Przyjaciółka, zanim pojawiła się u mnie z prośbą, czy może po zabiegu przenocować, sprzedała mi tę informację. Co prawda interesowała się powiększeniem piersi już od jakiegoś czasu, ale myślałam, że podałam jej tyle argumentów PRZECIW, że nie podejmie ryzyka. Podjęła. A to jej historia.
Z Anią znamy się i przyjaźnimy całe życie. Chodziłyśmy razem do tej samej szkoły. Dorastając - obserwowałyśmy i oczywiście porównywałyśmy swoje ciała. Widziałyśmy od zawsze pewne różnice. Ona drobna i filigranowa. Ja – wysoka (180 cm). Ona – miała figurę dziewczynki. Ja – zawsze miałam biust.
Ania nigdy nie powiedziała mi wtedy, że jest jej z tego powodu przykro. Miała piękną figurę, fajnie się ubierała i wydawało mi się, że nie narzeka na swój wygląd. Wreszcie, rok temu, kiedy rozmawiałyśmy pijąc razem wino, uznała, że pora zrobić coming out.
– Gdzie mogę sobie powiększyć biust? Maria, ja już naprawdę nie chcę być płaska! Mam szerokie kobiece biodra i talię, i zero, po prostu zero piersi. Wyglądam nieproporcjonalnie, tak rozebrana do bikini, jak i ubrana w koszulki z głębszym dekoltem. Marzę o dniu, w którym będę mogła ubrać miękki koronkowy stanik bez stelaży i wypełniaczy. Oraz o przejściu się plażą w prawdziwym bikini - samych trójkącikach, bez "pontonów".
Odpowiedziałam jej, że przecież ma piękne ciało. Krzysiek za nią szaleje i traktuje jak księżniczkę i w życiu nawet by mu przez myśl nie przeszło, żeby coś w sobie poprawiała!
– Ale ja nie robię tego dla Krzyśka. Tylko dla siebie! To mój kompleks. Co z tego, że Krzyś mnie kocha, skoro ja nie do końca kocham siebie. Mam ładne nogi, ramiona, biodra, ale biust? Zresztą ty w ogóle nie rozumiesz tego problemu, bo zawsze miałaś piersi...
Cycki na łamach miesięcznika
Do tematu wróciłyśmy kilka miesięcy temu. Wtedy moja druga przyjaciółka, Marta, która pracuje w dziale urody kobiecego magazynu, zaproponowała mi, czy nie chciałabym powiększyć piersi metodą transplantacji tkanki tłuszczowej. Pierwsze, co zrobiłam, to zadzwoniłam do Anki.
– Jasne, powiedz tylko kiedy mam być i o której? Przyfrunę jak na skrzydłach!
Zabieg miał być całkowicie darmowy, ale… Ania miała pokazać na łamach tego miesięcznika swój biust przed i po.
– Nie ma takiej opcji. Ja się nie rozbiorę nawet przed tym fotografem, a co dopiero przed tysiącami ludzi. Szkoda, ale nie mogę się na to zdecydować.
Ja oczywiście też się nie poddałam zabiegowi, bo cholernie bałam się po pierwsze – bólu, po drugie – powikłań. Za to Ania zaczęła ostro odkładać pieniądze (na zabieg potrzebowała ok. 6-7 tysięcy).
Bo transplantacja tkanki tłuszczowej, to tak naprawdę dwa zabiegi. Po pierwsze: liposukcja. Ale nie tradycyjna, tylko Body Jet (mówiąc bardzo dosłownie wypłukiwanie tłuszczu strumieniem wody pod odpowiednim ciśnieniem). A po drugie – transplantacja tłuszczu, czyli wypełnianie wybranych przez pacjenta części twarzy lub ciała (można wypełnić zarówno dolinę łez - świetny patent na usunięcie misia pandy spod powiek, policzki, jak i biust).
Tkanka tłuszczowa – o ile się przyjmie – pozostaje w ciele, w ok. 80 procentach. Nie są to wielkie balony, jak silikonowe biusty u aktorek z Porn Valley. To metoda zdecydowanie dla dziewczyn, które chcą poprawić wygląd swojego biustu (także tych, które straciły jędrność, kształt i rozmiar lub dwa po karmieniu dziecka).
Dodatkowe plusy: komórki tłuszczowe zawierają estrogeny (hormony kobiece), które działają na skórę odmładzająco. Cały dekolt wygląda rewelacyjnie. Skóra jest jędrna, napięta i apetyczna.
Minusy – niektórzy twierdzą, że po liposukcji zostają „dziury” w ciele. Czyli zagłębienia w miejscach, z których odprowadzana była tkanka tłuszczowa. Minus numer dwa – materiał, choć własny, jak w każdym innym przypadku – może się nie przyjąć.
Ale Ania zaryzykowała. Podałam jej adres, najlepszego „doktora od cycków” w tym mieście. Przez miesiąc rozciągała skórę na piersiach specjalną, nietanią pompką, która mi od razu przypomniała laktator (najbardziej okrutny sprzęt, który ograbia kobietę z poczucia własnej atrakcyjności i przypomina krowią dojarkę). I dzielnie rozciągała skórę. Pomimo wszystko, myślałam, że z pomysłu powiększania, zrezygnuje.
Big cyc?
W dniu zabiegu nie odzywała się od rana, ale kiedy tylko usłyszałam jej głos, pojechałam po nią do gabinetu. Była nafaszerowana lekami przeciwbólowymi i znieczuleniem. Miała zostać pod opieką bliskich osób (a Krzyś akurat był w podróży służbowej), w razie, jakby coś się wydarzyło po zabiegu. Ciężko się było z nią dogadać, zrobiłam jej kakao (tak przykazał pan doktor), ułożyłam poduszki i kazałam pójść spać.
O poranku usłyszałam wołanie:
– Mary podaj mi proszę szklankę wody, bo boli tak potwornie, że nie mogę wstać…
Ból trzymał ją przez pierwsze 3-4 dni. Jej ciało pokrywały siniaki we wszystkich kolorach tęczy, z przewagą biskupiego i fioletu. Brała furę leków przeciwzapalnych, antybiotyków, witamin. Z opatrunków na tzw. boczkach (właśnie one posłużyły za materiał) sączyło się osocze i krew. Ubranko uciskowe w bardzo ciepłe dni, dosłownie ją paliło pod ubraniem (przypomina kombinezon: krótkie getry z gorsetem na szelkach). Codziennie wieczorami robiłam jej podskórnie zastrzyk przeciwzakrzepowy (Anka na widok igły - mdleje).
Lepiej poczuła się dopiero po tygodniu, kiedy wróciła do gabinetu na drenaż limfatyczny. Ból minął.
Po miesiącu zrzuciła z siebie pancerz - gorset z getrami. Większość siniaków – zniknęła. Oglądałam jej biust każdego dnia. Na początku wyglądał przerażająco: cały siny, kolorowy. Ale dziś z zupełnie płaskiego, jest widoczny. Nieduży, lecz kobiecy i kształtny. Nie ma nic wspólnego z porno-silikonami, które się z powiększaniem piersi kojarzą.
– Jestem bardzo szczęśliwa, że to zrobiłam. I pomimo, że jęczałam przez pierwszy tydzień i narzekałam, że żałuję, to tak naprawdę zrobiłabym to kolejny raz!
I okazuje się, że pomimo, że chciała informację o powiększeniu piersi zatrzymać dla siebie, jest z nich trak zadowolona, że opowiada bliskim kobietom. Każdego dnia ktoś do niej dzwoni i pyta o adres i kontakt do doktora. Mówią, że jest ich bohaterką, że się odważyła. Żadna z nich nie pyta o ból, leki, siniaki i wyjęty miesiąc z normalnego funkcjonowania.
W niektórych przypadkach cel uświęca środki. Ania wygląda kwitnąco! Patrząc na nią jestem przekonana, że takie zabiegi mają sens.