– Praktycznie nie będzie takiego miejsca w Polsce, w którym nie będzie szybkiego internetu – mówiła w marcu w wywiadzie Magdalena Gaj, obecna szefowa UKE. Gdy powoływano ją na to stanowisko, miała dwa główne zadania: uczynić internet w naszym kraju powszechnym i szybkim. Dwa lata w urzędzie pokazują, że nie były to tylko zapowiedzi. Gaj robi wszystko, by ułatwić sieciowe życie Polakom – nawet jeśli wymaga to od niej ostrego grania z biznesem.
O Annie Streżyńskiej, poprzedniej szefowej UKE, mówiono "żelazna dama". Magdalena Gaj nie ma żadnego przydomku, chociaż w urzędzie na pewno nie radzi sobie gorzej, niż poprzedniczka. Wręcz przeciwnie – dzięki temu, że nie wchodzi w konflikty polityczne, działa wyłącznie na gruncie eksperckim. Jej misję na tym stanowisku można skrócić do raptem trzech słów: upowszechniać szybki internet. Patrząc na jej karierę można odnieść wrażenie, że została do tego stworzona.
Lata doświadczenia w branży
Studia Gaj kończyła w 1998 roku – prawo na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Szybko uzyskała uprawnienia radcy prawnego i w zasadzie od razu rozpoczęła pracę dla państwa – w 2001 trafiła do Urzędu Regulacji Telekomunikacji, który dopiero potem nazwano tak jak dziś – Urzędem Komunikacji Elektronicznej.
Gaj pełniła tam istotną rolę już na początku kariery: prowadziła sprawy sądowe dla urzędu. Raptem 4 lata po rozpoczęciu pracy została dyrektorem w Departamencie Prawnym, obsługiwała od tej strony prezesa UKE. Już wtedy aktywnie uczestniczyła w kreowaniu prawa – między innymi poprzez opracowywanie rozstrzygnięć dotyczących regulacji. Gaj okazała się być na tyle uznaną i fachową ekspertką, że nie dotknęły jej żadne zawirowania polityczne. Mimo zmian rządów, ona trwała przy UKE. Rewolucja przyszła dopiero w 2009 roku, co zabawne – właśnie przez politykę.
Z urzędu do ministerstwa
"Żelazna dama" Streżyńska budowała wówczas swoją pozycję jako szefowej UKE. Na linii UKE – rząd pojawił się jednak silny konflikt, którego twarzami byli właśnie Anna Streżyńska i ówczesny wiceminister infrastruktury Andrzej Panasiuk, nadzorujący UKE. Urzędniczka i polityk spierali się m.in. o podział Telekomunikacji Polskiej, którego chciała Streżyńska.
Szczytowym punktem ich sporu stał się projekt ustawy skierowany do Sejmu, w którym... skracano kadencję prezesa UKE. Twarda urzędniczka wprost zażądała dymisji Panasiuka. Jej życzenie dość szybko się spełniło – minister Cezary Grabarczyk odwołał wiceministra i na jego stanowisko powołał Magdalenę Gaj, uważaną wówczas za "człowieka Streżyńskiej".
W ten sposób Magdalena Gaj w wieku raptem 33 lat została Podsekretarzem Stanu w Ministerstwie Infrastruktury, gdzie odpowiadała oczywiście za telekomunikację i pocztę. Kierunek tych zmian był jasny: ministerstwo ma realizować pomysły UKE, a nadzór nad urzędem objęła osoba, która go doskonale zna – i ma dobry kontakt z zarówno z branżą, urzędem, jak i politykami. Lata pracy w środowisku telekomunikacyjnym dały jej tam opinię świetnego fachowca.
Gaj tworzy prawo, przyspiesza internet
Po zmianach w ministerstwie okazało się, że rozwiązania prawne korzystne dla nas, czyli konsumentów, da się wprowadzać z prędkością światła. Pojawił się obowiązek budowania infrastruktury telekomunikacyjnej w nowych budynkach – nałożono go na deweloperów. Operatorzy czekali na to latami.
Jednocześnie Gaj nie bała się implementować zmian, które telekomom niekoniecznie były na rękę, jak chociażby wymóg ustalania hurtowych opłat za korzystanie z sieci telekomunikacyjnych na podstawie rachunków UKE, a nie wyliczeń kosztów operatorów. Dzięki temu operatorzy klienci dostają tańszy internet.
Gaj realizowała pewną wizję, współdzieloną ze Streżyńską. Wizję ziszczoną w tak zwanej megaustawie, której główną autorką była obecna szefowa UKE. Oficjalnie nazwano projekt "ustawą o wspieraniu rozwoju usług i sieci telekomunikacyjnych". Zamysł Magdaleny Gaj dotyczący tego prawa był prosty i skuteczny: znieść wszystkie bariery, które przeszkadzają operatorom rozwijać internet i inwestować w nową, szybszą infrastrukturę.
Uchwalenie nowego prawa, docenianego zarówno przez organizacje prokonsumenckie, jak i środowiska biznesowe, było pierwszym wielkim krokiem Gaj w stronę bycia szefem UKE. W rządzie doceniono jej kompetencje – została szefową specjalnego zespołu ds. realizacji programu "Polska cyfrowa".
Sieć rozumie kompleksowo
Co ważne, Gaj nie interesuje tylko zmienianie prawa i kolejne inwestycje. Już jako szefowa wspomnianego zespołu wykazywała się ona inicjatywami w dziedzinie np. edukacji internetowej. Chciała m.in. zniesienia opłat dla operatorów za licencje UMTS, jeśli w zamian zainwestują pieniądze w specjalny program "Komputer dla ucznia", upowszechniający informatykę w szkołach.
To również Magdalena Gaj wymyśliła "cyfrowych latarników" – ludzi, którzy mają walczyć z wykluczeniem cyfrowym i edukować społeczeństwo w zakresie korzystania z sieci. – Właśnie po to, by skutecznie wykorzystać możliwości internetu, a także pokazać zalety sieci szczególnie grupie osób 50+, powstała instytucja tzw. latarników – mówiła już jako prezes UKE w wywiadzie dla Polskiego Radia.
To pokazywało, że Gaj rozumie zagadnienie telekomunikacji bardzo szeroko – prawnie, technicznie, ale i od strony społecznej, gospodarczej. Wielokrotnie bowiem podkreślała, jak istotne dla rozwoju społeczeństa i np. powstawania miejsc pracy jest upowszechnianie internetu.
Z ministerstwa na prezesa UKE
Dlatego nikogo nie zdziwiło, gdy na początku 2012 roku zgłoszono jej kandydaturę na stanowisko prezesa UKE. Wówczas Gaj zapowiadała: - Na dużym poziomie ogólności można powiedzieć, że tematy, wokół których będzie koncentrowała się działalność regulatora to inwestycje, częstotliwości, konsument – mówiła w rozmowie z PAP, cytowanej przez "Puls Biznesu".
Potem, już jako szefowa UKE, Gaj przekonywała na swoim blogu w naTemat:
Szybki internet dla wszystkich. Od prezes Gaj
Magdalena Gaj nie rzucała słów na wiatr. Od razu po objęciu stanowiska zaczęła bardzo aktywnie działać na rzecz tego, by internet w Polsce był jak najszybszy i jak najbardziej powszechny. Realizuje to na dwóch frontach: rozszerzania dostępu do LTE oraz zlikwidowania przepisów, które krępują polskich inwestorów, w tym jednego z największych, czyli Orange, w procesie ulepszania swojej infrastruktury.
W walce o upowszechnianie LTE Gaj podpierała się m.in. argumentem, że w kwestii szybkości internetu jesteśmy na 43. miejscu na świecie – za Litwą, Łotwą, Bułgarią, Rumunią, a nawet Ukrainą. Dlatego też na częstotliwości LTE nie zorganizowano przetargu, a aukcję, w której wygrywa najwyższa cena. Samo UKE wyceniło częstotliwości na niecałe 2 miliard złotych, ale Gaj była przekonana, że firmy i tak będą ostro walczyć o wygranie aukcji.
– Przedsiębiorcy, telekomy muszą wydać ogromne pieniądze na te częstotliwości, i dlatego wszystkimi możliwymi i prawnie dopuszczalnymi narzędziami usiłują walczyć o to, by zdobyć ich jak najwięcej – przekonywała w Polskim Radiu. Jak dodała, "ten szybki internet posłuży naszym obywatelom do ich rozwoju zawodowego".
Jej wysiłki docenili branżowi eksperci nie tylko z Polski - 24 kwietnia 2012 Magdalena Gaj została wybrana na przewodniczącą rady Międzynarodowej Organizacji Łączności Kosmicznej Intersputnik na roczną kadencję. Z kolei w 2014 została oficjalnie przedstawiona jako kandydatka na stanowisko zastępcy sekretarza generalnego Międzynarodowego Związku Telekomunikacyjnego.
Mówi biznesowi: sprawdzam!
Zanim jednak Gaj ewentualnie odejdzie na to prestiżowe stanowisko, w Polsce realizuje jeszcze jedną misję dotyczącą szybkiego internetu. Chodzi o likwidację zapisów prawa, które zobowiązują TPSA, a obecnie Orange, do udostępniania swojej infrastruktury tzw. operatorom alternatywnym, nazywanym również wirtualnymi. Prawo to weszło w życie, gdy TPSA faktycznie miała dominującą pozycję na rynku i dostarczała internet do ok 80 proc. użytkowników w Polsce.
Tworzenie takiej infrastruktury to ogromne wydatki finansowe, na które mniejsi operatorzy po prostu nie mieli pieniędzy, więc by inni mogli konkurować z gigantem, UKE nałożyło wspomniane ograniczenie. Teraz, za kadencji Gaj, UKE próbuje zmienić to prawo – i zdjąć z Orange przykry i nieaktualny już obowiązek, który wstrzymuje telekom przed inwestowaniem. Orange nie opłaca się wkładać pieniędzy w nową, lepszą infrastrukturę, bo przez stare przepisy będzie musiało udostępniać swoje nowoczesne łącza innym operatorom, ale tylko francuski gigant poniósłby w takiej sytuacji koszty utrzymania całej infrastruktury. Zaś operatorzy alternatywni mogliby wtedy oferować równie szybkie połączenie z siecią, co Orange, ale znacznie taniej – właśnie dlatego, że nie ponoszą kosztów utrzymania infrastruktury.
Gaj z kolei zależy tylko na tym, by infrastruktura telekomunikacyjna w Polsce była po prostu lepsza i nowoczesna, co pozwoli na znacznie przyspieszenie internetu w naszych domach, a także podłączenie do sieci większej liczby obywateli. - Jeśli operator mówi od kilku lat, że problemem są zbyt restrykcyjne regulacje i ich złagodzenie spowoduje inwestycje, to mówię: „sprawdzam!" - zapowiadała szefowa UKE w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
Ostatnia walka o klientów
I faktycznie sprawdziła. Niedawno opisywaliśmy, jak UKE próbuje znieść obowiązek nałożony na Orange w aż 76 gminach w Polsce, w tym większości dużych miast. Protestują najwięksi beneficjenci tego systemu: Netia i UPC, które od lat korzystając z infrastruktury Orange oferują swoim klientom tańszy internet i powoli zaczynają nawet wypierać Orange. Na szczęście aż 16 z 24 podmiotów, które brały udział w konsultacjach w tym temacie, poparło likwidację obowiązku w tych 76 gminach.
Gaj zresztą ma świadomość, że w tej chwili inwestycje w infrastrukturę są po prostu ważniejsze niż dobrobyt operatorów alternatywnych. Jak mówiła w wywiadzie dla Wirtualnych Mediów, "nie widzi rozwoju czy boomu" tego typu działalności. - Ich udział w rynku wynosi ok. 0,8 proc. - podkreślała szefowa UKE. Jednocześnie Gaj wskazywała, że Polacy wolą korzystać z usług stacjonarnych firm, takich jak właśnie Orange, T-Mobile, Polkomtel czy P4 – Play, które mają swoją infrastrukturę.
Ta walka, o uwolnienie internetu i zarazem uczynienie go szybszym i tańszym dla konsumentów, trwa. Magdalena Gaj wydaje się być zdeterminowana do tego, by przeprowadzić ten proces do końca. A kiedy już uwolni internet, być może Polska po raz pierwszy w historii będzie miała swojego przedstawiciela na tak wysokim stanowisku w Międzynarodowym Związku Telekomunikacyjnym.
Mało jest wynalazków, które zmieniłyby świat w tak dużym stopniu, jak Internet i telefon komórkowy. (...) Boston Consulting Group zapytał Amerykanów z czego byliby skłonni zrezygnować na rok, w zamian za utrzymanie dostępu do sieci. 73 procent odpowiedziało, że poświęciliby alkohol, a 21 procent stwierdziło, że byliby w stanie zrezygnować z uprawiania seksu. Średnia kwota w zamian za którą dobrowolnie nie korzystaliby z sieci przez rok to 2500 dolarów. Inne badania pokazują, że ludzi bardziej stresuje brak Internetu, niż ciepłej wody czy ogrzewania.
W Polsce nie jesteśmy jeszcze tak zdeterminowani. Ale jest to jedynie efektem tego, że wciąż poznajemy benefity, które niesie ze sobą używanie Internetu. Wciąż nie mamy też takiego nasycenia dostępnością usług, jak w krajach rozwiniętych.