Nie mówi się o niej "kamera", tylko GoPro. Wyznaczyła nową jakość w nagrywaniu wszelkich szalonych rzeczy – i dzisiaj GP to nie tylko urządzenie, to cały styl życia, jaki stoi za sukcesem firmy. GoPro kojarzy się z szaleństwami, niesamowitymi ujęciami, przygodami, wszystkim tym, czego większości z nas nie dane będzie nawet spróbować. Filmy nagrywane GoPro to zupełnie nowa kategoria wideo. Twórca tego genialnego w swej prostocie gadżetu właśnie zdecydował się wejść z firmą na giełdę.
Jeśli nie wiesz, co to jest GoPro, najwyraźniej nie widziałeś najlepszych filmów na YouTube. To właśnie kamerka stworzona przez Nicka Woodmana pozwoliła wreszcie kręcić prawdziwie mrożące krew w żyłach filmy ze skoków spadochronowych, lotów tzw. Wingsuitami, szalonych przejazdów na nartach i... wszystkiego, co jest ekstremalne.
Tym, co ujęło użytkowników kamery, był przede wszystkim stosunek jakości do rozmiaru i ceny. GoPro to urządzenie nieco większe tylko od pudełka zapałek. Ale filmy nagrywa w pełnym HD, a ich jakość powala na kolana. Do tego kamera ta jest odporna na wodę i różne inne, ekstremalne warunki pogodowe – w zamyśle przeznaczona była właśnie dla ludzi, którzy chcą nagrywać ekstremalne rzeczy.
Pomysł surfera
– Pomysł na kamerkę zakładaną na głowę miałem już w późnych latach '90, ale pierwszy raz zacząłem rozwijać ten projekt w 2002 roku podczas wycieczki surferskiej do Australii. Większość czasu spędzałem w wodzie, przeżywając niesamowite chwile z przyjaciółmi. Robiłem też dużo zdjęć – to było w czasach przed YouTubem – na plaży, ale zdjęcia z odległości nie oddawały tego, jak wyglądał nasz surfing – opowiadał twórca GoPro Nick Woodman w wywiadzie dla malakya.com.
– Niektóre najbardziej intensywne chwile były właśnie wspomnieniami w mojej głowie. Zabiłbym za materiał nagrany GoPro na tym wyjeździe! I, o ironio, tamta wycieczka była tym, co skłoniło mnie do rozpoczęcia poważnych prac nad "niewidzialną kamerą", którą mógłbyś na siebie założyć na tyle wygodnie, by zapomnieć, że tam jest – wyjaśniał Woodman.
– W tamtych czasach, jeśli nie byłeś zawodowym surferem, nie było nikogo, kto mógłby zrobić ci dobre zdjęcia. Tak zresztą wymyśliłem nazwę GoPro. Większość surferów w pewnym momencie marzy o "zostaniu pro" (z ang. właśnie "go pro" – przyp. red.). Ja i moi kumple też chcieliśmy zostać pro żeby mieć wreszcie jakiś dobry materiał z naszego surfingu. To było trudne, więc wykombinowałem, że na pewno co najmniej kilku surferów będzie zainteresowanych konceptem "noszalnej" kamerki – opowiadał twórca firmy.
By stworzyć kamerę, sprzedawał bzdety
Zebranie pieniędzy na taki biznes nie było jednak łatwe. Jak zdradził Woodman, fundusze na start firmy pozyskał ze sprzedaży... korali i pasków z muszelek. Gdy był na Bali – oczywiście, na surfingu – jego dziewczyna Jill przyszła właśnie w takim stroju. Gdy usłyszał, jak tanie były te rzeczy, postanowił zamówić je hurtem.
– Dwa miesiące później wróciłem do Kalifornii z misją sprzedawania tego jak najwięcej, ile się da. Sprzedaliśmy większość i wtedy wróciłem do rodziców już z gotówką potrzebną do wystartowania GoPro – opowiadał Woodman. Ostatecznie zainwestował ok. 175 tys. dolarów.
Jak podkreślał, sądził, że wypuszczenie pierwszego produktu zajmie raptem kolejne dwa miesiące – a udało się to dopiero po dwóch latach. Woodmanowi sprzyjał jednak fakt, że znalazł swoją niszę – w tym czasie jedyną konkurencją mogły być dla niego tylko wodoodporne kamery, które jednak nie były zbyt wygodne do noszenia, szczególnie w sportach ekstremalnych.
Od filmu 35mm do full HD
Ostatecznie, w 2004 roku, pierwsze GoPro z filmem 35mm pojawiło się w sprzedaży. Można było nim nagrać oszałamiające 10 sekund swoich przygód. Szybko jednak zamieniono film na technologię cyfrową, później kamerki ewoluowały w wyświetlanie HD. Dzisiaj, dla porównania, z dwóch nowych GoPro połączonych w jedno można nawet uzyskać obraz 3D – bo jedna kamera "łapie" obraz nawet pod kątem 170 stopni.
Choć początkowo GoPro miało służyć surferom, to pomysł noszenia "niewidzialnej kamerki" na głowie szybko podchwycił cały świat sportów ekstremalnych. Narciarze, snowboardziści, deskorolkowcy, spadochroniarze, wingsuiterzy, bmx-owcy... Wymieniać można bez liku. Wszyscy oni pokochali GoPro za prostotę, jakość nagrań, ale przede wszystkim – możliwość stworzenia spektakularnych filmów podbijających sieć nawet wtedy, kiedy nie jest się pro. Najlepiej obrazuje to hasło firmy: "GoPro. Be a hero", czyli niemal dosłownie "zostań pro, bądź bohaterem".
Taka przyjemność to wydatek rzędu 1500 zł. Ceny wahają się o kilkaset złotych zależnie od specyfikacji sprzętu. Dodatkowy wydatek to akcesoria np. opaski na głowę, ręce, sprzęt mocujący do kasku itd. Niektórzy zaczęli nawet zajmować się "zawodowo" wynajmowaniem GoPro na dni czy godziny. Ceny zaczynają się od kilkudziesięciu złotych.
Coś więcej niż kamera
Dzięki temu GoPro to dzisiaj niemal styl życia. Sama firma wspiera autorów filmów i wspiera ich produkcje, publikując je m.in. na swoim kanale na YouTube. Nie mówi się "kamera", tylko po prostu GoPro – tak silna jest identyfikacja tej marki z tym, co robimy. Oczywiście, szybko też GP zaczęto wykorzystywać do zupełnie innych, prozaicznych rzeczy – nagrywania zwierząt, jazdy samochodem po mieście i wielu innych rzeczy. Kamerki te powszechnie wykorzystuje się też w cywilnych dronach.
To także zwykły aparat, który robi zdjęcie lub błyskawiczne sekwencje (np. 10 w ciągu sekundy), mocując kamerę na specjalnym "przedłużeniu ręki" można mieć niezapomniane pamiątki z wakacji. GoPro można zamocować praktycznie na każdej części ciała, wszystko za sprawą szerokiej gamy opasek, uchwytów itd. To swoją drogą kolejna "odnoga" biznesu, bo dedykowane przedmioty to kolejny wydatek.
Kamerę można obsługiwać "ręcznie" lub za pomocą aplikacji na smartfonie. Ta łączy się poprzez WiFi z GoPro i obraz z kamery w czasie rzeczywistym widzimy na ekranie telefonu. Są także specjalne ekrany, które można zamontować bezpośrednio na kamerze i tam przeglądać nagrany materiał. To jednak kolejne setki złotych.
Teraz twórca tego genialnego w swej prostocie wynalazku postanowił wprowadzić GoPro na giełdę. Ma do tego wszelkie podstawy – jego firma doskonale prosperuje, stała się hitem internetu, a na dodatek – w przeciwieństwie do innych firm robiących karierę w sieci – tworzy konkretny, namacalny produkt, a nie np. serwis internetowy.
Z finansami do przodu
Przełożyło się to na wyniki finansowe: przychód GoPro za 2013 rok wynosił nieco mniej niż miliard dolarów przy... 115 milionach dolarów czystego zysku. Wzrost sprzedaży w ciągu ostatnich trzech lat najpierw wyniósł 130 proc., potem 90 proc.. Przy takich danych trudno kwestionować sukces Woodmana.
Samo jednak wejście na giełdę, na co wskazuje w swoim tekście w SpidersWeb Piotr Barycki, może mieć inny cel, niż chęć rozwijania samych kamerek. Jaki? Autor wskazuje, że pomimo 450 milionów odsłon, prawie 2 miliony subskrybentów GoPro na YouTube i 7,2 milionów obserwujących na Facebooku, firma na social media osiągnęła... "zerowy przychód".
"Jednocześnie na tworzenie nowych rozwiązań dystrybucji materiałów, narzędzi do ich obróbki czy pozyskiwanie większej ilości unikalnego materiału wysokiej jakości, Woodman będzie potrzebował sporych pieniędzy" – przekonuje dziennikarz SW.
Patrząc na rozwój GoPro i to, jak duże pieniądze płyną od giełdowych inwestorów – zapewne za kilka lub kilkanaście lat słowa Baryckiego znajdą potwierdzenie, a GoPro przestanie już być producentem kamer, a stanie się silną marką łączącą media społecznościowe z produkcją. A wszystko to cały czas podlane ekstremalnym sosem.