– Trynkiewiczowi powiedziałem, że będę na niego czekał – mówi Piotr Pytlakowski, dziennikarz "Polityki", który jako jeden z niewielu rozmawiał z zabójcą czterech chłopców. Właśnie ukazała się jego książka "Trynkiewicz i inni. Rozmowy ze skazanymi na śmierć". Wydał ją po wielu latach, bo, jak mówi, jedna z najstraszniejszych zbrodni PRL-u nie dawała mu spokoju. – Trynkiewicz to bestia – mówi.
Wszyscy się obawiali, że Mariusz Trynkiewicz po wyjściu na wolność znowu poczuje, jak Pan nazywa to w swojej książce, "imperatyw zabijania". Pan podzielał ten obawy?
Na szczęście nie wiem - i sam Trynkiewicz tego nie wie. Skoro nazywamy to imperatywem, to jest to impuls, który nadchodzi nagle z powodów, których nikt nie jest w stanie przewidzieć z góry. Na coś spojrzy, coś mu się przypomni- to mroczne zakamarki mózgu, które wysyłają jakieś sygnały. To żądze, które siedzą w człowieku, nad którymi nie jest w stanie zapanować. To nie jest tak, że Trynkiewicz przyszedł na świat jako urodzony morderca. To w nim dojrzewało, i kiedy czuł , jak sam nazywał ten stan, "narastające napięcia", nie wiedział, jak to rozładować.
Znalazł sposób.
Przekonał się, zabijając Wojtka, pierwszego chłopca, że to go uspokoiło. Napięcie spadło. Trwało to tylko trzy tygodnie, później napięcie powróciło.
Przypadek sprawił, że następnym razem trafił na trzech chłopców.
Skala zbrodni byłaby mniejsza, gdyby nie ten, tragiczny dla chłopców, przypadek. Oczywiście to nie ma znaczenia, bo czyny, które popełnił, są tak okrutne i trudne do wyobrażenia.
Pan jest w kontakcie z rodzicami?
Przez lata utrzymywałem z nimi kontakt, dziś mam kontakt z jednym ojcem, Stanisławem Kaczmarkiem, na którego życiu ta historia straszliwie się odbiła. W ich domu był zawsze ołtarzyk Krzysia, niezmieniony przez lata pokój....
Ojciec Krzysia chciał się mścić na Trynkiewiczu?
Tak, choć nigdy nie sformułował tego wprost. Rzucał w przestrzeń, że "on poczeka", że "załatwi tę sprawę". Przez lata chodził na strzelnicę. Co pewien czas dzwonił do mnie i mówił, że ktoś widział w okolicy Trynkiewicza i czy ja nie mógłbym sprawdzić, czy go nie wypuścili na przepustkę. Dzwoniłem wtedy do więzienia - nigdy nie wyszedł nawet na minutę. Obiecałem ojcu, że też będę czekał.
Zaangażował się Pan w tę sprawę.
Bardzo się utożsamiałem z rodzicami chłopców.
To dlatego po latach napisał Pan książkę o tych wydarzeniach?
Czasem zdarza sie historia, która potrafi człowieka zassać. Częściowo odczuwałem ten ból, który czuli rodzice - oczywiście nie w tym samym wymiarze, ale wzruszałem się losem tych dzieci. W życiu dziennikarskim to była druga historia, z którą się utożsamiłem. Pierwsza miała miejsce w Sarajewie. Z racji wieku i doświadczenia pewnie powinienem być cyniczny, ale ta historia mnie wciągnęła. Dlatego wciąż myślałem, co z tym Trynkiewiczem i dlatego kiedyś w złości powiedziałem mu, że o nim nie zapomnę.
Jak zareagował?
Spojrzał na mnie spode łba, odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju.
W rozmowach z Panem wciąż podkreślał swoją inność - inny niewątpliwie jest. Jakie zrobił na Panu wrażenie?
Nieprzyjemne. To nie był, abstrahując od wiedzy, jaką o nim miałem, przyjemny towarzysz rozmowy. Uciekał, nie patrzył w oczy, szukał inspiracji gdzieś pod stołem. Szukał słów, które miały go ustawić w pozycji ofiary, nie sprawcy.
Takie jest wrażenie przy lekturze rozmowy z nim - starał się Pana przekonać, że został odrzucony, skrzywdzony, i dlatego zabijał.
Mówił też o tym, że powodem był fakt, iż musiał ukrywać swoje skłonności homoseksualne.
Odczuwał winę?
Mówił, że mu przykro. Kiedy prokurator zarzuciła mu, że nie wykazuje skruchy, oburzył się - mówił, że przecież bardzo mu przykro, że te dzieci nie żyją. Ale to była skrucha werbalna, nieszczera.
On jest ograniczony intelektualnie?
Nie, przeciwnie - jest błyskotliwy, oczytany, wszechstronnie utalentowany. Malował obrazy, robił grafiki, które znawcy oceniali jako dobre. Pisał wiersze, prozatorskie formy. Jego wiersze były nawet drukowane.
Redaktorzy magazynu wiedzieli, że autorem jest seryjny zabójca?
Początkowo nie, bo pisał pod pseudonimem. Później pod własnym nazwiskiem. Trzeba jednak oddzielić pewne sprawy - wiadomo, co zrobił, ale teraz pokutuje.
To było w czasach, kiedy nikt nie myślał o tym, że Mariusz Trynkiewicz wyjdzie na wolność. Kara śmierci, którą dostał, została ze względu na amnestię zamieniona na najwyższy wówczas wymiar kary - 25 lat.
I przez te 25 lat Trynkiewicz siedział na "dwójce", oddziale terapeutycznym, gdzie znajdował się pod opieką psychologów. Osadzeni mili zajęcia terapeutyczne, a jego zajęcie polegało na tym, że miał do własnej dyspozycji pracownię plastyczną. Był bardzo niezadowolony, kiedy inny więzień też wykazywał jakieś talenty plastyczne.
On czuje się wyjątkowy?
Tak. Niezrozumiany, ponieważ świat nie jest w stanie jego wyjątkowości docenić.
Chciał być sławny?
Nie. Są seryjni zabójcy, który traktują to jak igraszkę, lubią bawić się w kotka i myszkę ze śledczymi - on nie. On najchętniej by to ukrył, zresztą zmywał ściany i podłogę w mieszkaniu, gdzie zamordował. Nie chciał, żeby to się wydało. Była w tym premedytacja.
To zaprzeczało jego twierdzeniom, że to "impuls".
To nie była pomroczność jasna. On bardzo skrupulatnie zachowywał się po zbrodni. Wynosił ciała do piwnicy, czekał do nocy, ciała trzech chłopców, których zabił, umieścił w kartonach, a później pożyczonym od ojca wartburgiem wywiózł je do lasu. Tam ułożył je w rodzaj gwiazdy, co miało sugerować kontekst satanistyczny.
Jak Pan ocenia ten trop, zarzucony zresztą, w śledztwie?
Ten trop długo funkcjonował, nawet ojciec Krzysia po latach mówił, że poważnie rozpatruje opcję, że Trynkiewicz nie był sam, że pomagali mu inni sataniści. Tak nie było. Zabił sam, nie miał kontaktu z grupami satanistycznymi. Miał związek z grupami homoseksualnymi.
Rozmawiał Pan nie tylko z Mariuszem Trynkiewiczem, ale też innymi mordercami. Nie bał się Pan ubrudzić?
Nie. Chciałem z nimi rozmawiać, bo chciałem wiedzieć, co myślą, jak myślą, jaki mają stosunek do kary śmierci, bo było to w tym czasie, kiedy ona formalnie istniała.
Trynkiewicz powiedział, że śmierć byłaby łatwiejszą karą.
On się śmiertelnie bał dożywocia, dlatego cieszył się z tych 25 lat.
Bał się uwięzienia do końca życia czy tego, co mogą mu zrobić współwięźniowie? Mówił o "nieprzyjemnościach" z ich strony.
To było na etapie aresztu. Wtedy groziło mu "wyhuśtanie".
Powieszenie na kracie.
Więźniowie to rozważali, ale nie chcieli sobie brudzić rąk, bo byli przekonani, że dostanie "kaesa". Ale go pobili. Zresztą nie tylko więźniowie, milicjanci też go trochę "skarcili", bo nikt nie mógł przejść wobec tego, co zrobił, obojętnie.
Mówi się o tym, że pedofile to najniższa kategoria więźniów, narażona na przemoc, także seksualną, ze strony współosadzonych. To spotkało Trynkiewicza?
Nie. On siedział na oddziale terapeutycznym, gdzie siedzieli sami przetrąceni ludzie. Pedofile, zabójcy... Jego sytuacja była wyjątkowa, bo to on dyktował prawa. Liczono się z nim, trzymano pod kloszem, bo gdyby poszła informacja do drugiego zakładu karnego w Strzelcach Opolskich, że on tam siedzi, mogłoby dojść do buntu, próby przedarcia się do niego....Więc, żeby Trynkiewicz nie robił awantury - a był chimeryczny - w zarodku uśmierzano ewentualne powody do niezadowolenia. Sam wybierał, kogo dadzą mu do celi, a dobierał więźniów pod kątem swojego gustu.
Czyli?
Przeważnie byli to młodsi mężczyźni o homoseksualnych skłonnościach. Z wieloma był w bardzo bliskich relacjach. Bardzo przeżył, kiedy na wolność wychodził jego partner.
Rozmawiał Pan też z recydywistą, który zamordował czteroosobową rodzinę, gwałcicielem i mordercą dwóch dziewczynek, zabójcą policjanta. Który z nich zrobił na Panu, z braku lepszego określenia, największe wrażenie?
Mężczyzna, który zamordował cztery osoby, nie bronił się. Nie mówił, że to przypadek, choć twierdził, że ofiary same to sprowokowały, ponieważ były mu winne 20 zł. Trzy osoby zabił, bo chciał. Dziecka nie miał planu zabijać. Później mówił, że ukrzyżował go jak Jezusa na krześle. Widocznie obraz tego kilkuletniego dziecka stał mu przed oczyma - później korespondował z polską zakonnicą z Watykanu, która go nawróciła. Stał się bardzo religijny. Ale to nie był seryjny zabójca.
Z nich wszystkich tylko Trynkiewicz był wcieloną bestią, a bestią niższego rzędu był Eugeniusz Mazur, zabójca rodziny, i Grzegorz P., zabójca lekarza więziennego i jego żony. Przyjaźnił się z tym lekarzem. Żył bezrefleksyjnie i zabijał tak samo. Zenon G. zamordował dwie dziewczynki, a potem wyparł tę zbrodnię.
Janusz K., zabójca policjanta, to nieco inna kategoria.
To nie była zbrodnia z premedytacją, to był wynik splotu okoliczności. Jechał z kolegą na włamanie, zostali zatrzymani przez policjantów, którzy zauważyli narzędzia do włamań. Zaczęli uciekać, wywiązała się strzelanina, w której zginął policjant. Prasa pisała o nim jako o "diable w ludzkiej skórze". Tego rodzaju sprawy dotyczące zabójców funkcjonariuszy zawsze mają szczególny wymiar, bo sędziowie mają świadomość, że wyrok musi odstraszać jako jasny sygnał, że są granice, których nawet zabójcy przekraczać nie mogą. Ja się z tym oczywiście nie zgadzam.
Bo?
Uważam, że każda zbrodnia zasługuje na karę ale nie dlatego, że ofiarą jest taka, a nie inna osoba w takim, a nie innym mundurze. Janusz K. dostał karę śmierci. Na sali sądowej zaczął się utożsamiać z tym wizerunkiem diabła, przychodził nieumyty, nieogolony, z każdym dniem wyglądał bardziej diabelsko. Potem wracał do celi i - o czym nie wiedział ani sędzia, ani prokurator - pisał listy do rodziny z błaganiem o wybaczenie. Ta skrucha była dla niego, nie na pokaz. On jest z kategorii nawróconych, napisał książkę wspólnie z zakonnikiem. To zupełnie inny człowiek niż ten, którego skazywano.
Jakie uczucia w Panu dominowały, kiedy Pan z nimi rozmawiał?
Starałem się nie wchodzić w tych rozmowach w emocje. Nie kłóciłem się, kiedy Zenon G., zabójca dwóch dziewczynek, przekonywał mnie, że jest niewinny. W książce przedstawiłem rozmowy z nimi i opis śledztwa, pozwalając czytelnikom wyciągać wnioski samodzielnie.
Każdy może zabić?
Nie każdy może zabić z tych powodów i w taki sposób, w jaki robili to bohaterowie tej książki. Każdy może zabić, bo często zdarzają się zabójstwa przypadkowe. Kierowca może zabić jadąc samochodem, ale to inna kwalifikacja czynu. Największa liczba zabójstw w Polsce dotyczy nieporozumień w rodzinie. Zbrodnia dokonana w amoku, agresji, z chwilowego wzburzenia, kiedy człowiek przestaje nad sobą panować. Ale nawet w PRL-u ci ludzie nie byli skazywani na karę śmierci. Przy zbrodniach z premedytacją sądy oceniają surowiej. Istotne jest, czy człowiek może później wrócić do społeczeństwa.
Pan wierzy w resocjalizację?
Kiedy ludzie popełniają takie czyny, jak bohaterowie mojej książki, to jest mała szansa, że się zmienią. Generalnie mówiąc - nie ma możliwości resocjalizowania więźniów. Są pojedyncze przypadki. Większość boi się ponownej kary, to wszystko. Nie jest tak, że nagle nauczyli się odróżniać dobro od zła.
Swoim tekstem w "Polityce" w 2012 roku uświadomił Pan ludziom, że seryjny zabójca Mariusz Trynkiewicz wyjdzie na wolność. Wybuchła histeria i debata o tym, co zrobić.
Nie ma dobrego wyjścia. Myślę, Trybunał Konstytucyjny nie przyklepie ustawy o bestiach, na podstawie której Trynkiewicza zamknięto w ośrodku terapeutycznym. Po odbyciu kary skazany, który w opinii dyrektora zakładu karnego może być niebezpieczny z powodu np. skłonności pedofilskich, ma trafić przed sąd, który zdecyduje o tym czy - na podstawie opinii biegłych psychiatrów - jest już wystarczająco naprawiony. Po pół roku sąd znowu się zbiera i tak to może trwać w nieskończoność.
To dobre rozwiązanie?
Nie, bo jest sztuczne. Poza tym prowokuje do "załatwiania" osób niewygodnych. Dlatego tej ustawie sprzeciwiali się choćby kibice. Opinia psychiatryczna jest trudno wymierzalna. Tak naprawdę histeria związana z nowymi ustawami, z prawem, dotyczy tylko Trynkiewicza, bo nie ma innych tak groźnych przestępców.
Jest Pękalski.
Ale on jest opóźniony w rozwoju, pewnie sam byłby zadowolony z umieszczenia go w ośrodku. To w większości ludzie, którzy dostali karę śmierci w okresie obowiązywania moratorium. Została ona zamieniona na 25 lat. Trynkiewicz był beneficjentem transformacji ustrojowej, bo czyny popełnił w 1988 roku, dostał karę śmierci w okresie obowiązywania moratorium, a w 1989 roku sejm uchwalił amnestię.
Był taki moment, że Pan był za karą śmierci?
Nie. Zbyt wiele dylematów niesie ta kara, przede wszystkim odbieranie człowiekowi życia w imię kodeksu karnego. Obawa przed pomyłką sądową. Kto ma wykonywać karę śmierci - przecież jego sumienie też będzie obciążone. Nie godzę się na to, że jeden jest karany za to, że zabija, a drugi ma to wpisane w profesję, bo jest zawodowym katem. Pytałem moich bohaterów, czy zgodziliby się wykonywać pracę kata. Żaden nie chciał.
To ludzie, którzy część życia spędzili w celi śmierci. Co mówili o tym czasie?
To, co przeżywa człowiek siedząc w celi śmierci, też jest rodzajem - słusznej - kary. Dla nich każde zaburzenie rytmu dnia było niepokojące. Każdego dnia obawiali się, że to już. To napięcie ich dręczyło. Ruch za drzwiami, złamanie rutyny, zachwianie rytmu powodowało drżenie. I słusznie.