Współczesne mamy nie siedzą już tylko w domach i zajmują się gotowaniem obiadów. Mają pasje, mówią o tym co je kręci i chętnie dzielą się tym z innymi . Zakładają blogi i pokazują swoje życie, które nie toczy się tylko wokół dzieci. O macierzyństwie, zamiłowaniu do mody i blogowaniu, rozmawiam dziś z Magdą Samborską z Rebel Look, Magdą Waluch — Soie.pl i Sarą Ferreirą, autorką bloga Miss Ferreira.
Magda Samborska, czyli Rebel Look, ma dwadzieścia dziewięć lat i mieszka w Warszawie. Jest pełnoetatową mamą dwójki dzieci, Hani i Maksa. Poza ich wychowywaniem i blogiem, zajmuje się zleceniami dotyczącymi stylizacji, organizowania i wykonywania sesji, obróbką zdjęć, grafiką, a nawet pozowaniem jako modelka.
Magda Waluch jest dwudziestosześcioletnią matką małego Antka. Swojego bloga, Soie.pl, założyła tuż po jego narodzinach. Mieszka w niewielkiej nadmorskiej miejscowości i jest kierownikiem sklepu obuwniczego.
Sara Ferreira, lublinianka, w Internecie znana jest jako Miss Ferreira. Trzydziestolatka to mama uroczej gromadki — Maryni, Sofii i Lolka. Jak sama mówi, na co dzień jest „pełnoetatowym dyrektorem domowego cyrku”.
Magda Samborska: Wraz z moim partnerem, fotografem, tworzymy kompletny team zdjęciowy oraz projektujemy strony internetowe i inne mniejsze rzeczy na potrzeby sieci. Bloga założyliśmy ponad dwa lata temu, ponieważ wydawał się idealnym ujściem dla naszych pasji, które mogliśmy połączyć w jedno dzieło tworząc przy okazji pamiątkę i całkiem spore portfolio. Ja, zajmująca się wcześniej PR-em mody, stylizacją i dziennikarstwem, Łukasz z zawodu grafik i fotograf. Jako para doskonale czujemy się ze sobą i uzupełniamy. Praca łączy się z pasją. Myślę, że realizujemy porzekadło - kochaj to co robisz, a nigdy nie będziesz musiał pracować!
Magda Waluch: Klasycznie. Dużo wcześniej śledziłam różne strony. ale pomyślałam, że zamiast się biernie przyglądać można robić coś swojego.
Sara Ferreira: To nie tyle blog o modzie, ile o ubraniach. Do założenia bloga zmusiło mnie życie suto usłane pampersami (śmiech). Kiedy mój horyzont zaczął drastycznie zawężać się do rozlanego mleka i bohomazów na świeżo pomalowanej ścianie pomyślałam dość i postanowiłam wyskoczyć przez okno. Na szczęście w porę się zreflektowałam i uznałam, że może nie trzeba podejmować aż tak radykalnych kroków. Życie matki samo w sobie jest niełatwe, życie zaś połamanej matki musi być arcyskomplikowane (śmiech). Wybrałam okno na świat w postaci bloga. To taki mój kawałek świata, gdzie mogę się odrobinę wyżyć. Dzieci zapraszam tam z rzadka.
No dobrze, ale jak udaje się wam pogodzić macierzyństwo z pasją blogową?
MS: Fotografie na bloga robimy tylko w weekendy, więc połączenie tego z opieką nad dziećmi to nic trudnego. To wtedy powstają dwa, trzy sety, które potem w tygodniu zamieszczam na blogu. Podczas spacerów z dziećmi mamy ze sobą aparat, wtedy robimy zdjęcia. Często ludzie pytają, jak znajdujemy ciekawe miejsca, które stają się scenerią naszych zdjęć - to proste - wystarczy mieć dwójkę dzieci i po prostu pokazywać im świat. Dużo chodzimy i wszędzie poruszamy się komunikacją miejską co ma swoje zalety i wady. Nie mamy samochodu, ale mam nadzieję, że to niedługo się zmieni. Zwiedzamy różne zakamarki miasta, zimą, gdy jest zbyt nieprzyjemnie by wychodzić na dwór, robimy zdjęcia w domu.
MW: Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Antek w miarę możliwości uczestniczy we wszystkim co robię i układa się to tak naturalnie, że nie trzeba kombinować. Wspólnie robimy zdjęcia, a jak potrzebuję chwili, żeby przygotować wpis, tata układa z nim puzzle albo czyta książki.
SF: Blog to skromny urywek mojego życia, bez problemu więc godzę blogowanie z obowiązkami. Najzabawniejszy jest sam proces robienia zdjęć, to każdorazowo komediodramat w kilku aktach. Za obiektywem stoi mój mąż, trójka moich dzieci organizuje backstage. Zresztą dosłownie kilka tygodni temu wszystko dokładnie opisałam na blogu:
"Obskurna okolica, magazyny wszelakie, wątpliwa wizytówka każdego miasta. O godzinie siedemnastej z małym okładem zatrzymuje się ciemny samochód z którego wyskakuje wystrojona panna. Pewnie będzie pytać o drogę... Ale nie, paniusia przegląda się w przedniej szybie samochodu, ręką przeczesuje włosy, gładzi kieckę i staje, jak wryta. Po chwili z tegoż samochodu wysiada znudzony mężczyzna, on z kolei przeczesuje wzrokiem okolice, jest podejrzliwy, w rękach trzyma cenne zawiniątko. O co im chodzi?! Moment, gość rozpakowuje zawiniątko... to aparat? To aparat! Będą robić zdjęcia? Robią zdjęcia! Panna stroi miny, jakieś dziwne pozy, łazi w tę i we w tę. Podchodzi do gościa i ogląda zdjęcia, chwile się kłócą, jej się chyba nie podoba, on wraca do auta, ona go przeprasza, on daje jej szansę. Znowu to samo, panna stroi miny, on robi zdjęcia i nagle ona krzyczy! Ale nie do niego, do auta krzyczy?! Nie wygląda to dobrze, panna jest szurnięta, obraża się na gościa, wrzeszczy na samochód. Samochód nie reaguje na jej uwagi, więc ona podchodzi, otwiera drzwi... Boże tam są dzieci! Auto pełne jest dzieci! Wymachują rękami, mówią, że coś chcą. Odstawiona panienka uspokaja je, prosi o jeszcze minutkę. Paranoja. Wraca, stroi miny. Chyba kończą. Skończyli. Odjeżdżają..."
A rodzina i znajomi? Jestem ciekawa, jak reagują na to, że oprócz bycia matkami, jesteście też blogerkami? I to na dodatek takimi, które nie tworzą stron parentingowych!
MS: Znajomi i rodzina traktują mojego bloga jako rodzaj pracy. Nikt z moich kumpli nie mówi o mnie „blogerka” — my z Łukaszem po prostu robimy zdjęcia. Blog jest formą prezentacji naszych umiejętności, dzięki niemu pozyskujemy zlecenia od ludzi, którym podoba się to, co robimy. W zeszłym miesiącu wzięłam udział w trzech czy czterech sesjach wizerunkowych. Blogująca mama? To chyba nie kategoria, która pasuje jako określenie mnie. Kojarzy mi się z kimś eko (nie cierpię eko-mam) pchający najnowszy model superkolorowego wózka do modnej kawiarni z różowymi stolikami z Ikei. Na spotkanie innych, blogujących mam. By potem mieć co opisywać na blogu. To nie ja (śmiech).
MW: Otaczam się ludźmi, którzy rozumieją, że mama jest przede wszystkim człowiekiem. Ta rola jest na pewno najważniejsza w moim życiu, ale nie zamykam się tylko na nią i dbam o to, żeby rozwijać nie tylko syna, ale i siebie. Absolutnie każdy powinien zaleźć coś, co go nakręca i sprawia przyjemność, a prowadzenie bloga, to taka sama pasja jak np. pływanie czy granie w zespole.
SF: Odbiór mojego bloga przez najbliższych jest bardzo pozytywny. Specyfika mojego bloga polega na tym, że zdjęcia nijak mają się do tekstu — mnie można zobaczyć, a o dzieciach przeczytać. Są jeszcze maleńkie, są w wieku, kiedy nadal determinują moją rzeczywistość i chociaż z trudem to przełykam to wszelkie statystyki pokazują, że moje dzieci są o wiele bardziej lubiane niż ja (śmiech)! Mój blog to w pewien sposób opowieść o macierzyństwie właśnie. Nie znajdziecie tam porad o tym, jak przystawiać niemowlę do piersi, ale anegdotę o tym, jak mleko może zagotować się w mleczarni, jak najbardziej (śmiech).
Czy coś się zmieniło w waszym postrzeganiu macierzyństwa, kiedy zostałyście matkami?
MS: To bardzo długa i osobista historia, bo moje postrzeganie macierzyństwa zmienia się stopniowo i niezauważalnie. Być może będzie się zmieniać do końca życia. Natomiast mogę powiedzieć, że rodzicielstwo to jedno z najpiękniejszych przeżyć, jakich może zaznać człowiek. Każdy powinien móc doświadczać takiego szczęścia.
MW: Na pewno. Tylko na własnej skórze można się przekonać jak to rzeczywiście wygląda. Macierzyństwo to ciężka praca bez urlopu, wyzbywa egoizmu i uczy cierpliwości. Jednak posiadanie dziecka to najpiękniejsza rzecz jaka mi się przytrafiła i życia sprzed nie chciałabym odzyskać za żadne skarby świata.
SF: Zapewne wszystko. Myśleć o macierzyństwie zanim się go doświadczyło, to jak smakować ciastko przez szybę. Prawdopodobnie nie przypuszczałam, że dzieci to taka nieustająca radość. Wiesz, Lolek jest teraz w takim wieku (ma prawie dwa latka), że psuje wszystko co wpadnie mu w lepkie łapki. Przykładowo traktowanie przez niego okularów to zawsze ten sam proces — biorę okulary, wyłamuję jeden zausznik, wyłamuję drug zausznik, rzucam okulary na ziemię, szukam następnych. Kiedy rozprawił się w ten sposób z moimi raybanami, najpierw na niego wrzasnęłam, a kiedy wyszczerzył zęby w najszczerszym uśmiechu, wyparowała cała moja złość. Więc tak to już jest z tym macierzyństwem – ciągle chcesz skakać przez okno, raz ze szczęścia, raz z desperacji (śmiech).
Dziś jest wasze święto. Jak zamierzacie spędzić Dzień Matki? Macie jakieś plany?
MS: Zamierzam spędzić dzień matki w towarzystwie moich dzieci, a także ich babci.
MW: Niestety w pracy, ale mam nadzieję, że wieczorem nadrobimy i chłopaki będą czekać z niespodzianką (śmiech).
SF: Statystycznie częściej rodzę dzieci niż kupuję w Zarze, także jakkolwiek chciałabym od tego uciec, na dzień dzisiejszy jestem przede wszystkim matką i bardzo świadomie wychylę dziś lampkę szampana za moje zdrowie – i to fizyczne i to psychiczne. Poza tym idę do przedszkola na akademię zorganizowaną z okazji Dnia Matki, także będzie łzawo i ckliwie – tak jak to jest przez większość macierzyństwa.