– Zdradzałam – przyznaje wprost 31-letnia Kinga. Prywatnie lesbijka, oficjalnie przykłada żona swojego męża i matka. – Zdradzałam go i po każdym orgazmie, po każdej wspólnej chwili z moją partnerką wpadałam w przerażenie. Że wreszcie się wyda, że mój mąż będzie cierpiał. Dla niego prawda o mnie byłaby niewyobrażalna – dodaje. Na całe "szczęście" Kinga nie ma już z kim go zdradzać, bo jej kochanka przed ponad rokiem nie wytrzymała tej konspiracji, wyrzutów sumienia. – Tej popieprzonej sytuacji, popieprzonego życia – mówi mi przez łzy.
Zaledwie kilka tygodni temu Tomek Golonko przedstawiał w swoim tekście sylwetki młodych gejów i lesbijek, którzy by być sobą uciekli z małych miast do polskich metropolii. Mieszka tam mniej z ponad 12 mln Polaków, którzy według badań CBOS są mniej lub bardziej zadeklarowanymi homofobami. – W małym mieście gej czy lesbijka nie mogą być sobą – mówili ci, którym udało się z takich miejsc wyrwać.
Nikt nie zaryzykuje, że go zniszczą
– To szczęściarze – odpowiadają dziś Kinga, Aneta i Mikołaj, którzy nie mieli w życiu takiej szansy i odwagi. Dziś żyją więc na siłę w heteroseksualnych związkach, by "gasić siebie", dla przykrywki przed sąsiadami lub świętego spokoju rodziców. Po co fundować sobie tyle stresu zamiast po prostu być sobą? Odpowiedź na te pytania wydaje się banalnie prosta, gdy zadajemy je w Warszawie, Trójmieście czy równie konserwatywnych, co kosmopolitycznych Krakowie i Wrocławiu lub Toruniu, w którym mieszka dziś Kinga.
– W moim rodzinnym Wąbrzeźnie mieszka jakieś 10 tys. ludzi. Niby dużo, ale każdy z każdym się zna. Jak dorastałam, to o tolerancji uczyłam się na plotkach o dwóch gejach z osiedla na drugim końcu miasta. Mieli odwagę trzymać się za ręką na rynku, ktoś podobno widział, jak się całowali na mieście. O chłopkach gadało całe Wąbrzeźno – wspomina moja rozmówczyni.
I ten fragment historii tamtej pary mógłby zachęcać ją do życia w zgodzie z samą sobą. Problem w tym, że ta nauka była bardzo gorzka. – Sama byłam przy tym, jak kumple z liceum poszli usmarować ich blok jakimiś obscenicznymi hasełkami. Wtedy już byłam pewna, kim jestem, ale udawałam, że jest super. Że trzeba pedałów zniszczyć. O wiele lepiej szło to niszczenie jednak ich sąsiadom i rodzicom, którzy tak starali im się wybić gejostwo z głowy, że jeden z nich się w końcu powiesił. A drugi dostawał na mieście baty jeszcze długo po śmierci swojego chłopaka.
O szczerości nie było więc mowy. Jak dodaje Kinga, także ze względu na to, że w jej domu do dziś panuje mocno wyrobiona opinia na temat homoseksualistów. Już od początku liceum szalała za koleżanką z równoległej klasy. Kręciły ją jej kruczoczarne loczki, duże oczy i drobna sylwetka. – Mój typ od zawsze i pewnie po ostatnie dni – stwierdza.
Znaleźć oficjalnego hetero
Kiedy jednak pod koniec szkoły wszyscy kogoś mieli, tracili dziewictwa itd., kogoś "właściwego" postanowiła poszukać także Kinga. – Właściwie to dopuścić, bo koleżanki miesiącami swatały mnie z pewnym chłopakiem. Wiesz, taki typ "do rany przyłóż", który ponoć o mnie długo marzył. No i tak lata lecą, jesteśmy razem do dziś, on jest szczęśliwy... – tłumaczy. Dzięki jej poświęceniu szczęśliwi w zasadzie są wszyscy. Szczególnie rodzina, która na każdej imprezie pęka z dumy, że Kinga miała takie szczęście trafić na tego jedynego i jest z nim do dziś.
– Kiedy przeprowadziliśmy się przed trzema laty do Torunia i mieliśmy pierwszą kolędę, naszą historię mąż opowiadał księdzu i ten też nie mógł wyjść z podziwu, jak to porządnie żyjemy przez te lata. Mówił, że to taka rzadkość dzisiaj. Jak wychodził, to umówiłam się z nim jednak, że przyjdę na spowiedź. I na niej opowiedziałam mu o tym, że jestem lesbijką i że z mężem sypiam z obowiązku, a z miłości kocham się z moją przyjaciółką. Bez słowa wygłosił tylko formułkę o żalu za grzechy i uciekł nim zdążyłam wstać z kolan. Od tego czasu kolęda nasze mieszkanie omija – mówi z ironią.
Kinga pozwoliła sobie na ten dość odważny ruch, bo nigdy nie była bliżej decyzji o zmianie w życiu niż wówczas. – To był czas, w którym mąż był bardzo mocno zapracowany i wyjeżdżał na całe tygodnie. A i ja miałam wyjazdy związane ze szkoleniami. To na jednym z nich poznałam swoją partnerkę. Kochałam ją nie tylko za to, że była piękna, ale i za to, że przy niej nie musiałam kłamać. Wtedy było cudownie. Czułam, że życie zmienia się na lepsze i zbieram siły na te zmiany – wspomina.
Wszystko posypało się jednak, gdy jej mąż uznał, że zbyt często nie ma go w domu, zmienił pracę i postanowił spędzać każdą chwilę z nią. To nie spodobało się kochance Kingi, która nie wytrzymywała tygodni rozłąki. – Wariowała przez to, że nie mam dla niej czasu. W pewnym momencie przyszła do mnie do domu i zagroziła, że zostanie aż on przyjdzie i mu o wszystkim opowie. Może powinnyśmy były tak zrobić, ale ja się przeraziłam, wyrzuciłam ją. Od tego dnia jej nie widziałam – wyznaje. I przyznaje, że gdyby dostała od ukochanej jeszcze jedną szansę, to tym razem może odważyłaby się. – No, ale mam już też dziecko. Co byłoby z nim... – dodaje po chwili.
Coming out? Głosowanie na Biedronia wystarczy...
Nieco łatwiej wygląda życie Mikołaja, 26-latka z Wejherowa. Choć to właściwie obrzeża Trójmiasta, ludzie żyją tu raczej w zgodzie z konserwatywnymi, kaszubskimi wartościami. – Jest chyba kilka par w mieście, które żyją sobie otwarcie i raczej nikt ich tam nie atakuje, nie opluwa. Ale plotek i "podśmiechujek" jest co niemiara. O świętym spokoju można zapomnieć. A ja nie mam ochoty na walkę o sprawę. W tym względzie wystarczyło mi, że głosowałem na Biedronia, który od nas kandydował – stwierdza.
Przed przypadkowym coming outem postanowił się więc skutecznie ubezpieczyć. Formalnie jest żonaty. W rzeczywistości jego małżeństwo to jednak układ zawarty z najlepszą przyjaciółką, która sama zaoferowała, że może pomóc mu w ten sposób zabezpieczyć się przed podejrzeniami. – To była nasza kontra na wpadkę, którą zanotowaliśmy na Openerze z moim ówczesnym chłopakiem. Osuszaliśmy wtedy którąś z kolei butelkę wina i moja przyszła wtedy małżonka wpadła na genialny pomysł, że "weźmiemy cywila i się ludzie zamkną" – wspomina Mikołaj swoje specyficzne zaręczyny.
Po dwóch miesiącach był już żonaty i zadbał ze swoją przykrywkową żoną, by się to rozniosło tak szeroko, jak tylko się da. Tym rozwiązaniem najbardziej uszczęśliwieni byli jednak rodzice Mikołaja, którzy wiedzą o prawdziwej orientacji syna od dawna i ją w pełni akceptują, ale obnosić się z tą tolerancją zamiaru nie mieli. – Mój staruszek całe życie był "czerwony" to też pomogło ludziom zrozumieć, dlaczego wziąłem tylko ślub cywilny. A i dewotki z osiedla gratulowały, bo hajtnęliśmy się przecież mając niespełna 20 lat – stwierdza.
Małżonka Mikołaja podobno nie czuje się uwiązana małżeństwem, bo obraca się w bardzo liberalnym środowisku. Do tego na stałe przeprowadziła się w zasadzie do Gdańska. Do przeprowadzki szykuje się też mój rozmówca. Na rozmowę spotkaliśmy się w Sopocie, do którego już jesienią zamierza się przenieść i zamieszkać ze swoim obecnym partnerem. – Tu powinno być nam najłatwiej. On niezbyt rozumie te wszystkie moje wygibasy i dla niego chcę powoli się z tego wszystkiego wymiksować – obiecuje Mikołaj.
Obowiązek wobec narzeczonego jak gwałt
W Trójmieście swoją wielką miłość ma także Aneta. Tę prawdziwą, lesbijską, z którą 22-latka twierdzi, że spędza najpiękniejsze dni i noce życia. To możliwe jednak tylko dzięki studiom i pracy w Gdyni. W rodzinnych stronach, na Podkarpaciu na Anetę czeka jednak stęskniony narzeczony. Wybrała go według podobnego schematu, o którym opowiadała już Kinga. – Wszyscy kogoś mieli, więc i kogoś tam wybrałam też ja. Mam świadomość swojej natury od wczesnego gimnazjum, ale pochodzę z bardzo religijnego środowiska. Dużo słyszałam o "gaszeniu pragnień" i "leczeniu się" poprzez normalny związek. Postanowiłam spróbować i naprawdę na długo rzeczywiście działało – zapewnia.
Presja małomiasteczkowego środowiska sprawiała, że o porzuceniu życia pełnego pozorów Aneta nie pomyślała nawet, gdy jej pierwszy chłopak porzucił ją dla innej. W wakacje wyjechała do pracy i tam po raz pierwszy pozwoliła sobie na bycie sobą i mały romans ze starszą znajomą. Po powrocie do domu szybko weszła jednak w nową "normalną", heteroseksualną relację. – Po tamtej zdradzie bardziej chyba przeżywałam, że nie mam faceta i zaraz się wszystko wyda. Gdyby rodzina wiedziała, z kim byłam w czasie tamtych wakacji, pewnie by mnie wyrzucili z domu, wyklęli po prostu.
Jak mówi, wyzwolenie przyszło wraz ze studiami. Wróciła nad morze i do partnerki, z którą wcześniej romansowała. To u niej znalazła "stancję" i żyją w udanym związku. Szczęście raz na kilka tygodni przerywa tylko obowiązkowa podróż do domu i równie obowiązkowy seks z narzeczonym. – Staram się tak o tym nie myśleć, ale coraz mocniej czuję jakby on mnie gwałcił – stwierdza Aneta. Najtrudniej było, gdy jej narzeczony odwiedził ją w Gdyni i dla utrzymania pozorów musiała mu się oddać, gdy tuż za ścianą wszystkiemu przysłuchiwała się jej zapłakana partnerka. – To działo się w jej mieszkaniu, wyobraź to sobie... – mówi.
Gdzie ten lepszy świat?
I dodaje, że z upływającym czasem coraz bardziej drży myśląc o przyszłości. Wie już, że z "wygaszania lesbijstwa" nic nie wyszło. Wie też, że chce spędzić resztę życia ze swoją ukochaną i coraz rzadziej czuje nawet sympatię do mężczyzny, którego wykorzystuje jako przykrywkę.
– Pojęcia nie mam tylko jak to wszystko będzie wyglądało po studiach. Wybłagałam dotrwanie do magisterki, ale rodzice chcą, bym wracała. Na pewno jednak nie odpuszczą, a co ja powiem? Jej na pewno nie zostawię, ale nie wyobrażam sobie też coming outu. Nie mam odwagi, nie chcę tego przeżywać. Myślimy, czy nie lepiej będzie wyemigrować. Tylko łatwo powiedzieć, gdy moja dziewczyna ma tu świetną pracę. No i jej rodzina kocha ją, a właściwie nas takimi, jakie jesteśmy – kończy.