Wyborcom ewidentnie nie spodobał się pomysł wstawiania na listy wyborcze osób znanych ze świata sportu czy show-biznesu. Tomasz Adamek, Weronika Marczuk, Maciej Żurawski, Otylia Jędrzejczak – ci kandydaci nie pojadą do Brukseli. "Magia nazwisk nie istnieje. Generalnie celebryci przerżnęli te wybory" - podsumowuje Robert Leszczyński, były juror "Idola", który startował z list koalicji Europa Plus Twój Ruch.
Przed wyborami głośno było o tym, że partie dobierały niektórych kandydatów na europosłów według celebryckiego klucza. SLD wzięło na listy m.in. piłkarza Macieja Żurawskiego, siatkarza Michała Bąkiewicza oraz byłą jurorkę talent talent show "You Can Dance" Weronikę Marczuk. Solidarna Polska postawiła na kandydaturę boksera Tomasza Adamka, a Platforma Obywatelska zaprosiła medalistkę olimpijską w pływaniu Otylię Jędrzejczak i byłego siatkarza Pawła Papkego.
Efekt? Przepadli wszyscy z jednym wyjątkiem – były trener kadry polskich piłkarzy ręcznych Bogdan Wenta na krakowskiej liście PO wyprzedził Bogusława Sonika i dostał mandat.
"Parlament Europejski to nie miejsce dla celebrytów. Liderzy partii powinni przemyśleć, co czynią. Te wybory pokazały, że celebryta wcale elektoratu nie powiększa" – komentuje w rozmowie z "Rzeczpospolitą" dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz z Uniwersytetu Warszawskiego.
Potwierdzają to zresztą sami zainteresowani. Kazimiera Szczuka, która prowadziła kiedyś teleturniej "Najsłabsze ogniwo", jest zdania, że nazwiska z telewizji nie odgrywają dużej roli. "To głosowanie na swój sposób pokazuje, że celebryci nie są dla ludzi alternatywą w wyborach. Jeżeli pojawiali się na listach, to raczej jako umajenie, a nie liderzy" – podkreśla.
Inaczej było trzy lata temu w wyborach do krajowego parlamentu. Wtedy z list PO do Sejmu dostało się ośmiu celebrytów, w tym byli sportowcy: Jagna Marczułajtis i Roman Kosecki. Klęska w eurowyborach nie oznacza jednak, że partie zrezygnują z sięgania po znane twarze. "Będą próbować, bo przyzwyczajenie jest ich drugą naturą" – przewiduje dr Pietrzyk-Zieniewicz.