"Bez picia nie ma grania" – mawiał Jan Borysewicz. Bez umiaru też nie. Przekonał się o tym nie tylko jego kolega z Lady Pank Janusz Panasewicz. Muniek Staszczyk, Robert Gawliński, Krzysztof Krawczyk - oni też płacili cenę za sceniczne "niedyspozycje". – Niektórzy artyści już w umowach wymagają, by do garderoby dostarczono im po parę butelek wina i whisky – mówi naTemat muzyk znanego zespołu.
Miał być popis legendy polskiego rocka, wyszła jedna wielka kompromitacja. Lider Lady Pank podczas koncertu w Tarnobrzegu zataczał się, przeklinał, zapominał słów piosenek i kładł się na scenie. Czyli robił wszystko, by cała Polska przekonała się, że nie jest trzeźwy. Teraz przeprasza, ale niesmak pozostanie, jak w każdym przypadku, gdzie koncertujący artysta przekracza granice między wprawieniem się w dobry humor a pijaństwem.
Kiedy alkohol zabija muzykę
Dlaczego pijaństwem, skoro Panasewicz w oświadczeniu pisze jedynie o "niedyspozycji"? Bo cała historia Lady Pank na to wskazuje. "Graliśmy po dwa, trzy koncerty dziennie. To była tragedia. I co nas mogło uratować? Picie" – mówił dwa lata temu w wywiadzie dla "Wprost" Jan Borysewicz. Wrzucane do sieci filmiki z koncertów zespołu są dla wielu fanów potwierdzeniem, że związek Lady Pank z alkoholem wcale się nie zakończył. Na tym, zarejestrowanym w 2010 roku podczas wrocławskich Juwenaliów, widać, jak "zmęczony" Borysewicz przedwcześnie schodzi ze sceny.
Podobnych skandali z udziałem innych muzyków było w ostatnich latach więcej. Muniek Staszczyk z T.Love największą wpadkę też zaliczył cztery lata temu, przy okazji koncertu w Pszowie. Wyszedł na scenę dwie godziny później niż planowano, po czym zataczając się odśpiewał ledwie kilka piosenek i został wyprowadzony przez obsługę. Potem, jak Panasewicz, publicznie się kajał: "Nie wiem, co się stało. Straciłem pamięć na 3 godziny. To się więcej nie powtórzy".
Podobny przebieg miał występ Wilków i Roberta Gawlińskiego w 2008 roku w Tomaszowie Mazowieckim. Wokalista mylił tekst, obrażał publiczność i mamrotał pod nosem. "Pijany lub naćpany" – pisały tabloidy.
Taką samą diagnozę postawiono po koncercie Krzysztofa Krawczyka w sylwestrową noc 2012 roku. Co gorsza, transmisję przeprowadzała Telewizja Polska. Wielkiego skandalu nie było, bo Krawczykowi nic nie udowodniono, ale, co potwierdza poniższe nagranie, jego zachowanie mocno odbiegało od normalności.
Szacunek dla publiki
Od samych artystów słyszę, że problemem nie jest to, że w tej branży się pije. Żadna to zresztą rewelacja. Jednak co innego dać show po kilku piwach czy kieliszkach, a co innego puścić playback i bełkotać do mikrofonu.
– Alkohol i muzyka, szczególnie rock, zawsze idą w parze. Gdyby pojechać w trasę z polskimi zespołami rockowymi, okazałoby się, że tylko kierowcy busów są trzeźwi. Na to się chyba nikt nie oburza – komentuje dla naTemat Zbigniew Wodecki. – Tyle że zawsze jest kwestia wyczucia i dobrego smaku. Tutaj żadnej definicji nie ustalimy, bo to jest sprawa indywidualna. Ale jeśli ktoś już przewraca się na scenie, to już jest poważna wpadka. Sam zespół powinien reagować, jeśli widać, że muzyk jest niedysponowany.
Dodatkowo w grę wchodzi kwestia specyfiki imprezy. Występ w klubie czy na Juwenaliach to co innego niż koncert dla milionów widzów TVP czy TVN. – Biorę udział w Sylwestrach i zasada jest prosta: żadnego alkoholu. Od czasu, gdy w latach 70. "przeinwestowałem" w Sopocie – wypiłem trzy lampki koniaku na pusty żołądek – tego się trzymam. Zresztą przy takich imprezach nie pije się już tak, jak za komuny – dodaje.
Z alkomatem w trasę
Kto w branży znany jest z suto zakrapianych imprez w trasie? – Oddział Zamknięty wiele godzin spędza na stacjach benzynowych. Z kolei Kazik jakiś czas temu zaczął zabierać ze sobą alkomat. Szczególnie, kiedy jedzie w trasę z Kultem – mówi członek jednego ze znanych zespołów.
Rzeczywiście, sam Kazik w jednym z wywiadów mówił o nowych zasadach dotyczących alkoholu. "Kilka lat temu był sporym dla nas problemem. Kompletnie nie było pomysłu, co z tym zrobić. W końcu postanowiliśmy wziąć byka za rogi. Wprowadziliśmy alkomat i umowę, że jak komuś wykaże nawet setną część, to występ wykonuje charytatywnie" – przyznał.
Mój rozmówca dodaje, że część artystów rezygnuje z załatwiania "procentów" na własną rękę. Gwarantuje sobie je w umowach z organizatorem wydarzenia. – W tzw. riderach technicznych mogą sobie zażyczyć np. cztery wina i trzy whisky do garderoby. W umowach bywają też zapisy, że organizator może przerwać koncert, jeśli artysta jest nietrzeźwy – stwierdza.
W sieci dostępne są m.in. wymagania techniczne zespołu Zakopower. 3 butelki wina białego wytrawnego, 2 butelki wina czerwonego, 8 piw, 1 l whisky i 1 l wódki – to fragment listy życzeń. I jeszcze adnotacja, że napoje alkoholowe mają być wystawione na godzinę przed koncertem.
Ale taki kształt riderów to też nie reguła w tym biznesie. – Ja w umowach z artystami nie stosują zapisów dotyczących alkoholu. Nie ma zakazu, który by określał, że artysta nie może wyjść na scenę pod wpływem alkoholu, ale zazwyczaj nie ma też mowy o tym, by przed koncertem organizator zapewniał napoje wyskokowe – mówi naTemat Michał Kapuściarz z agencji artystycznej Fantom Media.
– Jeśli już ktoś sobie tego rzeczy, to alkohol może być dostępny po występie. Nigdy nie spotkałem się z problemem pijaństwa wykonawcy – zaznacza.