Tomasz Adamek to jeden z najcenniejszych aktywów Solidarnej Polski w kampanii przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, ale partia zna jego słabe strony. Dlatego sztabowcy Ziobry z dużymi obawami podchodzili do wpuszczenia dziennikarza do kampanijnego busa swojego kandydata. Bali się powtórki z blamażu Otylii Jędrzejczak i Macieja Żurawskiego albo tego, że Adamek po prostu palnie jakąś głupotę.
Ale w sobotni poranek spotkałem się z Tomaszem Adamkiem na targowisku w Żywcu. Właśnie rozdawał pocztówki z autografami grupie wolontariuszy, którzy włączyli się w akcję na rzecz bezdomnych zwierząt. - Dzień dobry panu, jestem Kamil Sikora z naTemat - przywitałem się. - Jaki "pan"? Jestem Tomek - odparł. Błyskawiczne skracanie dystansu to pewnie efekt pięciu lat, które bokser spędził za Oceanem.
Tak jak liczne angielskie wtrącenia, których używa, szczególnie w prywatnej rozmowie. W Stanach Adamek zostawił na czas kampanii żonę i dzieci. Tam ma także dwa domy. - Do Stanów pojechałem jak wszyscy, za pracą. Tam są warunki do trenowania, cały system. U nas tego nie ma. Teraz latam miedzy Polską a USA - tłumaczy.
To właśnie o boks, a nie o plan na wypełnianie mandatu w Brukseli, najczęściej pytają wyborcy. "Kiedy pan wróci do ringu?" to pytanie, które tego dnia słyszę dziesiątki, jeśli nie setki razy. Adamek każdemu odpowiada, że jesienią znowu stanie do walki. - Ale nie z Polakiem, bo nie chcę bić rodaków. Jeszcze nie wiem, czy będę boksował w Stanach czy w Polsce - tłumaczy.
- Ludzie postrzegają cię bardziej jako sportowca, niż jako polityka - mówię Adamkowi. - I dobrze, tak chcę być postrzegany, bo nadal jestem aktywnym sportowcem, nie kończę kariery - przekonuje. - Ale nie widzą w tobie człowieka, na którego mają oddać głos - argumentuję. Adamek relacjonuje, że z jego rozmów wynika, że ludzie chcą go widzieć w obu tych rolach: - Mówią, że oddadzą głos, ale chcą też, żebym wrócił do ringu.
- Oo, widzisz, odetniesz sobie ten napis "Solidarna Polska" i będziesz miał autograf Adamka - podsłuchuję dwóch odchodzących z kolejki panów w średnim wieku. W każdej z odwiedzonych przez nas tego dnia miejscowości (Żywiec, Bielsko-Biała, Szczyrk, Wisła, Drogomyśl i Brenna - razem ok. 250 km) pojawienie się Tomasza Adamka wywołuje sensację.
Widać, że kandydat Solidarnej Polski czuje się tutaj jak u siebie, bo to rzeczywiście jego tereny. Kiedy rozmawia z ludźmi mówi po śląsku, którego naleciałości są ledwo słyszalne w wywiadach dla ogólnopolskich mediów. W każdym miejscu, które odwiedziliśmy do boksera podchodził albo członek jego rodziny, albo jego znajomy, albo "znajomy znajomego".
Jednak w żadnej z tych rozmów nie pojawia się polityka. Rozpoznawalny jest "Tomasz Adamek", ale już nie "Tomasz Adamek, polityk". - Ty, on chyba startuje teraz w wyborach - zastanawia się dwóch mężczyzn na deptaku w Wiśle. - A skąd? - dopytuje jeden. - Nie wiem, chyba z PiS-u - odpowiada drugi. - Idźcie głosować 25 maja, bo nie będzie Polski - zachęca Adamek.
- Staniemy się niewolnikami we własnym kraju. Bo do tego dojdzie, nie? - tłumaczy wyborcom. To jedno z podstawowych haseł kandydata Solidarnej Polski. W dziesiątkach krótkich rozmów na ten temat, które przeprowadzi z wyborcami układa się następujący obraz:
- Jest polecenie, żeby do 2021 roku w Polsce nie było żadnego przemysłu.Takie mogą być efekty wejścia w życie pakietu klimatycznego.Polskie górnictwo może upaść. Ja chcę walczyć o te 30 proc., które jeszcze zostało. Trzeba inwestować w kopalnie, tak jak Czesi kupują nowe technologie i zarabiają. Tak jak w kopalni Silesii. Teraz, kiedy jeżdżę po tych wsiach widzę ile jest biedy, ludzie nie mają pracy, to piją - to poskładany ze strzępków obraz rzeczywistości oczami Tomasza Adamka.
Ale kiedy zaczynam go dopytywać o szczegóły kandydatowi trudno je podać. Datę 2021 r. znalazł w materiałach, które dostał od zaprzyjaźnionego profesora, specjalisty od górnictwa. Co kilka dni Adamek spotyka się z nim, by nadrobić braki w wiedzy. - Każdy wie, że obecnie moja wiedza polityczna jest mała, ale uczę się i będę uczył - zapewnia.
Jednak kolejny mój cios Adamek przyjmuje na szczękę. - Co to "układ"? - pytam, bo także tego pojęcia często używa początkujący polityk. - Nie jestem politykiem - zaczyna. - Inni startowali jeszcze w latach 70., to były trudne czasy dla Polski. Ja nigdy nie startowałem w wyborach, nie byłem w żadnej partii, mam czyste konto i chcę walczyć o dobro Polski - wyjaśnia.
Jak? - Mówię prawdę, nie mam żadnych oporów przed mówieniem otwarcie jak jest i dlatego już zaczynają się ataki na mnie - wyjaśnia. Wyjaśniam, że praca w PE to nie tylko mówienie prawdy, ale ekspertyzy, raporty, spotkania. - Kto będzie na ciebie pracował? Masz już grupę ekspertów, których zabierzesz do Brukseli? - dopytuję.
- Nie, będę musiał poprosić o pomoc Zbyszka [Zbigniewa Ziobro - przyp. naTemat], który teraz przysłał mi swoich najlepszych ludzi do prowadzenia kampanii i pewnie teraz też da mi ludzi. Solidarna Polska to drużyna, mamy ekspertów w wielu dziedzinach - mówi Adamek. To zdecydowanie nie buduje wizerunku Adamka jako samodzielnego polityka, ale raczej jako kolejnej szabli (i jednocześnie maskotki) Solidarnej Polski.
Kiedy pytam go, jak zamierza łączyć mieszkanie w New Jersey, pracę w Brukseli i w swoim okręgu zapewnia, że to żaden problem. - Ale posiedzenia są przecież raz w miesiącu. Jestem przyzwyczajony do podróży - przekonuje. - A praca w komisjach? Wysłuchania? Spotkania z wyborcami w biurze poselskim? - dopytuję. Postawiony nieco pod ścianą Adamek zapewnia, że będzie chciał wrócić do Polski, bo kocha kraj.
To wszystko to oczywiście dzielenie skóry na niedźwiedziu, bo jest duże prawdopodobieństwo, że Solidarna Polska nie przekroczy 5-procentowego progu wyborczego. - Lubię walkę, wolę to, niż gdyby mi dali pewny mandat - przekonuje. I przyznaje, że na listy próbował wciągnąć go PiS, a pierwsze zabiegi czyniono jeszcze przed wyborami parlamentarnymi w 2011 roku.
Ale jak wyjaśnia przeważyła osobista relacja ze Zbigniewem Ziobro i pewność, że nie będzie kneblowany w imię partyjnego interesu. - Nie lubię być tłamszony. Wychodzę i mówię to co myślę. Tak samo inni w Solidarnej Polsce - przekonuje Adamek. Dodaje, że za "mówienie prawdy" już spotykają go szykany.
- Kolega mnie uprzedził, że wysłali za mną paparazzich, kiedy ostatnio byłem w Warszawie. Pewnie chcieli mnie przyłapać z jakąś kobietą albo jak piję alkohol - relacjonuje. To rzeczywiście mocno nadszarpnęłoby wizerunek Adamka, w duże mierze oparty na wierze.
I wydaje się, że to wiara autentyczna i prawdziwa, choć o mocno polskim, ludowym rysie. Tak jak większości Polaków-katolików nie przeszkadza ona w siarczystym przeklinaniu czy seksistowskich żartów. Może to efekt tego, że w busie nie było ani jednej kobiety. Ale obok tego Adamek często mówi o wierze, o obrazach czy posążkach Jana Pawła II czy świętych, które dostaje podczas spotkań z biskupami.
Wydaje się być w tym autentyczny - kiedy zatrzymujemy się na obiad, zanim zaczyna jeść robi znak krzyża. Taką samą opinię ma zapewne dyrektor Radia Maryja o. Tadeusz Rydzyk, który mocno wspiera kandydaturę boksera. To jeden z niewielu polityków, który gościł na antenie toruńskiej rozgłośni dwa razy w ciągu półtora miesiąca, a zaplanowana jest jeszcze jedna audycja z udziałem Adamka.
Do wiary odwołuje się też w rozmowach z wyborcami. - Kraj, który pozwala na mordowanie dzieci nie ma przyszłości - przekonuje. - W Niemczech przed wojną była fabryka zabijania dzieci. I co? Przyszedł Hitler - mówi.
Wielokrotnie też przekonuje, że to wiara pozwoliła mu tak długo wytrwać w tym trudnym sporcie. Z kolei swojego sztabowca, który się rozwiódł chce zawieźć do zaprzyjaźnionego egzorcysty. Ważnym punktem ustalania planu pracy na niedzielę jest miejsce na niedzielną mszę.
Ale kampania Adamka sprawia wrażenie nieco spontanicznej, by nie napisać chaotycznej. Przygotowany jest tylko orientacyjny rozkład dnia, który i tak ulega zmianom. Sobotni tour po Podbeskidziu miał skończyć się galą boksu w Jaworznie. Ale kolejne kawy i posiłki (Adamek je prawie tyle, co ja, a to duży wyczyn) oraz bezkresne kolejki po autografy wydłużały opóźnienie.
Moim punktem odniesienia jest tutaj sposób organizacji pracy sztabu Jarosława Gowina, z którym spędziłem dzień w sierpniu zeszłego roku, gdy startował na szefa Platformy Obywatelskiej. Tam plan dnia był sztywny, rozpisany co do godziny, także ze ścisłym wydzieleniem czasu na posiłki, a o opóźnieniach nie było mowy. Ale może to był tylko wynik charakteru samego Gowina.
W porównaniu z nim Adamek to "swój chłop". Tak jest w każdym miejscu, gdzie pojawia się Adamek. Podobnie jest w Drogomyślu, 1,5-tysięcznej miejscowości, gdzie odwiedzamy mecz A-klasy i festyn strażacki. Nieco już zaprawieni wódką druhowie wymagają na Adamku, by złożył się na działanie miejscowej OSP.
- Dobrze, że pojechaliśmy, bo za godzinę by się popili i chcieli bić. Ale dobrze, że przyjechałem, bo oni do północy tym będą żyć. To dla nich wydarzenie. Powiedz, kiedy oni ostatnio widzieli posła, starostę czy wiceministra. Ja lubię jeździć do ludzi - mówi, uciekając z grona nieco napastliwych uczestników zabawy.
Ostatnim punktem podróży jest Brenna, gdzie również odbywa się festyn miejski. Przez blisko dwie godziny do Adamka ustawa się kolejka ludzi. Ściskają dłoń, robią sobie zdjęcia, proszą o autografy. - Rozdałem już ponad 30 tys. kartek. Jeśli te podpisy i zdjęcia przyniosą skutek, to będę miał naprawdę ładny wynik. Buzek nie ma szans - zapewnia buńczucznie.
Nie ma jednak wątpliwości, że Buzek i inni kandydaci biją go na głowę jeśli chodzi o wiedzę. W Bielsku-Białej Adamek spotyka pierwszego tego dnia wyborcę, który traktuje go jako polityka, a nie boksera. Ale zupełnie nie radzi sobie z pytaniami o to, jak chce "walczyć o polski przemysł". Szybko ucina rozmowę i odchodzi od dociekliwego wyborcy.
- Co pan proponuje dla kobiet? - pytają dwie panie przechadzające się po ryneczku w Bielsku-Białej. - Walka o polski przemysł, o kopalnie. Jedno miejsce pracy pod ziemią generuje cztery na powierzchni - odpowiada, jakby z automatu. - Ale przecież to nie dla kobiet. U nas to raczej motoryzacja - odpowiadają, nieco zdziwione. - A tak, rzeczywiście fabryki, miejsca pracy - poprawia się.
Adamek zapewnia, że do polityki nie idzie dla pieniędzy, bo wystarczająco dużo zarobił na boksie. Inwestycja w nieruchomości w Stanach zapewniła mu stałe źródło dochodów, a na horyzoncie są kolejne kontrakty sponsorskie.
- To, że Las Vegas się wycofało, nie znaczy, że znowu nie będą mnie sponsorować. Poza tym dostaję na skrzynkę na mojej stronie pełno propozycji od mniejszych sponsorów, teraz miałem po prostu jednego dużego - wyjaśnia, kiedy pytam go, czy nie zaczął tracić finansowo na polityce jeszcze zanim na poważnie się w nią zaangażował.
Jednak część wyborców postrzega go równie negatywnie, jak wszystkich polityków. - Jest tak jak inni, dużo obiecuje, bo chce się dostać, zarabiać, a później i tak nic nie będzie robił - podsłuchuję rozmowę dwójki turystów podczas spaceru po deptaku w Wiśle.
Takie opinie są w mniejszości, większość spotkanych przez nas ludzi gratuluje Adamkowi, życzy "powodzenia", "sukcesu w wyborach", "zdrowia" i "udanego powrotu do ringu". To ostatnie życzenie pada najczęściej. Bo Tomasz Adamek to bokser, nie polityk.
I tego wrażenia na razie nie udało się sztabowcom z Solidarnej Polski zmienić. Nie wiem nawet, czy próbowali. A bez tego Adamek z kretesem przegra z takimi tuzami jak Jerzy Buzek, Kazimierz Kutz czy popularny w Zagłębiu Adam Gierek, a polityczna kariera Adamka skończy się równie szybko (chociaż nie można tu użyć słowa "niespodziewanie"), jak się zaczęła.