– Przedterminowe wybory mogą być dla Platformy Obywatelskiej ucieczką do przodu. Wbrew temu, co się mówi, nie dałyby dziś władzy PiS-owi – mówi w rozmowie z naTemat dr Bartłomiej Biskup, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Jak twierdzi, w tej chwili społeczeństwo przechodzi obojętnie nad aferą taśmową. Ale jeśli się nią zainteresuje, może "rozsadzić scenę polityczną".
Prezydent Komorowski mówi, że przedterminowe wybory będą, jeśli „niemożliwa stanie się mobilizacja normalnych władz państwa polskiego”. Tusk też nie wyklucza, „jeśli kryzys zaufania będzie się pogłębiał. Pójdziemy do urn wcześniej czy nie?
Na razie to są tylko słowa, które nie wiadomo, co oznaczają. To jest ucieczka w kompletne ogólniki. „Pogłębiający się kryzys zaufania” – co to ma niby znaczyć? Na ten moment przedwczesne wybory wydają mi się mało realnym scenariuszem, dlatego że do takiego rozwiązania potrzebna jest zgoda PO. Jeśli premier chciałby być konsekwentny i przyjąć wersję z ostatniego poniedziałku, to Platforma się na to nie zgodzi. Natomiast sytuacja jest dynamiczna. Premier musiałby przyznać, że sytuacja go przerosła i że nie miał racji. Dziś rzeczywiście powiedział, że dopuszcza wcześniejsze wybory, więc uchylił do tego furtkę.
Co musiałoby się wydarzyć, by podjął decyzję o skróceniu kadencji Sejmu? Nowe taśmy z rozmowami ministrów?
Moim zdaniem dwie rzeczy. Po pierwsze taśmy z ministrami, które sprawią, że Tusk właściwie będzie musiał zrekonstruować pół rządu. Po drugie, nacisk mediów, a więc po części opinii publicznej. Jeśli będzie taki, jak jest w tej chwili, może sprawić, że decyzja o wcześniejszych wyborach zostanie podjęta.
A czy to się w ogóle PO opłaca?
To może być dobre wyjście dla Platformy. Mniejsze zło. Jeśli partia będzie dalej brnęła w ten konflikt, aż do następnych wyborów, to jest większa szansa na drastyczny spadek notowań, niż na ucięcie sprawy. Ono nie nastąpiło choćby przez rekonstrukcję rządu czy wniosek premiera o wotum zaufania. Premier powiedział: „nic się nie stało”. Bardziej radykalne działanie, jakim jest scenariusz z wcześniejszymi wyborami, może osłabić efekt dużego spadku w sondażach. To byłaby ucieczka do przodu.
Co z innymi partiami? Ostatni sondaż wskazał, że choć PiS może wygrać wybory, to Kaczyńskiemu trudno byłoby utworzyć rząd.
W ogóle mamy do czynienia z sytuacją, że wyborcy na tyle nie ufają politykom, że żadnej partii nie dają pełnego mandatu, czy nawet zbliżenia się do niego. Sondaże wskazują na warianty koalicji trójstronnej. Ale wbrew temu, co się mówi, wybory nie dałyby dziś władzy PiS-owi. Niska frekwencja, mandat słaby - rzeczywiście trudno byłoby zbudować koalicję. Bo z kim?
Może z Korwinem, którego Nowa Prawica ma w ostatnim sondażu 8 proc. poparcia…
To nie jest wykluczone. Pamiętamy przecież koalicję PiS z Samoobroną i LPR-em. Wszystko zależy od tego, jaka będzie motywacja Kaczyńskiego, czy jedyną motywacją będzie to, by za wszelką cenę odsunąć PO od władzy. Żadnego wariantu koalicyjnego nie da się w tej chwili wykluczyć.
Zwracam jednak uwagę na to, że to wszystko nie będzie przebiegać szybko. Przedterminowe wybory mogłyby się odbyć najwcześniej może za dwa miesiące. Coś się w tym czasie będzie działo. Będą kolejne taśmy, działania polityczne. Ta sytuacja jest dyskomfortowa dla wszystkich.
A scenariusz konstruktywnego wotum nieufności, rządu technicznego? Myśli pan, że opozycja jest w stanie się zjednoczyć i dodatkowo przekonać polityków koalicji?
Nie. W weekend wydawało mi się to prawdopodobne, ale nie teraz. Jeśli taki scenariusz byłby rozważany na poważnie, to trzeba było w poniedziałek zebrać liderów opozycji i zrobić wspólną konferencję prasową. A oni nie mogli się dogadać, każdy wystąpił osobno i idzie w swoją stronę. Gawkowski mówi jedno, Kaczyński drugie, Palikot woli skrócenie kadencji Sejmu.
Już na koniec: myśli pan, że te taśmy finalnie doprowadzą do przemeblowania sceny politycznej? A może ją rozsadzą?
Myślę, że do przemeblowania dojdzie. Ale czy rozsadzą? To zależy od społeczeństwa. Społeczeństwo póki co mało się tą aferą interesuje i przechodzi nad nią obojętnie, na co wskazują sondaże. Jeśli by się naprawdę zainteresowało, to może rozsadzić. Tyle że zawsze jest problem alternatywy. Kto, jak nie Tusk? Miller, Palikot, Kaczyński? Musiałby się pojawić ktoś, kto nie dość, że zjednoczy społeczeństwo, to będzie jeszcze wiarygodny. A ci politycy są niewiarygodni.