Świat gadżetów robi się coraz bardziej "smart". Smartphony szturmem podbijają nasze serca i coraz więcej osób nie potrafi bez nich normalnie funkcjonować. Bo pod ręką oferują wszystko najważniejsze, czego potrzebujemy od komputera. Czy teraz przyszedł czas, by spod ręki trafiło to na rękę?
Wszystko wskazuje, że wkrótce może tak być. Z tą różnicą, że inaczej niż było to z smartphone'ami, nowym gadżetem pierwszy nie próbuje nas oczarować Apple, a kilka innych producentów. Przede wszystkim Japończycy z Sony. Na rynek właśnie wchodzi ich pierwszy smartwatch. Czyli spory zegarek pracujący na systemie Android. Pozwalający na bieżące śledzenie Facebooka, Twittera, uprawianie sportu z Endomondo, odbieranie poczty, poczty głosowej, a także SMS-ów i e-maili. Najnowsze cacko ma też oprogramowanie do sprawdzania prognozy pogody i kalendarz. No i oczywiście mierzy czas, jak to bywa z zegarkami.
I na razie generalnie zaprojektowane jest jako dodatek, rodzaj pilota do telefonów Xperia produkowanych właśnie przez japońskiego giganta elektronicznego. Sony twierdzi jednak, że urządzenie będzie można wykorzystać bez większych problemów także z innymi smartphone'ami, które mają zainstalowanego Androida i włączony Bluetooth. Bo właśnie dzięki tej technologii zegarek łączy się z telefonem. Zupełnie bezużyteczny jest jednak dla ortodoksyjnych gadżeciarzy wielbiących logo Apple. Pozostali mogą cieszyć się wyświetlaczem OLED o przekątnej 1,3 cala, oferującym rozdzielczość 128 x 128 pikseli. Mało, ale specjalnie skrojone widżety dla poszczególnych aplikacji mają sprawić że wystarczy. Bo smartwatch ma zapewniać tylko to, co naprawdę najbardziej potrzebne.
Nie chce robić Apple, zrobią inni
Z założenia, że tego właśnie potrzebują dzisiaj ludzie na całym świecie wyszło jednak nie tylko Sony. Mówi się, że większy sukces może grozić relatywnie małej amerykańskiej firmie Pebble, która opracowała zegarek zupełnie oderwany od powiązań z określonym telefonem. Produkt grupy młodych inżynierów cieszy się takim zainteresowaniem, że po zaprezentowaniu go na platformie Kickstarter promującej kreatywne projekty, zebrali już 3,5 mln dolarów na rozwój. Planowali zdobyć 100 tys. dol. Ich gadżet ma bowiem jedną ważną cechę. Jest kompatybilny ze wszystkim. Od komputera z Linuksem, przez smartphone'a z Androidem, po... iPhone'a od Apple.
"Niezwykle przydatny produkt" - pisze o nim prestiżowy magazyn "Forbes". Ale smartwatch jest chwalony także przez speców od technologii z "New York Times", "Wired", czy popularnego serwisu Engadget. Co może być wróżbą rychłego wybuchu epidemii, której efektem będzie wysyp ludzi z czymś sporym na nadgarstku.
Podobno jeszcze lepszy - ale to już tylko opinia jego twórców - jest niejaki i'mWatch. Produkowany we Włoszech smartwatch, na pierwszy rzut oka przypominający raczej produkt zaprojektowany w kalifornijskim Cupertino, niż w słonecznej Italii. Nawet strona internetowa i sklep, gdzie można go kupić jest do złudzenia podobna do serwisu Apple. Co wielu zainteresowanych kupnem swojego pierwszego smartwatcha chyba najbardziej odrzuca do włoskiego urządzenia. W porównaniu z konkurencją odstraszająca jest też jego cena.