Miasto zalało słońce, a kobiece stopy ohydne, toporne klapki. Do tej pory kojarzone z pielęgniarkami i babciami, teraz pojawiają się na pokazach i są ozdobą każdej szanującej się wielbicielki mody. Blogi i magazyny w zachwytem pokazują Birkenstocki, a zwykli śmiertelnicy pukają się w czoło. O co chodzi?
Do niedawna buty te przypominały mi tylko starsze kobiety, mknące gdzieś latem w pośpiechu na bazar. Toporne, skórzane bądź gumowe, z dwiema klamrami i często w towarzystwie skarpet. Ot, taki kolejny koszmarek, bo nie wiem, jak szybko musiałabym się zestarzeć, żeby zacząć je nosić.
Aż nagle najbrzydsze klapki na świecie zaczęły pojawiać się wszędzie. Na pokazach największych projektantów, na blogach wszystkich najważniejszych It Girls, na stopach gwiazd i ulicach. I chociaż piękne zdjęcia z Tumblra sprawiały, że w połączeniu z sukienką czy czarnymi wąskimi spodniami i T-shirtem zaczynały wydawać się coraz bardziej atrakcyjne, to jednak wciąż się wstrzymywałam. Najzwyczajniej w świecie twierdziłam, że tutaj działa też uroda blogerki, jej stylizacja, światło, kolorystyka i kadr zdjęć - całokształt - i po prostu one nie mogą wyglądać dobrze na zwykłym śmiertelniku.
W końcu jednak nastał taki moment, że trafiły w moje ręce. Nie znoszę japonek, nie ma w nich dla mnie nic ładnego, a tym bardziej wygodnego - okropne, nacierające wiecznie paski, zawsze mnóstwo piasku między palcami i zjeżdżająca ze stopy podeszwa. Skoro jednak większość kobiet tak uwielbia te brzydalki, stwierdziłam, że może jednak warto dać szansę dwóm paskom z klamrami, czyli Birkenstockom.
Traf chciał, że znalazłam ich tańszy odpowiednik w sklepie na osiedlu - jednym z tych wielkich marketów, gdzie możesz kupić w tej samej chwili wędlinę, szlafrok i drogie wino. Kosztowały kilkanaście złotych, więc stwierdziłam, że zaryzykuję, a jeśli okażą się jednak pomyłką, to nie będzie mi szkoda wydanych na nie pieniędzy. Zastanawiałam się nad białymi i czarnymi, ale doszłam do wniosku, że lepiej wybrać bezpieczniejszą wersję, coby nie zostać okrzykniętą pielęgniarką przez koleżanki i postawiłam na te drugie.
Leżały dość długo w moim domu, zanim zdecydowałam się wyjść w nich gdzieś dalej, niż po bułki i wodę. Biegałam w sandałach, ale w końcu - po całodniowych wojażach - zdradliwe natarły mi stopy i nie mogłam założyć następnego dnia do pracy żadnych butów, bo ból był niemiłosierny. Padło na te nieszczęsne brzydkie klapki, które czekały wiernie na swoją kolej. Dobrałam do nich jakoś resztę, żeby uniknąć stylu własnej babci i wyszłam z domu.
I wiecie co? Okazały się najwygodniejsze na świecie. Dawno nie odczuwałam takiego komfortu chodzenia, więc szybko zapomniałam o ich topornym wyglądzie. Co jakiś czas tylko spotykałam w metrze i na ulicy zniesmaczone spojrzenia innych kobiet, które z nieskrywanym zdziwieniem i oburzeniem spoglądały na moje stopy. W duchu współczułam im tych wszystkich niewygodnych sandałków, rzymianek, japonek i innych letnich butów, które je męczyły, a miały sprawiać, że poczują się jak Carrie Bradshaw w Paryżu.
Pewnie niedługo mi się znudzą, bo noszę je teraz dość często. Lubię dziwne i oryginalne rzeczy, a wciąż żadna z moich znajomych nie chce się do nich przekonać. Trudno, nie wiedzą co tracą. Ja zdecydowanie wolę się męczyć z szeptami w stylu "o matko, jakie okropne klapki", niż ze zmęczonymi stopami. A przy okazji - Birkenstocki coraz bardziej zaczynają mi się podobać. Coś czuję, że niedługo zacznę myśleć nad kolejnymi. I to tym razem nad tą białą, pielęgniarską wersją.