Już wiemy kim jest mężczyzna znaleziony w zeszły piątek w Tatrzańskim Parku Narodowym. Rozpoznały go mieszkanki mazurskiej miejscowości Węgorzewo. Co robił w szałasie na rzadko uczęszczanym szlaku? Tego wciąż nie wiadomo - Włodzimierz N. nie odpowiada na pytania. Był wojskowym - jego dowódca powiedział, że został zwolniony ponieważ chorował na epilepsję. Czy ten uczestnik m.in. misji w Iraku cierpiał na depresję? Czy wojsko popełniło tu jakiś błąd?
Trzydziestosześcioletniego Włodzimierza N. rozpoznały siostra i matka, które zobaczyły go w programie informacyjnym. Poinformowały policję w swojej miejscowości, która skontaktowała się z tatrzańskim oddziałem. Dlaczego nie miały z nim kontaktu? Mężczyzna powiedział im, że wyrusza na zagraniczną misję, gdzie nie będzie miał możliwości kontaktu. Nie wzbudziło to ich podejrzeń, bo już wcześniej służył w Libanie i Iraku. Powiedział o tym w czerwcu zeszłego roku i od tej pory nie było z nim kontaktu. Żegnając się miał być załamany.
Były minister obrony narodowej Janusz Zemke stanowczo zaznaczył: - Ci którzy byli na misjach muszą być otoczeni opieką psychologiczną. Trudno na razie cokolwiek wyrokować, ponieważ mamy za mało informacji, ale wygląda na to, że jest to porażka systemu. Oczywiście zwolnienie tego mężczyzny z wojska mogło się wiązać także na przykład z chorobą alkoholową - wyjaśnia.
Co zrobić z osobami chorymi pracującymi w wojsku? Zemke podkreślał: - zasada powinna być taka, że powinno się szukać im innych miejsc. Jeśli to była osoba doświadczona, a Irak był trudną misją, należy wykorzystać jego wiedzę.
Jacek Sońta rzecznik Ministerstwa Obrony Narodowej poinformował nas, że epilepsja według przepisów powoduje automatyczne zwolnienie. Zapytany jak wojsko wykorzystuje doświadczonych, ale niezdolnych do służby żołnierzy zapewnił: - Nie mogę wypowiadać się o tym konkretnym przypadku, ale oczywiście między innymi dla rannych na misjach weteranów, istnieje wiele dróg pełnienia służby.
Generał Roman Polko, który służył w batalionach desantowo-szturmowych i formacji specjalnej GROM, oraz był zastępca szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego najpierw powiedział nam o niewydolności komisji zdrowia: - Po pierwsze na myśl przychodzi pytanie jak ten człowiek będąc chorym w ogóle trafił do wojska? Można mieć wiele wątpliwości biorąc pod uwagę, że trafiają się przypadki gdy ludzie z grupą inwalidzką są "w magiczny sposób" przywracani do pełnego zdrowia.
Były dowódca GROM w rozmowie z nami grzmiał także w sprawie ochrony weteranów, którą nazwał "co najmniej kiepską". Polko dodał: - Ten człowiek służył ojczyźnie, a został całkowicie zapomniany. Nie udzielono mu pomocy medycznej ani psychologicznej. Musiał to ogromnie mocno przeżywać. Można z dużym przekonaniem domyślać się, że jego odejście było przyczyną problemów.
Generał opowiedział nam także o swoich osobistych przeżyciach: - Gdy ja odchodziłem ze służby, choć w poczuciu spełnienia, to także nie było mi łatwo. Dlatego m.in. założyliśmy fundację Szturman. Jest to miejsce spotkań, które daje poczucie więzi, daje wiarę, że nie zostanie się zostawionym w potrzebie. Wojsko tego nie zapewnia.
Polko mówił także o przypadkach wykorzystywania w służbie rannych na misjach żołnierzy: - Mieliśmy takie przypadki jak mężczyzny ciężko rannego w nogę w Afganistanie, który pozostał na służbie i po jakimś czasie doszedł do takiej kondycji, że przebiegł trzy tysiące metrów na ocenę dobrą. W Delta Force był żołnierz, który miał protezę nogi - jego obecność chociażby podnosiła morale.
Generał podsumował: - Rangersi w swojej przysiędze mówią never leave a fallen comrade [nigdy nie opuszczaj towarzysza broni w potrzebie]. Mam nadzieję, że ten człowiek nie zostanie zapomniany, a armia naprawi błędy.
Wydaje się, że w sprawie znalezionego w Tatrach mężczyzny może być jeszcze wiele niewiadomych. Tajemnicza sprawa Włodzimierza N. może jeszcze długo nie zostać rozwiązana - na pewno dopóty, dopóki nie zacznie on mówić.