
20 lat temu przyjechałem do Polski wraz z trójką mojego rodzeństwa na tylnym siedzeniu naszego rodzinnego Protona. Prowadziła mama – Janet – Angielka z krwi i kości. Tata, który przyjechał jako forpoczta czekał na nas w naszym nowym domu pod Warszawą. 20 lat później wciąż tu jesteśmy i nigdzie się stąd nie ruszamy, ale przygód mieliśmy tu co nie miara.
REKLAMA
To była przygoda dla nas wszystkich. My jako dzieci poznawaliśmy zupełnie inny świat, więc nie odczuliśmy tak bardzo „zapaści” cywilizacyjnej w jakiej tkwiła Polska. Gorzej mieli rodzice. Znaleźliśmy się w Polsce z powodu zapowiedzi taty z czasów studenckich. Kiedy mama go poznawała, twierdził, że jak tylko Polska odzyska niepodległość i Armia Czerwona opuści kraj to „tu wróci”. Dałem cudzysłów, bo tata urodził się i wychował w Londynie. To wciąż jest jego miasto, i do dziś doskonale pamięta, gdzie i w jakim kierunku dany autobus odjeżdża.
Wracając do wyjazdu do Polski. W 1993 roku "czerwoni" wyjechali, a moja mama powiedziała tacie: „no to co? pakujemy się i do Polski”. Zmobilizowała go. Tata co jakiś czas jeździł szukać tutaj domu (to temat na inną historię), a mama starała się uczyć języka polskiego. W końcu nadszedł 1994 rok, i przyjazd do Polski. Dziś mija równo 20 lat od tego dnia.
Niestety mama tego nie doczekała. W ciągu tych dwunastu lat, jakie tu spędziła, wiele zdążyła jednak zdziałać. Prowadziła fundację charytatywną, której celem było wprowadzenie bezrobotnych z powrotem na rynek pracy, czy doradzanie uboższym gminom, jak ożywić lokalną gospodarkę. Nie będę wymieniał miast, ale w kilku miejscach w kraju ją na pewno wspominają. Ponadto wykładała na jednej z większych prywatnych uczelni marketing, uczyła (z poczucia misji) w miejscowej szkole i zdążyła nas porządnie wychować.
Po 20 latach w Polsce na pewno zdążyłem nasiąknąć skłonnością do narzekania. Potrafię marudzić jak najwięksi malkontenci, co zresztą sami macie czasami okazję przeczytać. Mam nadzieję jednak, że tego akurat tonu za dużo poniżej nie uświadczycie.
1. Nie, nie odrobię ci lekcji. Nawet nie wiem, co to Present Perfect
Od trzeciej klasy podstawówki (wtedy dołączyłem do szkoły) do końca liceum słyszałem co chwilę prośby kolegów, by pomóc w odrabianiu lekcji. W końcu jest „Angol”, więc może pomóc. Nie sprawiało mi problemów pisać jakieś wypracowania. Jednak wkurzały mnie pytania typu: „Jak jest w present simple...”, czy „Jak byś powiedział to w present perfect...”. Nic bym nie powiedział, bo umiem poprawnie mówić i pisać po angielsku, ale nigdy nie zastanawiałem nad nazwą formy jakiej używam. Gorzej miała moja mama. Chciała nauczyć się polskiego, ale za każdym razem ktoś mówił: "o jak dobrze, że jesteś, poćwiczymy mój angielski". W końcu pewnego razu zdenerwowana powiedziała: - Przepraszam bardzo, ale ja nie chcę mówić źle po polsku i być ignorantem, więc poćwiczymy mój polski bo mieszkamy w Polsce i tym języku mówimy.
Z jej ustach brzmiało to wtedy na pewno zabawnie (spisałem poprawną wersję), ale miała rację.
2. Nie, nie znam każdej anglojęzycznej kapeli pod słońcem
Wiele osób uważało, że sam fakt, iż pochodziłem z Anglii oznaczało, że znam każdą anglojęzyczną kapelę pod słońcem. Na jednych koloniach, grupa metalowców była zawiedziona, że nie znam ich ukochanej kapeli. Inni – hiphopowcy – byli przekonani, że znam jakiegoś anonimowego rapera. Wytłumaczyć im, że nie znam ich ukochanych wykonawców to jedno, choć było ciężko. Gorzej, kiedy chcieli bym mimo wszystko przetłumaczył im o czym śpiewają ich ulubieńcy. Czasami miałem niezły ubaw wymyślając "przesłanie" ukryte w danej piosence.
3. Nie, nie zabiorę Cię w walizce do Anglii
Dziś może to zabrzmi absurdalnie, ale słyszałem tego typu pytania. Teraz ludzie już wiedzą, że Anglia to nie jest jakiś magiczny świat. To fajny kraj i lubię tam jeździć, zwłaszcza w okolice Forest Hill w Londynie, skąd pochodzę. Jednak, żeby prosić kogoś nawet w ramach żartu, brzmiało dosyć groteskowo. Zwłaszcza, że mam Aspergera i traktuję takie rzeczy dosłownie. Byłem w szoku, że ktoś nawet myślał o tym, by jechać w walizce do Anglii. Szkoda, że nie pamiętam już osób, które o to pytały, bo interesujące byłoby im przypomnieć "marzenia z młodości".
4. Nie, nie jestem "Angolem". Od zawsze kibicuję Polsce
Wchodzimy na wrażliwy grunt. W Anglii wszyscy byli przekonani, że jestem za Polską i to było ok. Gorzej, że w Polsce w dniu meczu z Anglikami zawsze słyszałem: „Pojedziemy was, Anglicy”. Ok, urodziłem się w Anglii, mam matkę Angielkę, ale kibicuję i zawsze kibicowałem Polsce. Nawet jak grają słabo. Tata mnie tak wychował. Zresztą dał mi jasno do zrozumienia, że nigdy nie mogłem pomyśleć o kibicowaniu komuś innemu. Podbudował to historią (potwierdzoną przez kilku jego kumpli, którzy przy różnych okazjach ją przytaczali), że sam z bratem pobił w 1973 roku na Wembley grupę Anglików. Wiadomo, nie mógł dostać biletów na polskie, PRL-owskie trybuny, więc mecz oglądał wśród gospodarzy. Ci po meczu się lekko zdenerwowali i chcieli się zrewanżować za odpadniecie z mundialu. Policja widząc, że to Polacy są atakowani przymrużyli oczy. Kiedy je otworzyli zobaczyli grupę pobitych Anglików. Teraz już wiecie, dlaczego nie mogłem kibicować Anglii.
5. Nie, to nieprawda, że polskie pociągi są gorsze od angielskich
Cudze chwalicie, swego nie znacie. Swego czasu pociąg którym wracała mama z Białegostoku stanął w szczerym polu. - Oczywiście tylko w Polsce coś takiego miałoby miejsce - usłyszała od współpasażera. Oburzona zwróciła uwagę: - Proszę pana, w Anglii powodu liści na torach potrafią na pół dnia zamknąć tory. Mój mąż spędził pół życia czekając na opóźnione pociągi do domu. Pasażer zamilknął. A od siebie dodam, że poza tym, że z mojej, "angielskiej" perspektywy, polskie pociągi jeździły i jeżdżą w miarę punktualnie i są całkiem wygodne. O kosztach w porównaniu z Anglią nawet nie wspominając.
6. Nie, angielski humor wcale nie jest słaby. Może po prostu go nie rozumiecie
A niech to! Wsadzę kij w mrowisko. Angielski humor jest zabawniejszy i inteligentniejszy od polskiego. Gra się słowami, czy sytuacjami o wiele zgrabniej, niż w polskich dowcipach. Może dlatego jestem wielkim fanem angielskich sitcomów, a polskie komedie mnie drażnią. Np. kultowy „Miś” jest po prostu durny, szczególnie (powtarzana mi wielokrotnie do znudzenia) sytuacja jak babka wsadziła sobie kluski do buzi i mówiła niczym Angielka. Jeszcze ten dowcip o Angliku w hotelu... Anglik zamawia herbatę przez telefon: „Two teas to room two”, na to recepcjonista: „Tramtaramtam”. Dla mnie nie ma to zupełnie żadnego sensu.
7. Nie, w Anglii nie ma opłatka ani pisanek
Dobra, przejdźmy może do pewnych obyczajów. Nadchodziły święta i zawsze musiałem odpowiadać na pytania o to, jak się je w Anglii obchodzi. Pamiętam, jak w podstawówce koleżanka się pytała, czy też się dzielimy opłatkiem. Odpowiedziałem, że tylko z polską rodziną. Zawiedziona nie dała za wygraną: - A może jajkiem? - pytała. Też nie. Odpowiadałem, że podczas angielskich świąt jest wesoło, nie ma spiętej, poważnej, uroczystej atmosfery. Do tego są inne obyczaje. Zamiast malować jajka, chodzi się po ogrodzie i się ich szuka. I tak dalej, i tak dalej.
8. Nie, nikt w Anglii nie pije herbaty o piątej
Kolejny mit z jakim musiałem się zmierzyć to mit five o'clocku. Nawet nie wiecie jaka to męczarnia musieć każdej nowo poznanej osobie tłumaczyć, że to mit wprowadzony przez dziewiętnastowiecznych pisarzy. Może i w wyższych sferach mieli kiedyś czas na herbatkę o piątej, ale na pewno klasy średnia i pracująca nie zaprzątały sobie głowy tym, by o piątej rzucić wszystko i sączyć earl greya. O piątej Anglicy częściej wybiorą się do pubu na jednego przed powrotem do domu.
9. Nie, on nie jest Anglikiem. Jego rodzice są Polakami
Nie wiem czemu, ale zawsze drażnili mnie tzw. fałszywi Anglicy. Chodzi mi o Polaków mieszkających w Polsce, mających obu rodziców Polaków lub jednego urodzonego w Anglii. Jak Kowalski może być Anglikiem? Może i gada świetnie po angielsku, bez akcentu, ale nigdy nie będzie Anglikiem. Dodam, że nawet Anglicy go do końca nie zaakceptują jako swojego, więc po co ta szopka? Takie osoby zachowują się, jakby bycie Polakiem było czymś złym. Rozumiem sympatię do Anglii, a nawet kibicowanie im w wielu sprawach, ale po co w Polsce osoba z polskim nazwiskiem i polskimi rodzicami gada, że jest Anglikiem? Swoją drogą Anglopola dało się wyczuć na kilometr, bo był zbyt angielski.
10. Nie, nie wolę Anglii. Dlatego mieszkam w Polsce
Wiele razy, nawet teraz słyszę pytania, czy nie lepiej byłoby mi zostać lub wrócić do Anglii. Moja odpowiedź brzmi: nie. Oczywiście, że 20 lat temu decyzję o przyjeździe tutaj podjęli za mnie rodzice, ale jej nie żałuję i jestem im za nią wdzięczny. Lubię życie tutaj z moją cudowną narzeczoną, rodziną (w tym super szwagrem) i przyjaciółmi. Zawsze są rzeczy za którymi tęsknię, jak np. ryba z frytkami czy mecze Crystal Palace. To się jednak zmienia. Parę dni temu byłem zaskoczony, że chleb tostowy w lokalnej piekarni smakował jak ten biały, "chemiczny" chleb z Anglii. Może wam on nie smakować, ale ja go uwielbiam. W barach mogę już kupić moje ulubione piwo – ale – więc, żyć nie umierać. Nie muszę wyjeżdżać do Anglii, bo ona do mnie cały czas przyjeżdża.
Kiedy 20 lat temu objeżdżaliśmy na rowerach naszą nową okolicę, tata rzekł do nas: - Dzieci, zapamiętajcie ten widok, bo to wszystko się zmieni, tak jak kraj się zmieni.
Pokazał nam same pola, a na nich pasała się krowa. Trochę go obśmialiśmy, ale widok zapamiętaliśmy. Dziś tamte pola są w całości zabudowane, a Polska, wolniej lub szybciej, z lepszymi, bądź gorszymi ludźmi u władzy rzeczywiście się zmieniła. Dziękuję ci, Polsko za te cudowne dwadzieścia lat spędzonych tutaj.
