałem, albo jakieś niepotrzebne gadżety. Żeby się po prostu uspokoić, coś jeszcze mieć dla siebie z tego wszystkiego. Dopiero pani psycholog pomogła mi cieszyć się tym, co wciąż mam. I zachęcić do walki o to, co jeszcze mogę odzyskać. No i pogodzić się z tym, by wrócić do pracy dla kogoś. To wszystko zmieniło, bo po bardzo długiej przerwie w naszym budżecie domowym znowu są takie momenty, że więcej do niego wpada niż z niego znika.