
Kiedyś powiedziałam, że macierzyństwo to taki stan (umysłu?), gdzie szczęście odnajduje się w supermarkecie – między pasztetem, a sardynkami. Bo wreszcie udało Ci się wyrwać z domu. Na godzinę!!! I gdzieś pomiędzy gorączkowym „gdzie są te cholerne pieluchy?!” a „co ja jeszcze miałam kupić?!” odkrywasz nagle, że oto wyszłaś z domu! Do ludzi!!!
REKLAMA
To już było po tym, jak sama zostałam matką. Po tym, jak odkryłam „małe radości” czy też „luksusy”. Luksus zjedzenia śniadania (not!) luksus wzięcia wanny (not!), luksus umycia głowy w spokoju (not!), czy wypicia kawy...(tak, jasne!)
Wcześniej (prawie dziesięć lat temu, a są nadal tacy, którzy pamiętają...!) patrzyłam na macierzyństwo przerażona, bo oto wraz z narodzinami dziecka zamykały się wszystkie drzwi do cywilizowanego świata i wkraczało się na kolanach w świat „gu gu, ga ga”
I wtedy zrodził się we mnie bunt...
Dziś nie muszę się buntować. Po pierwsze dlatego, że rozkochałam się w tym swoim macierzyństwie, a opinie innych... zostawiam innym ;)
Po drugie, bo posiadanie dzieci dziś ... jest modne! (tak – mówimy o wielkomiejskich środowiskach trzydziestolatków). I modne jest także traktowanie tych młodych ludzi jak ... ludzi właśnie. Więc: idziemy razem do teatru, na koncerty, do muzeum czy galerii (nie tylko handlowej), czytamy mądre i pięknie wydane książki, idziemy na plac zabaw, ale też razem do kawiarni czy restauracji. Bo przestrzenie miejskie coraz chętniej otwierają się na dorosłych z dziećmi. Bo to my zmieniamy ten świat i „ustawiamy” go sobie pod siebie...
Dlatego wcale nie dziwi mnie (i nie jest też szczególnie oryginalna) inicjatywa warszawskich kawiarni, żeby mamy (i ojcowie, ba! opiekunowie też!) miały czas dla siebie i zaproszenie nas na kawę. Tylko tym razem dają aż 50% upust! A to nowość! Są lokale, które w weekendy organizują także warsztaty z maluchami, są przykawiarniane ogródki jordanowskie, są tunele zabaw, księgarnie, panie opiekunki...
Z punktu widzenia kawiarni to jest budowanie grupy zaprzyjaźnionych (lojalnych?) klientów, budowanie atmosfery, bo głęboko wierzę w to (i będę powtarzać do upadłego), że szczęśliwa mama – to szczęśliwe dziecko. Wreszcie w długofalowej perspektywie to budowanie więzi na lata i wychowywanie kolejnych pokoleń. Nie dziwi mnie to, nie jest oryginalne, ale nie przeszkadza mi takim inicjatywom kibicować!
Będę trzymać kciuka i kubek z kawą w drugiej ręce! Cieszę się, że moje dzieci będą mogły spotkać się z rówieśnikami, mam nadzieje, że się wyszaleją i później szybko pójdą spać, a ja będę mogła chwilę odpocząć, porozmawiać, spotkać się ze znajomymi i pozwolić sobie na luksus rozmowy, bez konieczności wysypywania później piasku z butów.
Bo posiadanie dzieci to już nie martyrologia. To przyjemność budowania relacji. Także społecznych.