Na Wyspach Brytyjskich recepta na ciekawy, oryginalny nagłówek sportowy jest w zasadzie jedna. Gra słów. Przykłady można tu mnożyć. W meczu derbowym Manchester United sensacyjnie przegrywa u siebie 1-6 z Manchesterem City. Przeciętny Pete, Chris, czy Mike, mieszkający pod Londynem idzie następnego dnia rano do kiosku, kupuje "The Sun" i widzi na okładce napisane wielkim drukiem "Six in the City". Fajne, oryginalne. A czy my, Polacy, tak potrafimy? A może u nas ta sztuka umiera?
Jarosław Koliński, dziennikarz "Przeglądu Sportowego", piłkę angielską śledzi od lat. A przy tej okazji wiele może powiedzieć o nagłówkach, jakie przy różnej okazji pojawiały się w prasie, głównie zresztą w "The Sun". - Pamiętasz, był taki mecz. Prowadzona przez Mourinho Chelsea wyeliminowała z Ligi Mistrzów Barcelonę, pokonując ją u siebie bodaj 4-2. Decydującą bramkę zdobył John Terry, nie była zbyt ładna. Wiesz jaki dali potem tytuł ? "Terryfic".
Inspiracją dla mediów na Wyspach był parę razy bramkarz Arsenalu Londyn Łukasz Fabiański. Gdy mecz mu nie wyszedł, mógł przeczytać w gazetach, że na nazwisko ma "Flappyhandski", gdy zagrał świetne spotkanie i bronił jak nakręcony - stawał się "Safehandskim". Prawdziwa karuzela. Albo Wayne Rooney, gwiazdor Manchesteru United. Gra świetny mecz, pokonuje bramkarza rywali, zresztą nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni. A potem w mediach czytamy: "He's a HeRoo" ("Roo" to jego przydomek, nader oryginalny).
Film akcji albo animowany
Jak do czegoś nawiązywać, to do filmów. A to sensacyjnych, a to ... animowanych. Koliński podaje nam kolejne przykłady: - Chelsea grała swego czasu wyjazdowy pucharowy mecz z Viktorią Żiżkov. Miała karnego, ale bramkarz, co ważne - Rosjanin, obronił. Dziennikarzy głowili się, głowili i dali na tytuł "From Russia with gloves". A, jeszcze jedna sytuacja. Arsenal grał mecz, wygrał. Chyba z Liverpoolem, 3-1. Gola strzelił Tomas Rosicky, gola strzelił Thierry Henry. I następnego dnia w prasie nagłówek. "Tom and Thierry".
Angielską prasę śledzi też Łukasz Sawala, niegdyś w "Futbolnewsie", dziś odpowiada za serwis "Gwizdek24". - Gdy byłem kiedyś w Manchesterze, akurat Grzegorz Rasiak miał przejść do Boltonu - mówi w rozmowie z nami - Jakaś gazeta, to był chyba "Manchester Evening News" postanowiła połączyć futbol z Formułą 1. Nagłówek brzmiał "In Pole position".
Choć Anglia grę słów opanowała do perfekcji, w jej ślady próbuje się iść w całej Europie. Weźmy przykład z Hiszpanii. Mówi nam Tomek Ćwiąkała, dziennikarz weszlo.com: - Gdy Mesut Ozil zagrał świetny mecz w Realu Madryt, jeden z hiszpańskich dzienników dał tytuł "El mago de Oz". "Czarnoksiężnik z krainy Oz".
"Przegląd Sportowy" na początku XXI wieku sprzedawał się świetnie. Bywały dni, że szło i ponad 100 tysięcy egzemplarzy. Jak to osiągano? Okładka miała być mocna, przemawiać do czytelnika. Tytuł tekstu był więc nie mniej ważny niż sam artykuł.
Mocno o Legii Nagłówki wymyślała przede wszystkim jedna osoba. Paweł Zarzeczny. Był wtedy zastępcą redaktora naczelnego pisma - Piotra Górskiego. Swego czasu, gdy piłkarze Legii mieli przed ważnym meczem problemy zdrowotne, postanowił nie owijać w bawełnę. "Sraczka w Legii" - taki dał nagłówek. A gdy trenerem piłkarzy z Łazienkowskiej był Serb Dragomir Okuka, w gazecie pojawił się inny mocny tytuł. "Okuka mać!".
Jeden z dziennikarzy "Przeglądu" z tamtego okresu, który nie chce ujawniać nazwiska. - Ciężko to jednoznacznie ocenić. Z jednej strony byliśmy wyraziści, mówiło się o nas. Z drugiej jednak przekraczaliśmy pewną granicę i to niejeden raz. Piłkarze Legii przez długi czas nie chcieli z nami gadać i wcale im się nie dziwię - mówi anonimowo w rozmowie z nami.
Dzwonimy do Zarzecznego i pytamy czy nie przekroczył granicy dobrego smaku. - Słuchajcie, te zabiegi miały jeden główny cel. Miały być wyraziste, zainteresować ludzi i zwiększyć sprzedaż gazety. I to się nam udało. W pełni - mówi Zarzeczny, by się po chwili trochę bardziej rozkręcić - Ale to przykłady, które pan podał, to jeszcze pikuś. Wiecie, po czym był największy raban? Robiliśmy taki ranking, dotyczący najlepszych zdarzeń mijającego roku. Na jednym z miejsc, chyba nawet wysoko, umieściliśmy śmierć Mariana Dziurowicza.
- Godzi się tak mówić o zmarłych? Do tego znajomych? - pytamy.
- Wielu kolegów dziennikarzy miało do nas pretensje. Podobne jak pan. Uważali to za niegodne, nawet obrzydliwe. A ja nie mam wrażenia przekroczenia jakiejś granicy.
Mecz a bitwa z przeszłości
Świat futbolu jest za pan brat z określeniami o charakterze wojennym. "Przegraliśmy bitwę, ale wciąż do wygrania jest wojna" - mówią często trenerzy/piłkarze, mający nadzieję na odrobienie strat w rewanżu. Ten trend widoczny jest również w nagłówkach gazet. Świetnym przykładem są polskie tabloidy.
Rok 2008. Mistrzostwa Europy. Polacy mecz inauguracyjny na turnieju mają zagrać z Niemcami. Dzień przed nim w redakcji "Faktu" gorączkowe myślenie. Z czym się Niemcy kojarzą? Z wojną! Ale ta Druga Światowa była jeszcze w XX wieku, całkiem niedawno. Ludzie oprotestują. Ale przecież kilkaset wcześniej był Grunwald. Tak! Grafik, gdzie jest grafik?!
Efekt? Na okładce Leo Beenhakker, trener Polaków, trzymający miecz w dłoni. Obok Michael Ballack, ówczesna gwiazda Niemców, w stroju Krzyżaka. Leo wykonuje zamach, łatwo przewidzieć co zaraz ma zamiar uczynić.
"SuperExpress" poszedł wtedy jeszcze krok dalej. Leo trzyma w ręku odcięte głowy Ballacka i trenera Joachima Loewa. I ten nagłówek: "Leo, daj nam ich głowy!". Beenhakkerowi obie okładki nie przypadły do gustu. - Co to za g... Jak chorym trzeba być, by wpaść na coś takiego - przedstawił swoje zdanie zagranicznym mediom.
"Pancerni jadą na mecz"
Zarzeczny nie jest fanem nagłówków, jakie są teraz obecne w prasie. - Za moich czasów wszyscy mnie potępiali, a tak naprawdę, to ja byłem pionierem. Zaznaczcie to, pionierem. Po moim zwolnieniu na polski rynek weszły tabloidy, którego od samego początku stawiają na wulgaryzm i na tym głównie jadą. A te poważniejsze dzienniki? One idą w banał.
- A pan w co szedł? - dopytujemy
- Ja szedłem w dowcip.
Zwolnienie Zarzecznego to temat na oddzielny akapit. Gdy wiedział już, że wyleci, akurat tego samego dnia wydawał gazetę. Groclin grał w pucharowy mecz z niemiecką Herthą Berlin. Jako, że mało który czytelnik wie, czym jest "Hertha", za to każdy ma jakieś lepsze lub gorsze skojarzenia ze stolicą Niemiec, rzucił na okładkę czołg i dał wielki nagłówek: "Na Berlin!". - Pan trochę upraszcza, to było bardziej wysublimowane. Tam był czołg, właz, był też pies Szarik. No i umieściliśmy czterech piłkarzy, takich futbolowych pancernych. Był Rasiak, był Niedzielan, był chyba też Mila.
Gra z czytelnikiem
Analogie do bitew znajdziemy zresztą nie tylko w Polsce, ale i prasie anglosaskiej. Ponownie Zarzeczny: - Mieszkałem jakiś czas w Anglii, podobnie zresztą w Stanach. I pamiętam taką sytuację. Jest rok 1994, mundial w USA. Niemcy grają z Bułgarią, a w "Los Angeles Times" dłuższy tekst o meczu. I tam przy analizie formy obu drużyn było coś w stylu: "Niemcy nie są w najwyższej formie. Pozostają bez zwycięstwa w dwóch ostatnich wojnach". Dla mnie to jest fajne, żartobliwe. To taka gra z czytelnikiem, którą bardzo lubię.
Grę z czytelnikiem podejmują też co jakiś czas współczesne polskie gazety. Przemysław Rudzki i Michał Wodziński napisali jakiś czas temu w "Magazynie Futbol" dłuższy tekst o sportowcach, którzy nie mogą się w życiu odnaleźć po zakończeniu kariery. Tytuł? "Gdy znajdziemy się na zakręcie, co z nami będzie". Sylwia Grzeszczak wraz z Liberem zostali przeniesieni do świata piłki.
Doceniono też Adama Mickiewicza i Jana Kochanowskiego. Po bezbramkowym spotkaniu piłkarskim w polskiej prasie stosunkowo częsty jest tytuł "Im strzelać nie kazano". "Reduta Ordona" w XXI wieku. A co można dać na okładkę po tym, jak drużyna z Grecji zostaje rozgromiona w pucharach? Jak to co? "Odprawa posłów greckich"
Zbieżność nazwiska
Piłka to jednak niejedyny sport, gdzie nagłówki mogą mieć duży potencjał. Weźmy skoki narciarskie. Adam Małysz swego czasu współpracował z psychologiem Kamilem Wódką. Raz szło dobrze, raz nie najlepiej. W pierwszym przypadku nagłówek brzmiał "
Małysz wszystko zawdzięcza Wódce". W drugim było już nieco inaczej. "Wódka niszczy Małysza". Identyczna była za to reakcja skoczka. W obu przypadkach z gazetą, która dała taki tytuł, przez pewien czas nie rozmawiał.
Ale podobne nagłówki w kontekście tej dyscypliny nie muszą prowadzić do spięcia, konfliktu. Weźmy konkurs w norweskim Vikersund. Nierozegrany, z powodu silnego wiatru. Korespondent "Przeglądu Sportowego" myślał i myślał, jaki dać tytuł, aż w końcu wpadł wreszcie na pomysł. Fajny. Napisał: "Vi(ch)ersund".
Prawdziwych tytułów już nie ma
Zarzeczny, na koniec, smutnym głosem: - Dziś coraz mniej ludzi kupuje gazety także dlatego, że nie ma w nich fajnych tytułów. A przecież one powinny być jak młoda kobieta. Nęcić, przyciągać.
Znajomy z "SuperExpressu", też woli nie podawać nazwiska: - Teraz nawet w tabloidach zdarza się, że takie tytuły nie są puszczane. Pamiętasz jak Lech Poznań pokonał Zagłębie Lubin, które prowadził Czech Pavol Hapal. Mieliśmy fajny pomysł. Brzmiał: "Lech się naHAPAL". Ale wydawca nie puścił, szkoda.