
Od 11 lat działacze PSL są związani uchwałą Rady Naczelnej, która nakazuje urzędnikom cieszącym się rekomendacją partii oddawanie na jej konto części dochodów. Jeśli tego nie robią są ponaglani listami z biura partii, a za notoryczne uchylanie się od wpłat grozi utrata rekomendacji.
REKLAMA
Ludowcy to partia, która potrafi zadbać o swoich ludzi. Ujawnione dwa lata temu taśmy Serafina pokazały skalę nepotyzmu w spółkach zasiedlonych przez działaczy PSL, podobny obraz wyłania się z afery podkarpackiej. Partia dba o działaczy, a działacze dbają o nią. „Gazeta Wyborcza” dotarła do dokumentu z 2003 roku, w którym Rada Naczelna partii zobowiązuje działaczy do oddawania 3 proc. dochodów na rzecz partii.
Muszą to robić m.in. radni, wójtowie, członkowie rad nadzorczych, urzędnicy państwowi (od ministrów do kierowników) i parlamentarzyści. Partia dyscyplinuje krnąbrnych działaczy – wysyła im listy przypominające i grozi wycofaniem rekomendacji. I są tego efekty, bo w 2013 roku partia ze składek członkowskich uzyskała zaledwie 126,9 tys. zł, a z darowizn (to do tej puli trafiają pieniądze działaczy) niemal 2 mln zł. To duże wsparcie dla partii, która musi oddać państwu 21 mln zł z odsetkami za złe rozliczenie kampanii wyborczej.
A kiedy potrzeby są większe partia prosi o więcej. W 2011 roku Jan Bury, szef PSL na Podkarpaciu rozesłał do „kolegów pełniących z rekomendacji PSL funkcję kierowniczą” list z prośbą o jednorazową wpłatę w wysokości 1000 zł. Eksperci jednoznacznie potępiają taki proceder tłumacząc, że to ściąganie haraczu od urzędników (prof. Piotr Winczorek) i sankcjonowanie patologii (Grażyna Kopińska z Fundacji Batorego).
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
