Inspektor Urzędu Kontroli Skarbowej tuż przed zamknięciem bazaru usilnie namawia kupców, by sprzedali mu jedną pomarańczę albo jedną bułkę tak długo, aż ktoś zapomni wydać mu paragon. I co wtedy? Mandat 500 zł – tak brzmi historia przytoczona przez blogera portalu Salon24. Czy jest prawdopodobna? Sprzedawcy twierdzą, że tak, urzędnicy stanowczo zaprzeczają takim praktykom.
Historia opisana przez Integratora w serwisie Salon24 z pewnością może podnieść przeciętnemu obywatelowi ciśnienie: wygląda bowiem na to, że urzędnicy zajmujący się kontrolą skarbową nie cofną się przed niczym, by tylko dopiąć swego i wlepić Bogu ducha winnemu bazarowemu sprzedawcy mandat. O co dokładnie chodziło?
Bloger opisuje swoją wizytę na bazarku, na którym kupić można produkty “od chłopa”. Jeden ze sprzedawców opowiedział mu o niecodziennym zdarzeniu, które miało miejsce na tym targowisku.
Otóż na chwilę przed zamknięciem bazaru do sprzedawcy podszedł klient i poprosił o jedną pomarańczę. “Klient nasz pan nawet jak przysłowiową d... zawraca tak małym zakupem więc sprzedawca chciał nie chciał podał mu tą pomarańczę” – relacjonuje bloger. Po chwili klient okazał się jednak inspektorem z Urzędu Kontroli Skarbowej. Na szczęście wraz z owocem sprzedawca wręczył mu także paragon – nie było więc powodów do obaw. Ale kolejny kupiec – piekarz, nie miał już tyle szczęścia.
Czy to fair? Czy tak powinna działać kontrola skarbowa? Chyba nie. Rację ma więc bloger pisząc o piekarzu: “Czy to co go spotkało to w obliczu afery podsłuchowej efekt tego, że państwo nie potrafi ścigać tych co kradną miliony więc ściga tych co mu ukradli choćby ten drobny podatek od 50 groszy jakie kosztowała ta bułeczka?”.
“Produkcja winnych”?
I choć nie ma wcale pewności, że ta konkretna historia jest prawdziwa, nietrudno znaleźć w sieci przykłady wielu innych sytuacji, gdy inspektorzy skarbowi tropiący niewydane paragony, naprawdę mocno przesadzali.
“Rzeczpospolita” w czasie trwania akcji “Weź paragon” pisała nawet o istnej “produkcji winnych”. Byle tylko osiągnąć efekty. Dziennik informuje zresztą, że urzędnikom się to udało: w 2011 roku inspektorzy “wystawili w całym kraju 16 374 mandaty na ponad 3,8 mln zł”. Jak wyglądała wtedy “produkcja winnych”?
Ale o niezbyt uczciwym przebiegu jednej z kontroli mówi także nasz pragnący zachować anonimowość rozmówca. – Pracowałem przy nalewaniu piwa na festynie w mojej rodzinnej miejscowości. Ogromne kolejki, tłumy ludzi, ciągły pośpiech. Wszystkie zamówienia staraliśmy się nabijać na paragony i dawać je klientom – tłumaczy.
Dodaje jednak, że obecni obok inspektorzy potrafili stać przy danym stoisku i wypytywać o rachunki za zamówienia przyjęte kilkanaście minut wcześniej. – Nie zawsze wszystko udawało mi się odnaleźć. Czasem kończyło się to mandatem – twierdzi. Inspektorzy patrzyli tak długo aż wydawało im się, że sprzedawcy coś mogli przeoczyć. – W pewnym momencie mieliśmy już paranoje, że każdy stojący dłużej to ktoś ze skarbówki – dodaje.
W razie problemów – sąd
W sprawie oskarżeń pod adresem nadgorliwych inspektorów skontaktowaliśmy się z samymi urzędnikami. Alicja Jurkowska z warszawskiego Urzędu Kontroli Skarbowej twierdzi, że z całą pewnością inspektorzy nie posuwają się do opisywanych prowokacji: – Nie mamy nawet takich uprawnień. Kontrole polegają po prostu na obserwacji danego punktu sprzedaży i w razie konieczności na podjęciu interwencji – mówi.
Jurkowska tłumaczy, że takie działania podejmowane są tylko w sytuacji, gdy sprzedawca ewidentnie łamie prawo i nie wydaje paragonu. – O żadnych prowokacjach nie może być mowy – podkreśla ponownie.
Z kolei rzeczniczka UKS w Katowicach Joanna Kurz zapewnia także, że urzędy dbają o to, by inspektorzy podczas kontroli nie powodowali niedogodności dla kontrolowanych. – Nie jest tak, że mandat wystawia się sprzedawcy wówczas, gdy klient zapomni wziąć paragonu. Przecież nikogo nie można zmuszać do jego zabrania – twierdzi.
Widać więc wyraźnie, że obie strony – sprzedawcy i urzędnicy – nieco inaczej oceniają, jak wyglądają realia kontroli z UKS. Na szczęście, jak tłumaczy Joanna Kurz, we wszystkich spornych przypadkach kupcy mogą odmówić przyjęcia mandatu. – W takiej sytuacji toczy się postępowanie mandatowe w danym urzędzie, a ostatecznie o tym, kto miał rację, decyduje sąd – mówi.
Z relacji piekarza którą ten później ku przerażeniu innych sprzedawców złożył, kontroler poprosił go o sprzedanie mu jednej bułki. Słownie jednej. Piekarz miał już wszystko popakowane, kasę podliczoną i zamkniętą ale że tamten ładnie po raz drugi poprosił, dał mu tą bułeczkę a otrzymane 50 groszy wsadził do kieszeni. I dalej poszło jak u opisanej pary rolników z tą różnicą, że po wyciągnięciu legitymacji kontroler wystawił piekarzowi dodatkowo mandat w wysokości 300 złotych. CZYTAJ WIĘCEJ
"Rzeczpospolita"
Postępowanie takich kontrolujących zwykle wygląda następująco: do sklepu wchodzą dwie osoby, pierwsza kupuje jakiś drobiazg, kładzie odliczone pieniądze na ladzie i „ucieka" ze sklepu, nie biorąc paragonu z kasy fiskalnej, a niejednokrotnie nawet nie czekając na jego wydrukowanie. Na to tylko czeka druga osoba, która natychmiast wyciąga legitymację i... żadne tłumaczenia sprzedawcy już nie pomogą. CZYTAJ WIĘCEJ