Lekarz odpowiada na Deklarację Wiary: Jezus nigdy nie wypowiadał się o antykoncepcji, a tym bardziej aborcji
Dr n. med. Marcin Walter
15 czerwca 2014, 16:47·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 15 czerwca 2014, 16:47
- „Deklaracja” mimo, że nazywa się „Deklaracją wiary” w istocie odnosi się nie tyle do nauczania Chrystusa, ale do doktryny Kościoła katolickiego - pisze w tekście dla naTemat dr Marcin Walter. Jak podkreśla w swoje odezwie do kolegów po fachu, Jezus nie wypowiadał się ani o biotechnologii, ani o aborcji, ani tym bardziej o antykoncepcji.
Reklama.
Zacietrzewienie obu stron toczącego się w mediach sporu światopoglądowego nie dopuszcza do głosu spojrzenia z zupełnie innej perspektywy. Strony sporu okopały się na przeciwstawnych szańcach, z których jeden to „Kościół = wiara”, a drugi to „ateizm”. Taka dychotomia świadczy o braku pogłębionej refleksji, a przynajmniej o niedostrzeganiu (w dobrej czy złej wierze) innego wymiaru, podobnie jak w prostym zadaniu zbudowania z sześciu zapałek czterech trójkątów.
Domniemam, że w podpisywanej przez (niektórych) lekarzy „Deklaracji wiary” słowo „wiara” oznacza wiarę chrześcijańską, czyli wiarę w Jezusa Chrystusa. A zatem przynajmniej deklaratywną chęć stosowania się do jego nauczania zawartego w Ewangeliach. Jak Jezus sam stwierdza w najważniejszym miejscu Ewangelii, całe jego nauczanie można streścić w zdaniu: „Będziesz miłował Pana, Boga swego…[i]…będziesz miłował bliźniego swego, jak siebie samego” (Mk 12; 30-31). Żydowski teolog, badacz Nowego Testamentu Pinchas Lapide1 uznaje to miejsce za punkt zetknięcia Judaizmu z Chrześcijaństwem, co dodatkowo podkreśla sama narracja tego ustępu mająca charakter dysputy dwóch, przepełnionych wzajemnym szacunkiem rabinów.
Czy zatem zobowiązania owej „Deklaracji” oraz idące w ślad za nimi konkretne działania zgodne są z Chrystusowym nauczaniem? W dostępnych nam źródłach Jezus Chrystus nigdy nie wypowiadał się na temat antykoncepcji, a już tym bardziej przerywania ciąży, biotechnologii, diagnostyki prenatalnej etc., choć zakładając Boską wszechwiedzę musiał znać przyszłość i nadciągające wraz z nią dylematy. Zamiast jednak podawać szczegółowe wskazania dotyczące przyszłości, pozostawił nam przykazanie miłości bliźniego i przypowieść o miłosiernym Samarytaninie jako jedyny drogowskaz w obecnych i w - być może jeszcze bardziej skomplikowanych - przyszłych czasach.
Każdy zatem, jeśli ufa Chrystusowi, musi rozważyć we własnym sumieniu jak jego własne działanie ma się do nakazanej miłości bliźniego.
Tymczasem jednak wspomniana „Deklaracja” mimo, że nazywa się „Deklaracją wiary” w istocie odnosi się nie tyle do nauczania Chrystusa, ale do doktryny Kościoła katolickiego. Nie trzeba być profesorem logiki, aby wykluczyć równoważność czy tożsamość nauczania Chrystusa z rzymskim katechizmem i prawem kanonicznym. Kiedy sobie to uświadomimy, następuje opamiętanie. Pierwsze takie powszechne opamiętanie przeżyła Europa w czasach reformacji, której 500-lecie będzie obchodzone w roku 2017. Ks. dr Marcin Luter, profesor teologii w Wittenberdze jako jeden z pierwszych zauważył tą oczywistość i opublikował traktat „O wolności chrześcijańskiej”. Jego prekursor ks. Jan Hus z Pragi miał mniej szczęścia, gdyż został spalony żywcem na spektaklu urządzonym przez sobór (zgromadzenie biskupów) Kościoła Katolickiego w Konstancji – jak domniemam – ku większej chwale Bożej. Sobór ów w tym czasie się zastanawiał, jak z trzech jednocześnie panujących papieży, którzy wzajemnie obłożyli się ekskomuniką ponownie uczynić jeden ośrodek władzy.
Luter żył w czasach obfitujących w papieży zatopionych w występkach. Aby unikać stronniczych źródeł przytoczę jedynie Prof. Leszka Kołakowskiego, który pisze, że działalność pisarska Erazma z Rotterdamu przypadła na sławne czasy pontyfikatu papieża „Aleksandra VI, który został biskupem jako młodzieniec bez święceń kapłańskich, sprzedawał godności kościelne, aby rychło mordować nabywców i sprzedawać tytuł ponownie, organizował w Watykanie turnieje kurtyzan rzymskich i w ogólności nie pominął bodaj ani jednego z łajdactw i grzechów wymienionych we wszystkich katechizmach wszystkich religii świata”2. Podstawowym postulatem reformacji było odwołanie się do źródeł, czyli do autentycznych słów Chrystusa zapisanych w Biblii, jak również kapłaństwo powszechne (każdy chrześcijanin w nieobecności księdza, który jest tylko sługą, może udzielić Sakramentów – było to solą w oku tych, którzy lubią stroić się w złocone szaty, odbierać pozdrowienia na rynkach i mieć monopol na pewność zbawienia). Zarzucono spowiedź uszną (grzechy należy wyznawać Bogu) i celibat, bez których Chrześcijaństwo obywało się przez pierwsze tysiąc lat, a które to praktyki wprowadziło papiestwo dla wzmocnienia swojej władzy doczesnej. Przekładało się to również później na etykę praktyczną: Kościół luterański dopuszcza antykoncepcję hormonalną i inne metody zapobiegania ciąży. Na argumenty z przeciwnej strony, że nie jest to zgodne z naturą człowieka odpowiada, że jeśli człowiek niedowidzi, to wkłada okulary, choć nie są one jego naturą. A swoją drogą papież udający się na pielgrzymkę wsiada do samolotu i jakoś się nie zastanawia, że przecież będzie latał, co jest ewidentnie niezgodne z naturą człowieka…
No tak, powie ktoś, ale przecież sam Chrystus ustanowił papiestwo…
Zastanawiał się na tym sam Luter, dla którego słowa Biblii stanowiły podstawę jego poglądów. Słowa z Ewangelii Mateusza (Mt 16; 13-19), gdzie Chrystus zapowiada zbudowanie Kościoła na Piotrze czytał wielokrotnie i w głowie mu się nie mieściło (podobnie jak każdemu myślącemu człowiekowi), aby Jezus mógł ustanowić swoimi następcami takie postacie jak Aleksander VI, Sykstus IV, Juliusz II czy Leon X, których bez żadnych obaw można traktować jako wysłanników piekieł (notabene: pod koniec życia Luter napisał również traktat: „O papiestwie w Rzymie przez diabła założonym”). Znalazł jednak wyjaśnienie: zdanie o oparciu Kościoła na Piotrze poprzedza zdanie z wyznaniem wiary Piotra. Zatem Kościół zbudowany jest nie na Piotrze jako osobie fizycznej, ale na (Piotrowym) wyznaniu wiary w Chrystusa. Co ciekawsze, kilka wersów dalej, Chrystus mówi do Piotra „Idź precz ode mnie szatanie,… bo nie myślisz o tym co Boskie, ale o tym co ludzkie” (Mt 16; 23). Nawet jeśliby zakładać, że Kościół zbudowany jest na osobie Piotra, to nie ma żadnego wskazania na jego następców (jego dzieci, wnuki, czy tym bardziej wybranych w konklawe kandydatów). Dzisiaj teolodzy nie mają wątpliwości, że słowa o zakładaniu Kościoła (Mt 16; 17-19) zostały dopisane do tekstu Ewangelii na późnym etapie rozwoju wspólnot kościelnych.
Wiele krajów europejskich pomimo prześladowań i płonących stosów konsekwentnie wcielało zasady reformacji. Dzisiaj, z perspektywy kilku wieków, to właśnie nasze pokolenie ma możliwość oceny owoców, jakie wydały państwa, które przyjęły reformację i państwa, które zdławiły ja w zarodku. I nie chodzi tu tylko o błogosławieństwo zamożności, jakie otaczało Skandynawię, Wielką Brytanię, Holandię, czy Szwajcarię aż do momentu, kiedy u progu XXI wieku kraje te zaczęły zatracać swoją protestancką tożsamość i rozpływać się w postmodernistycznym tyglu powierzchowności idei. Chodzi tu bowiem o cały etos wiarygodności, rzetelności, solidności, uczciwości i życzliwości, do którego często się odwołujemy, kiedy spotyka nas nieuczciwość, niezgoda, niska jakość czy nieżyczliwe spojrzenie po raz pierwszy spotykanej osoby. W liście krajów celowo pominięto Niemcy, którym Luter wieszczył nieszczęścia na miarę zburzenia Jerozolimy z powodu prześladowania – z pomocą cesarza – Ewangelii i tych, którzy wówczas ponownie wyciągnęli ją na światło dzienne. We Francji wyznawcy papieża (ale – moim skromnym zdaniem - nie Chrystusa) wymordowali protestantów wraz z dziećmi w noc św. Bartłomieja, zapewne „ku większej chwale Bożej”. W Polsce natomiast reformacja płynęła szerokim, ale płytkim strumieniem. Nieszczęścia związane z wolną elekcją i wyłonionymi w jej wyniku władcami, w szczególności Zygmuntem III Wazą, spowodowały powolny upadek Państwa i zakończyły się rozbiorami. Hr. Walerian Krasiński4, autor Zarysu dziejów powstania i upadku reformacji w Polsce, pisze, że „dzieje żadnego innego kraju na świecie nie są tak uderzającym dowodem błogosławieństwa, jakie naród odnosi z wprowadzenia religii opartej na Piśmie Świętym, a klęski, jaka spada na społeczeństwo przez jej zadławienie. Widzimy bowiem jak w równej mierze z postępem reformacji rosły w Polsce dobrobyt i chwała, upadając natomiast w miarę tłumienia w niej nauki ewangelicznej i zwrotu do katolicyzmu”.
Istotą Kościoła katolickiego jest hierarchizm (ruch Jezusa był natomiast antyhierarchiczny5). Kler jest wyraźnie oddzielony od osób świeckich. Ma to doniosłe skutki zarówno psychologiczne („oni nikogo nie kochają, sądzą więc, że kochają Boga”6), etyczne, jak również polityczne (a nawet ekonomiczne: hierarchia wymyśliła czyściec, o którym Chrystus nic nie wiedział, a który był znakomitym prekursorem dzisiejszych „bankowych produktów” pozwalającym wyciągać z niego dusze za pieniądze). W wyniku takich uwarunkowań do dziś umacnia się instytucja opresji, pod której skrzydła ściągają wszyscy przepełnieni Frommowskim „lękiem przed wolnością” oddający swoją wolność w zamian za absurdalne poczucie bezpieczeństwa. „Absurdalne”, bo tak jak przed wielu laty nie docierały do nich jęki chrześcijan zamęczonych na śmierć przez Inkwizycję, spalonych na stosach, tak w ostatnich dziesięcioleciach nic nie słyszeli o cierpiących i dręczonych w sierocińcach (to nie tylko film „Siostry Magdalenki” ale porażający, niedawny raport komisji rządowej o Kościele katolickim w Irlandii). W dzisiejszych zaś czasach owi „wierni” zamykają oczy i zatykają uszy wobec cierpienia kobiet znajdujących się w centrum dramatu.
To właśnie do Chrystusa przychodzili cierpiący ze swoim nieszczęściem. Ślepi, głusi, sparaliżowani, zalęknieni – Chrystus nikogo nie zostawił bez pomocy. Nie odmówił jej nawet kobiecie nie należącej do pokolenia Abrahama (Mt 15; 21-28), a więc pogance. Nie odmówił pomocy kobiecie pochwyconej na cudzołóstwie. Był przeciwnikiem grzechu, ale nad życie miłował grzeszników. Właśnie: nad życie.
Co zatem podyktowałaby mu miłość bliźniego, gdyby podeszła do niego kobieta, która dowiedziała się, że jej płód jest obarczony tak wieloma wadami, że umrze niedługo po porodzie, a On miałby możliwość jej tego oszczędzić? Czy odesłałby ją, aby przedłużyć jej cierpienie „dla większej chwały Bożej”? Ona zaś, kierując się tą samą, absurdalną logiką, gdy sam umierałby na krzyżu podłączałaby mu kolejne kroplówki, by z kolei jego cierpienie nie trwało za krótko?
Największym problemem jest, że teolodzy i filozofowie pytani o tego typu sytuacje odwołują się do innych teologów i filozofów usiłując nie dostrzegać faktu, że na tym samym uniwersytecie, zaledwie o jedną ulicę dalej znajduje się wydział medycyny, czy neurobiologii i są tam (gotowe w XXI wieku) odpowiedzi na pytania, z którymi tradycyjna filozofia, czy teologia nie jest sobie w stanie poradzić. Syntezę taką przeprowadził Richard Precht7, a jego książka „Kim jestem. A jeśli już to na ile?” osiągnęła w samych Niemczech sprzedaż miliona egzemplarzy, wydano ją zaś w 22 krajach. Jestem głęboko przekonany, że to właśnie ta książka jako podręcznik filozofii życia powinna się znajdować w każdej Izbie Lekarskiej zamiast papieskich encyklik. Nagle dostrzeglibyśmy cały absurd etycznego zakazu aborcji płodu pozbawionego mózgu, podczas gdy dozwolone jest odcinanie małpom głowy z natychmiastowym podłączeniem do tętnic szyjnych sztucznego płuco-serca i obserwowanie reakcji takiej głowy na wypowiadane do niej słowa (eksperymenty takie prowadzi członek Watykańskiej Akademii Nauk i - badając kościelne dokumenty - nie dostrzega w tym nic nagannego).
Należy sobie również uświadomić, że etyka jest fenomenem socjologicznym i nie tylko zmienia się na przestrzeni lat, ale powinna się zmieniać. Inaczej do dzisiaj palilibyśmy czarownice.
Pozostaje się więc tylko modlić, aby chociaż z 500-letnim poślizgiem przyszła do polskich miasta i wsi fala opamiętania. W czym dopomóż nam Panie Boże i Ojcze przez moc Ducha Twojego Świętego dla Jezusa Chrystusa, Pana naszego. Amen.