Adam Krylik wiosną wydał swój debiutancki album "Kto za mną stoi".
Adam Krylik wiosną wydał swój debiutancki album "Kto za mną stoi". materiały prasowe

Ma imponujący dorobek wokalny i współpracował z największymi wokalistami polskiej sceny muzycznej, jednak do tej pory mało kto o nim słyszał. Adam Krylik, właściciel niezwykle głębokiego i charakterystycznego głosu, wydał właśnie debiutancką płytę. To duży krok wprzód, przejście z chórków w rolę solisty. Rozmawiam z nim dziś o wrażliwości, muzyce, chórkach, show-biznesie i tym, dlaczego zdecydował się całą płytę nagrać w języku polskim.

REKLAMA
Masz imponujący dorobek artystyczny, jednak dopiero teraz zdecydowałeś się porzucić śpiewanie w chórkach i zostać solistą. Jak to jest przejść na przód sceny?
To bardzo ekscytujący moment. Myślę, że przyszedł naturalnie jako konsekwencja rozwoju artystycznego, ale i dojrzałości wewnętrznej, porzucenia kompleksów. Po setkach koncertów czy nagrań we współpracy z innymi artystami, chyba zawsze przychodzi to pytanie. Czy jestem gotowy, żeby stanowić samemu o sobie w sensie artystycznym? Czy wystarczy mi talentu na napisanie dobrych utworów? Dla kogo to robię i po co? Czy mogę dać ludziom nową jakość, coś świeżego? Kiedy odpowiedzi w większości są twierdzące, nie pozostaje nic innego, jak brać się do roboty. Nie miałem wyjścia. Nie demonizowałbym jakiegoś magicznego "przejścia" z tyłu sceny na front. To tylko parę kroków (śmiech). Dla jednych jest to droga nie do pokonania, dla innych coś jak najbardziej naturalnego. Nie ma reguły. Wokaliści "chórkowi”, to też często świadomi muzycy, którzy, zdarza się, że o wiele lepiej znają prawidła sztuki wokalnej, niż gwiazda, z którą akurat występują. Jednak sam talent i głos to nie wszystko. Znam wielu wspaniałych wokalistów, którzy nigdy się nie odważą na taki krok. Jest też parę przykładów ludzi, którzy pokonali ten dystans bez większych oporów.
 
Współpracowałeś między innymi z Edytą Górniak, Kasią Kowalską i Michałem Bajorem. Czego cię to nauczyło?
Każda współpraca coś wnosi. I sceniczna i studyjna. Tak jak każde spotkanie z drugim człowiekiem coś wnosi. Spotkania dają nowe współrzędne. Spotkanie z artystą też daje nowe muzyczne współrzędne. Poznajesz wrażliwość danego artysty i oczekiwania. Rozpoznajesz jego talent, muzykalność, charakter. Czego mnie to nauczyło? Chyba pokory i szacunku. Każde z artystów, których wymieniłaś, ma swój niepowtarzalny charakter i pewność w dążeniu we własnym kierunku. Mimo wzlotów i upadków, drążą swoją skałę. To piękne. Szanuję to. Uczę się od nich podążania w swoim własnym kierunku.

Tę pokorę słychać doskonale na twoim debiutanckim albumie. Jest spokojny, pełen prostoty i naturalności. Długo dojrzewało w tobie to, co chciałeś w nim zawrzeć?
Dość długo, patrząc na realia naszego pol-show-biznesu. Nie chciałem robić płyty tylko po to, żeby ją mieć. Chciałem nagrać płytę, którą będę mógł się podzielić. Chciałem zawrzeć tam dźwięki, które lubię. Chciałem wygenerować przestrzeń, z którą się utożsamiam. To nie jest płyta zrobiona koniunkturalnie, na potrzeby rynku. To też nie są popisy wokalne. Zrobiłem płytę w sposób, w jaki staram się żyć. Spokojnie, w pogodzeniu z warunkami i współrzędnymi, które posiadam i jestem ich świadomy w obecnej chwili. Nie silę się na kogoś innego. Nie odgrywam szopki. Więcej napisałem jaka ta płyta nie jest niż jest. Może niech to będzie zachęta do posłuchania i przekonania się o co mi chodzi (śmiech).
Dlatego też jest całkowicie w polskim języku? Większość artystów stara się dostosowywać do międzynarodowego rynku i chociaż kilka ich utworów jest po angielsku.
To jak najbardziej wpisuje się w moją niepisaną zasadę. Nie widzę takiej potrzeby. Jestem takim trochę antyglobalistą. Ja nie chcę zdobywać zagranicznych rynków. Nie potrzebuję zagranicznych recenzji, żeby lepiej sprzedać płytę w Polsce. Lubię małe społeczności, bliskie kontakty, rozmowy z pojedynczymi ludźmi. Może dlatego nie ciągnie mnie zbyt daleko. Jestem stąd i śpiewam w języku, który - całkiem dobrze - znam. Muzykuję , bo to kocham. Wymyślam piosenki, bo cholernie mnie to pasjonuje i mam taki wewnętrzny przymus, bez nadmiernego zastanawiania czy to "pójdzie" czy nie. Naturalnie. Naturalnie myślę po polsku. Oczywiście, kiedy będzie taka potrzeba, chętnie zaśpiewam za granicą... po polsku (śmiech).
Płytę zatytułowałeś dość przewrotnie: "Kto za mną stoi". Najpierw to ty stałeś z tyłu, teraz masz za sobą chórki. Czujesz się trochę jak bohaterowie oscarowego filmu Morgana Neville'a "O krok od sławy"?
"Kto za mną stoi" to fragment tekstu jednej z piosenek na płycie. Ten tytuł ma jednak dużo szerszy kontekst. Chodziło mi bardziej o komunikat "co się na mnie składa", "skąd jestem", "wypadkowa moich miłości". Zmieści się w tym sformułowaniu wiele osób - moja żona, moje dzieci - ale i wydarzenia, które kształtowały mnie i doprowadziły tu gdzie jestem. To takie pokorne stwierdzenie, że nie jestem alfą i omegą, lecz moje życie, talenty, są darem od Boga i od innych osób. Głos to wielki, niezasłużony niczym dar. Śpiewanie w chórkach również się na mnie składa (śmiech). Uwielbiam śpiewać w harmonii. Kto raz poznał jak to jest na przykład śpiewać czwarty czy piąty składnik jakiegoś rozbudowanego akordu i poczuł swoje miejsce, i wibracje temu towarzyszące, ten dobrze wie o czym mówię.
logo
Wcześniej występował w chórkach, teraz robi solową karierę. materiały prasowe

W telewizji by mi nie pozwolili, ale u Was mogę. Wymienię parę osób. Ewelina Kordy, Irena Kijewska, Patrycja Gola, Beata Bednarz, Kasia Dereń, Krzysiek Pietrzak , Michał Rudaś , Piotr Gogol, Sebastian Stanny, Daniel Wojsa, Janek Radwan i Jacek Kotlarski to tylko część ludzi, z którymi mam przyjemność tworzyć różne chórkowe konfiguracje.Wspaniali wokaliści. Każdy z nich albo wydaje swoje płyty, pracuje w zespołach, bądź jest w trakcie prac nad własną muzyczną wizją. Czy ktoś to zauważy, czy nie, nie jest aż tak istotne. Każdy artysta to nadwrażliwiec i oczywiście łatwiej mu tworzyć gdy publiczność z aprobatą przyjmuje jego dzieło. To jednak nie jest najważniejsze. Chórkowanie nie musi być przeszkodą . Świadomość showbiznesowych realiów, może nią być (śmiech). W żadnym wypadku nie czuję się kimś lepszym z tego względu, że zacząłem swoją autorską, solową drogę. To tylko jedna z dróg. Dla mnie to nie jest przesunięcie na zawsze, a tylko zatoczenie większego kręgu na scenie. Co jakiś czas śpiewam w chórkach przy okazji większych koncertów, programów telewizyjnycg czy festiwali, nagrywam chórki na płytach innych artystów, śpiewam w bajkach dla dzieci. Występuję z Orkiestrą Adama Sztaby - zarówno jako solista i chórzysta. W teatrze Roma też chórkuję, pod wodzą Krzysztofa Herdzina. To przywilej. To żaden obciach. Będę to robił, póki wystarczy mi talentu, a kierownicy muzyczni będą chcieli korzystać z moich kompetencji.
Film "O krok od sławy" ukazuje środowisko chórzystów w dość smutnym świetle, jako osoby, którym się coś nie udało. Myślę, że jest tak wiele determinantów tego, czy ktoś zrobi tzw. karierę, czy nie, że zastanawianie się nad tym uważam za stratę czasu. Być może w innych okolicznościach przyrody gwiazdą byłaby np. Táta Vega, jedna z bohaterek filmu, a nie na przykład Mick Jagger. Dla mnie ważniejsze jest to, czy ktoś jest dobrym człowiekiem i czy stara się dobrze żyć, niż czy ktoś jest gwiazdą w tv. Czy mimo trudności stara się dobrze wychowywać dzieci niż czy ma Grammy.
Ale Tobie się udało - zdobywasz sławę, Twoją muzykę zaczynają grać największe stacje radiowe. Przy tym jednak starasz się dalej pozostać normalnym człowiekiem. Polski rynek muzyczny nie składa się ze zbyt wielu takich osób. Co ukształtowało twoją wrażliwość, nie tylko tę muzyczną, ale także ludzką?

Udało mi się wiele więcej rzeczy. Mam wspaniałą żonę i trójkę dzieci, z których każde jest odrębnym światem. Mam przyjaciół i pracę którą lubię. Śpiewam, komponuję, nagrywam, bo to jest coś wspaniałego i odczuwam potrzebę takiego działania. Bo to lubię, a nie żeby być sławnym. Jeżeli przy okazji mojego muzykowania taka sława przyjdzie, postaram się z nią dogadać (śmiech). Jeżeli nie, dam sobie radę. Sława nie jest celem mojego życia, a konsekwencją pewnych działań. Nie skupiam się na niej, lecz na muzyce, którą po prostu lubię i chciałbym grać.
Co do drugiej części pytania ,może dlatego tak mnie widzisz, że życie i wszystko co się z nim wiąże, staram się postrzegać jako dar od Boga, a nie swoją zasługę. Z takiego punktu widzenia wszystko, każdy dźwięk czy spotkanie staje się prezentem. Wiele osób oceniając jakieś wydarzenie mówi, że tak miało być. A ja uważam, że wcale nie musiało tak być. Nic nie musiało się stać. Mogło być zupełnie inaczej. To co masz teraz jest darem. Możesz go wykorzystać. Jeśli chcesz. Możesz zamiast tego oczywiście również narzekać do końca życia, że inni mają więcej, ładniej i w ogóle z górki i nie zrobić nic. Ty wybierasz ty decydujesz. Jak w teleturnieju. Z perspektywy życia jako daru, możesz tak naprawdę cieszyć się drobiazgów. Nie chodzi o egzaltowane rajcowanie się jakimś kamieniem czy chmurką, ale poczucie głębokiej radości z samego faktu zaistnienia. Staram się cieszyć i być wdzięcznym. Ot tyle.