Kto by pomyślał, Białystok? Miasto w tak zwanej Polsce B, wszędzie daleko! Tymczasem okazuje się, że to miejsce pełne kultury, w którym zdecydowanie jest co robić. Białystok można cały zwiedzić na rowerze, przejść z jednego końca na drugi przez rozległe, zadbane miejskie parki. Gosia Żuk, białostoczanka z urodzenia i umiłowania to kobieta bardzo inspirująca, prawdziwie prawdziwa patriotka, która pięknie opowiada o swoim mieście, ulubionych restauracjach, najpiękniejszych parkach i najlepszych festiwalach.
Jesteś z Białego, urodziłaś się tutaj i zdecydowałaś zostać. Z miłości? Czym się zajmujesz?
Zajmuję się wieloma rzeczami, ale przede wszystkim fotografią. Oprócz tego, staram się dużo podróżować, ponieważ nic tak nie kształci, jak podróże! Lubię jeść, więc interesuję się kuchnią i jestem trochę taką papugą, więc wymyślam sobie różnego rodzaju biżuterię. Mam plan na opanowanie maszyny do szycia, bo w głowie mam tyle różnych ubrań, a nie mogę ich znaleźć w żadnym sklepie. W Białymstoku zostałam przede wszystkim z miłości, z miłości do ludzi, miejsc, smaków, czystego powietrza. Kuszą mnie bardzo inne krainy i miasta, ale Podlasie zawsze ściąga mnie do siebie i nie potrafię się oprzeć tej sile.
Czym Białystok zaskoczy kompletnie "zielonego" warszawiaka?
Wydaje mi się, że zaskakuje innym biegiem czasu – tu czas płynie wolniej i ma się go znacznie więcej. Może to wynikać z faktu, że miasto jest niewielkie – z jednego końca na drugi można dojechać w 20 minut, nie traci się czasu w korkach. To taka struktura miejsko – wiejska, skondensowana jak pigułka, tylko trochę kanciasta, brzydka miejscami, ale jakaś taka swojska, bardzo przytulna. „Zielonego” warszawiaka może też Białystok zaskoczyć zielenią właśnie. Przez prawie całe miasto można przespacerować parkami.
Och, Up to date, to moim zdaniem najlepszy z białostockich festiwali, odbywa się akurat pod koniec lata, w tym roku 19-20 września – polecam gorąco! Można na nim usłyszeć różne rodzaje muzyki elektronicznej, hip hopy, ravy. Organizatorem jest stowarzyszenie Pogotowie Kulturalno Społeczne, którego członek, Jędrzej Dądziło (DTEKK) jest również inicjatorem wielu innych imprez – Ambient Parku czy cyklu kultowych już imprez z serii Secret Location.
Lato natomiast rozpoczął bardziej kameralny i przeuroczy Halfway festiwal, organizowany przez Operę i Filharmonię Podlaską. Teraz miasto jeszcze bardziej zwalnia, ludzie wylęgają na ulicę, kąpią się w fontannach, ćwiczą jogę w parku.
W lipcu znowu otworzył się dach Opery, gdzie w sobotę i w niedzielę, można urządzić piknik lub po prostu podziwiać swoistą architekturę miasta i wlewające się między budynki jęzory zieleni. W ogóle Białostoczanie są mocno związani z naturą i jej wytworami i my tę naturę celebrujemy m.in. na Dniach Ogórka, Święcie Truskawki czy Biesiadach miodowych.
Można się na tych festiwalach zetknąć z bardziej tradycyjnym wymiarem kultury Podlasia – pieśniami, smakami, wytworami i przetworami. Lubimy też tańczyć pod chmurką, dlatego bardzo popularne są miejskie potańcówki. Przez kilka lat, latem odbywał się również festiwal Pozytywne Wibracje, który niestety z przyczyn polityczno – finansowych, został przeniesiony do Warszawy.
Mam kilku znajomych, którzy studiowali tutaj na Akademii Teatralnej, dlatego Białystok kojarzy mi się właśnie z teatrem. Słusznie?
Jak najbardziej. Sami studenci Akademii wystawiają bardzo ciekawe sztuki. Poza tym słynny na całą Polskę Białostocki Teatr Lalek często otwiera swoje sale dla młodych reżyserów (m.in.Marii Żynel, Michała Stankiewicza), którzy wystawiają tam swoje przedstawienia. Mamy również nasz Teatr Dramatyczny, jak i umiejscowiony na białostockich Chanajkach teatr Trzyrzecze.
Nie mogę nie wspomnieć o Grupie Coincidentia, trochę już bardziej warszawskim, wywodzącym się z Białegostoku Teatrze Malabar Hotel, Teatrze K3, Teatrze Latarnia, czy młodym, studenckim teatrze Papahema.
Także absolutnie jest w czym wybierać! A jak tego będzie nam za mało, zawsze możemy wsiąść w autobus, czy na rower i udać się do sąsiedniego Supraśla, gdzie stacjonuje fenomenalny, nagradzany na całym świecie Teatr Wierszalin.
Gdzie wybrać się na dobry obiad, albo lunch? Są jakieś takie wybitnie gotujące miejsca? Albo może typowo lokalne, prowadzone przez jakąś legendarną "panią Zosię od gofrów"?
Mówi się, że prawdziwego Podlasianina można poznać po tak zwanych „jaskółczych zębach” - lekko zszorowanych przez łuszczenie prażonych w soli pestek, jedynkach. Oprócz pestek miasto ma jednak naprawdę dużo do zaoferowania. Wymienię chociażby Lokalna Bistro, gdzie szefuje bardzo dobra szefowa kuchni, ucząca się fachu u Michela Morana, szefująca kuchni warszawskiej Batidy, Emilka Buchowiec - Lotsmanov, która stawia na kuchnię lokalną, okraszoną nutą światowego blichtru.
Zapiekankę polecam w budce Promyk na ulicy Upalnej. Lody w parku nadal smakują, jak w dzieciństwie… Mamy też wspaniałe bary mleczne, gdzie można zjeść dobrze, szybko, za małe pieniądze – Podlasiak i Astoria. Dla tych z grubszym portfelem polecę restaurację hotelu Cristal.
Ktoś mi powiedział, ze zjeździł całą Europę, ale nigdzie nie jadł, tak smacznej tortilli, jak Barze U Greka. Mamy również kilka barów, czyli miejsc, gdzie szybko można wypić kieliszek wódki i zagryźć kiszonym ogórkiem, galaretą z nóżek, czy śledziem, między innymi Wodopojkę. Oczywiście, jeśli mamy ochotę szukać dalej, albo jesteśmy gdzieś w trasie rowerowej (bo tu wszędzie można szybko dojechać rowerem!), możemy zawsze zahaczyć o Bar Jarzębinka w Supraślu , żeby zjeść tradycyjną babkę ziemniaczaną, czy podjechać dalej główną drogą, gdzie znajdują się Przysmaki tatarskie. Albo w kierunku na Warszawę możemy skręcić do Tykocina, gdzie skusić nas powinna swoją kuchnią żydowską restauracja Tejsza.
Macie jakieś takie kultowe miejsce, typowo białostockie, znane tylko mieszkańcom? Jakąś słynną ławkę na osiedlu, albo budkę „pani Zosi” od gofrów? ?
Słynnym miejscem był kiedyś sklep Central, gdzie sprzedawczynią była legendarna „Pani z Wąsem”. Całe klasy uciekały z lekcji i jechały do centrum, aby zobaczyć tą Panią. Najsłynniejsza kobieta w Białymstoku! [śmieje się; przyp. red] Jak byłam młodsza w parku była tzw. „sucha fontanna”, na której spotykało się mnóstwo młodzieży – bywało, że kilkadziesiąt osób. W tym kilka gitar. Park tętnił młodością i feromonami!
Był też kort tenisowy za studenckim klubem Herkulesy, zwany Wimbledonem, za Herkami, spędzało się całe wakacyjne wieczory…Teraz podobno młodzież spotyka się „na murkach” pod Politechniką.
Działał też w Białymstoku znany w całej Europie DeCentrum Squat, ostoja punków, alternatywnej muzyki, pierwsze w Białym wegetariańskie i wegańskie jedzenie, warsztaty i wystawy. DeCentrum mieściło się w starym, pofabrycznym budynku, który teraz, niestety, ciągle stoi pusty.
Świetnym miejscem jest teraz Bojarska Łąka. To po prostu Łąka na starym białostockim osiedlu Bojary, na której odbywają się różnego rodzaju koncerty, potańcówki, spotkania, pikniki, wystawiane są sztuki, prowadzone wykłady. Wszystko dzięki akcji Bojary Zostają Kulturalne która ma na celu walkę o zachowanie nie tylko kulturalnego, ale także architektonicznego charakteru tej dzielnicy.
Czy mieszkając w Białym można spędzać dużo czasu w naturce? Masz jakiś swój ulubiony park, albo zupełnie dziką miejscówkę?
No przecież! Białystok leży właściwie na skraju Puszczy Knyszyńskiej, która kusi swoimi rzekami, lasami, zwierzyną. Mazury – godzinę stąd, Białowieża i najstarszy park w Europie – również godzinę stąd. Często w weekendy miasto wygląda, jak opustoszałe, wszyscy wyjeżdżają – grzyby, jagody, maliny, ryby, podglądanie żubrów, loty balonem, żagle i ogólne obcowanie z dziką przyrodą.
Moim ulubionym parkiem w mieście jest Park Zwierzyniecki – wysokie drzewa, duże przestrzenie, połacie traw, spokój i cisza. Za miastem ulubioną destynacją na szybki spacer są Ogrodniczki – stara żwirownia, na terenie której znajdują się stawy, lasy i tory do jazdy motocrossami. Zimą zjeżdża się tu na nartach i snowboardzie.
Lubię też jechać drogą, która kończy się zerwanym mostem w Kruszewie, to tak, jakby dojechało się na koniec świata. I to Podlasie trochę jest takim końcem świata, gdzie stare wierzenia ciągle przeplatają się z rzeczywistością, gdzie wciąż szuka się kwiatu paproci, po polach błąkają się Południce, kołtuny tworzą się z nadmiaru złości, pomocy szuka się u szeptuchy i większy odlot daje tradycyjna bania, niż jakikolwiek alkohol czy narkotyk.
Magiczne! Czego uważasz, że jeszcze tutaj brakuje?
Tylu rzeczy! Można zacząć chociażby od parku wodnego, czy otwartego miejskiego basenu, domu kultury, gdzie można bez wkładu pieniężnego organizować się w grupy i ćwiczyć swoje zajawki, dobrej kuchni azjatyckiej.
Często mam wrażenie, że kocha się to miasto miłością jednostronną, bo Białystok często odpycha, podstawia nogę, podcina skrzydła. To miasto ma takich mieszkańców, którzy, gdyby im zapewnić środki i dać pozwolenie – sami poradziliby sobie z wszelkimi brakami. Aż się do tego wyrywamy! Ale tu się napotyka na kolejny brak – brak otwartej władzy, która rozumiałaby potrzeby swojej społeczności i zauważyła, że ona jest przecież społecznością złożoną – nieskładającą się tylko z zamkniętych, nietolerancyjnych obrońców krzyża, ale wielorasową, wielokulturową, społecznością, mającą wielorakie potrzeby i wiele pomysłów, które w wielu przypadkach są ucinane, niedofinansowywane i niewspierane na szczeblu władzy.
Nam w większości brakuje mądrości i świadomości jakiejś. Świadomości swojego bogactwa – nie depcz trawników, chłopaku, nie rób brzydkich murali, dziewczyno! Czy - nie wycinaj lasów, polityku! Szanuj zieleń, zabytki, bimber i babkę ziemniaczaną!
Hahaha, no dobrze, to jadę do Białego! Dziękuję za inspirującą rozmowę!