Za nami rozdanie Paszportów “Polityki”. Nagrody przyznane po raz 19. sankcjonują najważniejsze nazwiska polskiej kultury wysokiej, stanowiąc dla artysty istotny krok w stronę parnasu. Czy wartość rynkowa laureatów dzięki temu wzrasta, a ich kariery kwitną? Prześledźmy wpływ wyróżnień na giełdę artystycznych nazwisk.
Na liście blogerów współpracujących z NaTemat.pl znajdziemy Borysa Lankosza – zdobywcę Paszportu “Polityki” 2009 w dziedzinie film, Honzę Zamojskiego – tegorocznego nominowanego za dokonania na polu sztuki, pianistę Stasia Drzewieckiego, nagrodzonego w 2000 r. czy architekta Grzegorza Piątka, który wraz z tegorocznym laureatem Nicolasem Grospierre'em otrzymał najwyższy laur Biennale Architektury w Wenecji w 2008 r. Zapraszając do współpracy osoby opiniotwórcze, myślące i tworzące, siłą rzeczy sami braliśmy pod uwagę uczestników i zwycięzców rozmaitych konkursów.
Zdarzało się, że w trakcie dyskusji o blogosferze na redakcyjnym forum padały nazwiska nieznane wszystkim redaktorom. Wtedy to magiczne hasło “To ten, który dostał tę nagrodę” przywoływało pożądany przez niżej podpisaną błysk rozpoznania w oku rozmówcy.
Odwrotny wektor
O ile jednak trudno spierać się o wagę takich odznaczeń, jak literacki Nobel, Man Booker Prize czy nagroda Turnera – zakładam, że każde dziecko z warszawskiego Bródna wie, że w tamtejszym Parku Rzeźby stoi instalacja dźwiękowa laureatki tej ostatniej, Susan Philipsz – o tyle już moc rażenia odznaczeń o czysto lokalnym wymiarze pozostaje bardziej kontrowersyjna. – Mam wrażenie, że polskie nagrody kulturalne działają trochę inaczej niż wielkie ponadregionalne laury dla twórców kultury – stwierdza Anna Theiss, krytyczka sztuki, właścicielka wirtualnej galerii Posterpolex.pl. – Te europejskie (takie jak architektoniczna nagroda Pritzkera czy nagroda Turnera dla artystów sztuk wizualnych) są rzeczywiście sprawną machiną promocyjną, przynoszą przełom w biografii artystów, realnie katapultując ich do ekstraklasy. W Polsce ten wektor ustawiony jest w drugą stronę – przekornie stwierdza Theiss. Zdaniem dziennikarki i kuratorki, nic nie gwarantuje laureatom Fenomenów “Przekroju”, Paszportów “Polityki” czy nagród w konkursie “Spojrzenia”, że od tego czasu będzie im się wiodło lepiej. – Przykład? Maciej Kurak, laureat "Spojrzeń" z 2005 r., który – o ile się orientuję – w 2011 r. nie miał żadnej dużej wystawy swoich prac – dowodzi krytyczka. Gala wręczenia Paszportów Polityki 2011 w Tetrze Wielkim w Warszawie - zdjęcia!
Zły timing
Jeszcze dalej w ostrożnym krytycyzmie idzie Piotr Bazylko, współautor poczytnego bloga ArtBazaar.blog.pl i kolekcjoner sztuki najnowszej. Jego zdaniem, winny jest timing. – Niewielki procent młodych artystek i artystów, którzy otrzymali nagrodę “Polityki”, Spojrzeń, Gepperta, Samsunga, Bielskiej Jesieni (i pewnie jeszcze kilku
innych), otrzymuje ją we właściwym momencie – stwierdza. Zdaniem Bazylki, laury przychodzą zbyt późno, gdy dany twórca cieszy się już popularnością i magia nagrody nie jest w stanie bardziej mu pomóc, lub za wcześnie, i wtedy nie przekłada się na rozwój jego lub jej kariery. Zdaniem twórcy ArtBazaaru, który jednocześnie cieszy się z sukcesów polskich artystów, ten błąd systemu jest pochodną i odbiciem sytuacji polskiej sztuki najnowszej w ogóle. – Nagroda nie jest dla młodego artysty przełomem. Nie idzie za nią większa niż dotychczas ilość zaproszeń na wystawy, bo ilość miejsc, gdzie można pokazać w Polsce sztukę współczesną jest nadal, mimo dużych postępów, ograniczona – mówi bez ogródek.
Izolowani
Używając sportowej nomenklatury, “wynik nie idzie też w świat”, gdyż wyróżnieniom na rynku polskim nie towarzyszy sława za granicą. O lokalnych nadwiślańskich nagrodach mało kto słyszał, a na “rynkowość” danego artysty znacznie bardziej przekłada się to, że jego prace znane są najważniejszym światowym kuratorom. Chociażby dlatego tak ogromne znaczenie ma ciężka praca popularyzatorska rodzimych galerzystów i kuratorów, w większości z galerii komercyjnych. – Poza MSN nie ma bowiem liczącej się na rynku opinii w świecie sztuki – tym globalnym – dużej polskiej instytucji – stwierdza Bazylko. Ostatnim ogniwem tej układanki jest relatywne zamknięcie polskiej sceny na inne kraje, także sąsiedzkie. – Polska, jeśli chodzi zarówno o rynek sztuki, zainteresowanie krytyki, jak i ilość wystaw zagranicznych artystów, jest dość zamkniętym światem. Jesteśmy na tyle dobrzy, silni i duzi, że możemy się zajmować sami sobą bez obaw, że nie będziemy mieli o czym mówić – kwituje kolekcjoner. Jego opinię można zastosować także do innych kulturalnych branży – literackiej, filmowej czy teatralnej. I choć np. nagrody dla operatorów przyznawane przez festiwal Camerimage cieszą się szacunkiem świata filmu, to raczej nie nimi chwalą się twórcy nagradzanych obrazów. Logo Camerimage nie uświadczymy na okładkach DVD nagrodzonych filmów, a grand prix Warszawskiego Festiwalu Filmowego, należącego już od 2009 r. do grona czternastu festiwali akredytowanych przez Międzynarodową Federację Stowarzyszeń
Producentów Filmowych (FIAPF), też nie jest takim powodem do dumy, jak chociażby Złote Lwy przywiezione z Wenecji czy Złota Muszla z San Sebastian. Często zwycięzcy nie zamieszczają nawet stosownej informacji w największej bazie filmów, IMDB.com, a administratorzy strony też najwyraźniej nie widzą takiej potrzeby (dotyczy to chociażby filmu “Pompeja”, zwycięzcy nagrody w konkursie Wolny Duch na ubiegłorocznym WFF, czy... “Róży” Wojciecha Smarzowskiego”). Sens ma natomiast posługiwanie się informacją na temat nagrody czy nominacji na polskim rynku. Dr Iwona Kurz, szefowa Zakładu Filmu i Kultury Audiowizualnej w Instytucie Kultury Polskiej UW, nominowana w 2005 r. do nagrody Nike, tak podsumowuje to doświadczenie: – Myślę, że nominacja, a ściślej umieszczenie w “dwudziestce”, było korzystne, bo zapewniło na jakiś czas książce zwiększoną widoczność. Oczywiście wpisuję to w CV, bo książkę zna nie każdy, a nagroda jest rozpoznawalna i bywa, że robi wrażenie. Ale też nie jest to nagroda naukowa, co ma pewne znaczenie w moim przypadku. W żaden jednak sposób nie jestem w stanie ocenić realnego jej wpływu na moje życie, niestety – kwituje.
Piotr Bazylko miałby pomysł na to, jak przydać polskim konkursom i nagrodom rozpędu i rozpoznawalności. – Może warto byłoby zorganizować jeden duży, porządny, międzynarodowy, a przynajmniej środkowoeuropejski konkurs – zastanawia się. – Coś takiego ma nawet Ukraina dzięki Wiktorowi Pińczukowi, oligarsze szczerze zainteresowanemu sztuką najnowszą. Ale nasi wolą zajmować się piłką nożną, mimo że na polu artystycznym zajmujemy o niebo wyższą pozycję niż w footballu... – zauważa Bazylko. Może znajdzie się ktoś, kto zjednoczy pod jedną konkursową banderą, w walce o ten sam laur, artystów z Polski, Czech, Słowacji, Węgier i Ukrainy? Póki co pierwsze skromne kroki w tym kierunku stawia United Creativity (www.unitedcreativity.org), organizując młodym fotografom z Europy Wschodniej wystawy w galeriach Krakowa i Londynu.
Rangę nagród artystycznych w Polsce ilustruje pewna moja rozmowa z galerzystką prowadzącą galerię za granicą i reprezentującą artystę, który wygrał jeden z konkursów artystycznych w Polsce: Ja: Witam serdecznie. Gratuluję! Galerzystka: Czego? Ja: No xy wygrał konkurs xx. Galerzystka: A taak. No fajnie…
Macio Moretti
Każda sytuacja, tym bardziej niespodziewana, coś w życiu zmienia. W moim przypadku nie jestem w stanie stwierdzić, co właściwie, ale pewnie coś zmieniła. Na pewno nie w sensie nagłego skoku rozpoznawalności czy szeroko rozumianej promocji typu "laureat" itd. Osobiście myślę o tym jako o czymś, co się wydarzyło i tyle. Moje podejście do tego co robię i jak to robię, jest nadal takie samo.
Najwyższe kwoty odnotowane za prace polskich malarzy to:
- 457 700 USD za tryptyk „Palące dziewczyny” Wilhelma Sasnala w 2008 r.
- 1 056 000 USD za cykl fotograficzny „Naziści” Piotra Uklańskiego w 2006 r.
- 1 123 250 USD za Tryptyk Romana Opałki w 2010 r.
Ci twórcy zasłynęli nie tyle jako laureaci kulturalnych polskich nagród – choć te również mieli na koncie – ale jako autorzy szeroko wystawiani w świecie.
W przypadku Sasnala wydaje się, że zbieżność istnieje prędzej między nagrodą Vincenta Van Gogha (The Vincent Award) przyznawaną przez Stedelijk Museum, którą otrzymał w listopadzie 2006 r. i pierwszym miejscem na liście 100 najważniejszych młodych artystów magazynu Flash Art (według typów artystów i krytyków), niż między rozwojem jego kariery a nagrodą Bielskiej Jesieni w 1999 r.