Work life bullshit, czyli idea, która stała się wytrychem dla leniwych
Work life bullshit, czyli idea, która stała się wytrychem dla leniwych Vinogradov Illya / Shutterstock.com

"Work–life balance" od lat 70-tych była koncepcją, która miała wyzwolić stłamszonych przez korporacje pracowników tęskniących za wolnością. Podkreślała, jak ważne jest zachowanie równowagi między pracą a życiem. Prawdziwym życiem, czyli tym, które zaczyna się po wyjściu z firmy. Ale czasy się zmieniły. Równowaga między work i life znów bywa zaburzona, ale tym razem w drugą stronę. – To raczej "life balance" niż "work-life balance" – mówi coach Beata Stępniak-Furkałowska.

REKLAMA
W naTemat wielokrotnie pisaliśmy o tym, jak ważne jest zachowanie równowagi między pracą a życiem zawodowym. Opisywaliśmy historie osób, które porzuciły świetnie płatne prace, bo nie chciały dłużej marnować życia w imię korporacyjnych ideałów wypisanych na kartach Excela. Bo o work-life balance trzeba mówić, aby ludzie nie wpadali w pułapkę pracy 24/7.
Jednak ten termin bywa dziś wytrychem, który może otwierać drzwi do nieróbstwa. Czyli do czego? Niektórzy nazwą to "poszukiwaniem samego siebie", drudzy "życiem w zgodzie z samym sobą", a jeszcze inni "własną drogą", która nie może być zaburzona przez rzeczywistość, konwenanse czy normy. Inaczej mówiąc, przez codzienność, której trzeba stawiać czoła.
„Work-Life-Bullshit”
– Pogoń za work-life balance jest brnięciem w ślepą uliczkę i w praktyce pewną receptą na nieudane życie, nienaturalnie podzielone na dwie zupełnie niezależne od siebie części – napisał na swoim blogu Tomasz Sadowski, od dziesięciu lat związany z branżą internetową. Zdaniem blogera, zamiast poszukiwania idealnej równowagi między dwiema sferami naszego życia, powinniśmy poszukać zajęcia, o którym nie będziemy chcieli zapomnieć natychmiast po wyjściu z miejsca pracy.
Tomas Sadowski

Ta ciągła, czcza gadanina o tzw. Work-Life-Balance to nic innego jak zwyczajny bullshit – pusta, nic nie znacząca formuła, która ma nam sugerować, że to co w życiu dobre zaczyna się dopiero po wyjściu z pracy. Work-Life-Balance jest nowoczesnym opium dla pracującego ludu. Taka perspektywa ma uspokajać pracujących, kompensować im ich niezadowolenie ze złej pracy, która ich nie rozwija i nie sprawia im przyjemności. Czytaj więcej


I tak dobrze, jeśli work-life balance usprawiedliwia pracę. Wysoki stopień zaawansowania wiary w ideę sprawia, że praca staje się dla niektórych jedynie dodatkiem do życia.
Więcej life, niż work
Idea work-life balance, czyli koncepcja zarządzania czasem w taki sposób, aby odnaleźć równowagę między realizacją zawodową i domem, duchowością czy życiem rozrywkowym zrobiła ogromną karierę. Mało kto dziś zgodzi się na to, aby oddać się całkowicie firmie czy pracy. W sieci bez trudu można znaleźć szkoleniowców, którzy mają nauczyć menadżerów radzenia sobie z nowymi wymaganiami pracowników. A jak się okazuje, te bardzo zmieniły się wraz z nadejściem nowego pokolenia.
– Gdy porównamy kategorie X, Y i Z, to im pokolenie jest młodsze, tym bliżej jest mu do sfery "life" – mówi Beata Stępniak-Furkałowska - coach i właścicielka firmy Meritum Consulting. – To raczej "life balance" niż "work-life balance". Nie ma więc zagrożenia powrotem "kultu pracy" u młodego pokolenia.
Beata Stępniak-Furkałowska

Gdy rozmawiałam ostatnio z pracownicą Microsoftu, dowiedziałam się, że w tej firmie polityka "work-life balance" została nazwana "life balance". To zupełnie inne spojrzenie. Młodsze pokolenia będą uczyły pracodawców nowego podejścia do pracy. Menadżerowie muszą bardziej pilnować młodych pracowników, bo to pokolenie jest bardziej "na luzie".


Wymówka dla leniwych
Work-life balance jest bez wątpienia cenną ideą, którą udało się wypracować poprzednim pokoleniom. Trzeba było do niego dojrzeć, a niekiedy przejrzeć na oczy. Ale dojrzałość, która objawia się umiejętnością zachowania równowagi między tym co konieczne a przyjemne, bywa dziś źle zrozumiana. Efekt? Wzniosła i potrzebna idea stała się modnym i wygodnym usprawiedliwieniem lenistwa.
Gdy rozmawiam z młodymi ludźmi, jednym z najczęściej poruszanych tematów jest praca. Ale spotykam też, osoby, które nie godzą się na to, by codziennie chodzić do biura. Twierdzą, że w żaden sposób nie koresponduje to z ich systemem wartości. Nie chcą stać się częścią wielkiej, korporacyjnej machiny. Tych, którzy się jej poddali i są dziś "trybikami", uważają niemal za przegranych. O ile znaleźli swój sposób na życie i zarabianie pieniędzy - tylko pozazdrościć. Jednak wiele osób krytykuje, choć sami w tym czasie nie robią nic, poza poszukiwaniem własnego "life".
Bardzo ciekawe na spojrzenie problematyki work-life balance ma bloger naTemat Paweł Szwarcbach. Pisząc o popularności tej idei stwierdził, że "o ile na poziomie analityka na 4 roku studiów, który liczy na to, że po rozpoczęciu pracy będzie miał wciąż czas na imprezy 4 razy w tygodniu może być dobrą przynętą, o tyle na pewnym poziomie rozwoju zawodowego staje się mitem". Dlaczego? Bo życia zawodowego od prywatnego nie da się rozdzielić.