Małgorzata Terlikowska: Nazwisko Terlikowski działa jak płachta na byka
Małgorzata Terlikowska: Nazwisko Terlikowski działa jak płachta na byka Fot. Krzysztof Majak / naTemat.pl

– Tylko proszę nie podpisywać mnie "żona Terlikowskiego". Mam na imię Małgorzata – powiedziała moja rozmówczyni. I ma rację, bo choć głos jej męża bywa niezwykle wyrazisty, to i ona od jakiegoś czasu zaczęła... No właśnie, co zaczęła? O tym mówi w wywiadzie dla naTemat - Małgorzata Terlikowska, która wcale nie czuje, że wychodzi z konserwatywnego cienia swojego męża, redaktora naczelnego Fronda.pl.

REKLAMA
Polacy poznali panią tak naprawdę dopiero rok temu, po wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”. Nietypowe miejsce, nietypowy wywiad. Udało wam się udowodnić, że nie jesteście kosmitami?
Jak pan widzi, kosmitą nie jestem (śmiech). Choć dziennikarz, który wywiad przeprowadzał, nie ukrywał, że rozmowa ze mną, to jak „z kamerą wśród zwierząt”. Sporo zdrowia go to pewnie kosztowało (śmiech). Na szczęście ten trud został doceniony i m.in. za ten wywiad dostał Nagrodę im. Barbary Łopieńskiej. Ja się nie boję i uważam, że trzeba rozmawiać, także z przeciwnikami światopoglądowymi.
O czym rozmawiać?
Choćby o tym, że nie trzeba bać się dużej rodziny, bo dzieci są darem, a nie zagrożeniem. Że wartością jest jeden związek na całe życie, bo on daje poczucie bezpieczeństwa. Nie tylko nam, ale przede wszystkim naszym dzieciom. Że jesteśmy sobie wierni. Że o związek należy dbać i troszczyć się o siebie nawzajem. Że w sytuacji kryzysu trzeba o związek walczyć i go ratować, a nie uciekać. Do końca nie rozumiem, dlaczego tematy te wywołują taką straszą furię.
Hejt w internecie, czy wytykali Was palcami na ulicy?
Nie, hejt był anonimowy, w internecie. Tak najłatwiej. I od razu niektórym lżej się robi na wątrobie, jak sobie poplują na kogoś. Nasze nazwisko na niektórych działa jak płachta na byka. Bez względu na to, co powiemy czy napiszemy, hejt i tak się pojawi. Ale po wspomnianym wywiadzie dostałam też wiele pozytywnych reakcji, bo udało nam się wejść do pisma, które jest nam światopoglądowo bardzo obce, a jednocześnie jest czytane przez bardzo wielu ludzi, również po naszej stronie. 
Po „waszej stronie”? Czyli te strony są, choć niektórzy chcieliby, aby w mediach ich nie było.
Oczywiście, że są i to bardzo wyraźnie. To widać nie tylko w mediach, ale także w sporach, w których uczestniczymy. My, czyli osoby o poglądach konserwatywnych, którzy bronimy życia poczętego, przeciwstawiamy się sztucznemu zapłodnieniu czy antykoncepcji, pokazujemy wartość rodziny, wielodzietności z jednej strony, a z drugiej – coraz większa niestety grupa ludzi, która jak zauważa papież Franciszek nie chce mieć dzieci. Ulega konsumpcjonizmowi, hedonizmowi, egoizmowi i mentalności antykoncepcyjnej i kierując się takimi pobudkami, odrzuca rodzinę i dzieci na rzecz kota czy psa. Ta przepaść jest coraz większa. 
Od pewnego czasu kobiety wychodzą z cienia swoich znanych mężów. Danuta Wałęsa, Małgorzata Tusk... i Małgorzata Terlikowska? Większość osób jeszcze niedawno kompletnie pani nie znała.
Nie mam wrażenia, że nagle wychodzę z cienia mojego męża. Oboje walczymy w tej samej sprawie, gramy do jednej bramki, bronimy tych samych wartości i nikt tutaj nie działa przeciwko sobie. Swoje poglądy miałam od zawsze. Przez kilka lat pracowałam jako reporterka radiowa, przez rok wspólnie z mężem prowadziłam program w TVP. Potem zmieniłam zawód, zajęłam się dziećmi, a walką zajął się Tomasz. Po wywiadzie media zobaczyły, że jest w Polsce jeszcze jedna kobieta, o konserwatywnych poglądach, którą od czasu do czasu można zaprosić do studia. Tyle.

Jaki ma Pani plan na siebie? Co z karierą?
Jestem mamą – to moja kariera – śpiewała Natalia Niemen. I to także moja kariera. Troszczę się o to, aby nasze dzieci wyrosły na mądrych i uczciwych ludzi. Troszczę się także o nasz dom i nasze małżeństwo. Bo dzieci dane są nam tylko na chwilę, z czasem pójdą sobie w świat, założą swoje rodziny, a mąż i żona zostaną. Dlatego ważne jest, żeby od początku pielęgnować tę relację tak, byśmy za lat dwadzieścia czy trzydzieści nie okazali się dla siebie obcymi ludźmi. O tym, jak to zrobić, piszemy w naszej wspólnej książce „Skazani na siebie”. Wprowadziliśmy do naszego życia „godzinę małżeńską”. Staramy się przynajmniej raz w tygodniu poświęcić czas tylko naszemu małżeństwu. Jesteśmy i rozmawiamy ze sobą o naszej relacji. Nie o dzieciach, nie o wakacjach czy rachunkach i zakupach, tylko o nas. Chodzimy też do kina, na kawę czy do restauracji.
A macie siebie czasem dosyć?
Oczywiście, to chyba normalne. Jest taka anegdotka, którą przypominamy sobie, jak mamy gorsze dni. Pewien pastor został zapytany o to, czy kiedykolwiek chciał się rozwieść ze swoją żoną. Rozwieść – nigdy – odpowiedział, ale zabić – wielokrotnie. Tak to już jest, że kiedy ścierają się ze sobą dwie osobowości, to czasem między nimi iskrzy. Niemniej jednak podjęliśmy decyzję, że chcemy być razem, nikt nas na siłę do ołtarza nie zaciągnął. Dalej chcemy być razem, mamy dzieci, a to też jest wyraz zaufania do siebie. Czasem bywają gorsze chwile, ale do tej pory, a jesteśmy 16 lat po ślubie, nie mieliśmy żadnego większego kryzysu, z którym nie moglibyśmy sobie sami poradzić. Gdy jest gorszy czas, to...
...milczenie?
Nie, wręcz przeciwnie. Na samym początku małżeństwa umówiliśmy się, że nie ma milczenia i cichych dni. Jeśli mamy coś do siebie, to od razu to sobie mówimy, choćby to miało być powiedziane głośno. Mamy też taką zasadę, że dopóki się nie pogodzimy, nie wyjaśnimy sobie wszelkich wątpliwości, nie idziemy spać. „Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce” - mówi św. Paweł. I to się sprawdza. Niezałatwione sprawy budują tylko mur. 
Rok temu mąż namawiał panią na piąte dziecko.
No i proszę, jest tu z nami i przysłuchuje się rozmowie [śmiech]
Czyli namówił. Jak?
Dzieci poczynają się z miłości. Piąte tak samo jak pierwsze. Jak jest miłość, to jest odwaga, by je przyjąć.
Czyta pani naTemat?
Wchodzę na naTemat, żeby zobaczyć co piszecie o prawej stronie. Mam wrażenie, że uwielbiacie cytować i rozpracowywać, co Terlikowski miał na myśli. Wasze egzegezy bywają zabawne. Podobnie zresztą jak gazety.pl.
Czy są media, które omija pani szerokim łukiem?
Korzystam z internetu, nie mam telewizora. 
Dlaczego?
Bo to strata czasu. A jak się ma dużo dzieci, to czas się szanuje. Jak mam chwilę to wolę poczytać, porozmawiać z mężem, popracować nad swoimi rzeczami. Drażnią mnie wszelkie zagłuszacze ciszy.
Mam 28 lat. Nie dość, że nie mam dzieci,  to nie jestem też w stałym związku. Wiele moich rówieśników i rówieśniczek ma podobnie. Czy to z nami coś jest nie tak, czy Wy jesteście jacyś „dziwni”?
W tej chwili rzeczywiście wiele osób czeka ze ślubem, z dziećmi. Niektórzy pewnie szukają pracy, niektórzy boją się odpowiedzialności za związek, za dziecko. Jeszcze dla innych ważna jest kariera, wygoda, święty spokój i cisza. To ich sprawa. Każdy może wybrać i nic mi do wyborów innych. Tyle że te wybory są dobre albo złe, i warto o tym czasem przypominać.
Pozwalacie sobie na jakieś „szaleństwa”, czy jesteście już takim starym, dobrym małżeństwem?
Na Mount Everest razem nie weszliśmy i już pewnie nie wejdziemy. Dookoła świata raczej też nie wyruszymy, co nie znaczy, że uważamy nasze życie za nudne. Wręcz przeciwnie, tyle adrenaliny co teraz to dawno nie miałam. Naprawdę nie mam poczucia straty, nie brakuje mi żadnych atrakcji.
Pani mąż brał pod uwagę, by zostać księdzem. Myśli pani czasem o tym, co by było gdyby?
Gdyby Tomasz był księdzem, nie bylibyśmy małżeństwem. Proste.
A Pani?
Po co się zastanawiać, co by było gdyby? Nie ma to najmniejszego sensu.
W Waszym małżeństwie jest jeszcze miejsce na romantyzm?
Jest i bardzo za to dziękuję mojemu mężowi. Dzięki temu nikt z nasz nie musi szukać atrakcji poza małżeństwem. Regularnie dostaję kwiaty od Tomasza. Romantyzmu nam nie brakuje - jest miłość, jest czułość i są dzieci, jako efekt tej miłości. 
Jak się do siebie zwracacie? "Tomaszu"? "Małgorzato"?
Normalnie, po imieniu. Nie lubimy żadnych zdrobnień i udziwnień.
Czy mąż Pani imponuje?
Nieprzerwanie od 22 lat. Zawsze był oczytany i wygadany, no i grał na gitarze (śmiech). Dziś imponuje mi również tym, że walczy i nadstawia karku. Oboje jesteśmy przekonani, że walka o prawdę, o rodzinę, o nienarodzonych jest walką w bardzo słusznej sprawie. Pomimo całego hejtu, który jest w internecie, uważamy że gra ta jest warta świeczki, a poddanie się lub wycofanie, to dopiero byłaby porażka. Trzeba walczyć do końca. 
Jesteście przedstawiani jako „wrogowie homoseksualizmu”. Co by Pani zrobiła, gdyby któreś dziecko okazało się być gejem albo lesbijką?
Kochałabym tak samo. Oczywiście bardzo trudno byłoby mi zaakceptować ten wybór, ale drzwi przed własnym dzieckiem bym nie zatrzasnęła. I modliłabym się o dobre wybory życiowe dla niego. To znaczy, żeby trwał w czystości.
Macie homoseksualnych znajomych?
Zaskoczę pana. Mamy.
I nie mają wam za złe poglądów, które głosicie?
Znają nasze poglądy, spotykamy się, lubimy i szanujemy.
Ale wolałaby pani, żeby homoseksualizm nie istniał?
Moje chcenie nie ma nic do rzeczy. Ludzie mają różne skłonności, czy mi się to podoba, czy nie. A zresztą nie o skłonność tu chodzi, bo ona nie jest grzechem, a o czyny. Każdy ma wybór, i naprawdę nie trzeba ulegać grzesznym popędom. Bardzo nie podobają mi się żądania aktywistów gejowskich, bo one ukierunkowane są na jedno – niszczenie rodziny.
A wzorem jakiej rodziny Wy jesteście? Chcecie nim być?
Absolutnie nie pretendujemy do tego, aby być wzorem rodziny. Nie mamy takich ambicji, jesteśmy normalną rodziną...
No chyba nie taką normalną, bo pięcioro dzieci to dziś zdecydowanie ponad normę.
A jaka jest norma? Kto ją ustalił?
Myślicie o kolejnym dziecku? To już by było szóste...
Pozwoli Pan, że na ten temat z mężem będę rozmawiać.
W ostatnim wywiadzie była pani pytana o czystość przedmałżeńską, i jako odpowiedź pojawiły się trzy kropki. Czyli nie udało wam się dotrwać w czystości aż do ślubu?
Warto czekać do ślubu. Kropka.