Zaledwie miesiąc temu Ukraina ponownie zezwoliła na wjazd polskiego mięsa, a już na powrót tego zabroniła. Powodem takiej decyzji oficjalnie są... dwa przypadki afrykańskiego pomoru świń w gminie Gródek, graniczącej w Białorusią. W kraju Łukaszenki pomór też był, ale Białorusi ukraińskie władze embargiem nie objęły – tak samo jak Rosji, gdzie ognisk choroby nie brakuje. Dlaczego więc cierpią tylko polscy rolnicy i o co właściwie chodzi władzom Ukrainy?
Embargo – duży problem dla Polski
Pierwszy raz Ukraina nałożyła embargo na polską wieprzowinę w lutym 2014 roku – to wtedy u kilku padłych dzików stwierdzono AFS, czyli afrykański pomór świń.
Sprawa była poważna, bo na wschodzie to właśnie Ukraina, po Rosji i Białorusi, jest głównym odbiorcą naszej wieprzowiny. Polska tylko w 2013 roku wyeksportowała tam aż 19 tysięcy ton tego mięsa, o wartości ponad 138 milionów złotych. Właśnie tyle mogliśmy stracić, gdyby tegoroczne embargo trwało niecały rok.
Rolnicy naciskają, Ukraina nieugięta
Wtedy zakaz na polską wieprzowinę nałożyła nie tylko Ukraina, ale też m.in. Chiny, Rosja czy Japonia. Wkrótce jednak sytuację z ASF opanowano na tyle, że zakaz eksportu mięsa na Ukrainę przestał mieć sens. Rolnicy coraz silniej naciskali na polski rząd, by coś z tym zrobić. Robiła to także Komisja Europejska, która domagała się, by import z polski przywrócono wszędzie oprócz jednej strefy – buforowej, mającej chronić przed AFS.
Ostatecznie embargo zdjęto w czerwcu, a polscy eksporterzy mięsa cieszyli się na tę wiadomość. Mowa była już nawet o odradzającym się eksporcie wieprzowiny na Ukrainę. Radość nie trwała jednak długo – bo teraz, czyli raptem miesiąc po zdjęciu embarga, Ukraińcy znów je nałożyli. Służby sanitarne tego kraju wyjaśniły, że taka decyzja to efekt ponownego pojawienia się w Polsce ASF u zwierząt hodowlanych, a konkretnie – dwóch świń w gminie Gródno, graniczącej z Białorusią.
Polski minister gromi Ukraińców
Na tę decyzję natychmiast zareagował polski minister rolnictwa – i na swoim ukraińskim odpowiedniku, Ihorze Szwajce – nie zostawił suchej nitki. – To pokazuje, jak Ukraina jest wiarygodnym partnerem w sprawach gospodarczych i rolnych – komentował Marek Sawicki na konferencji prasowej.
Jak dodał, nie jest to embargo, a jedynie zakaz wjazdu dla wieprzowiny z konkretnych rejonów Polski. Tam bowiem, gdzie laboratoryjnie przebadano zwierzęta i nie stwierdzono ASF, zakaz nie działa. Taka furtka jednak niewiele zmienia, bo eksporterzy muszą przeprowadzać badania na własny koszt, co znacznie zmniejsza opłacalność całego przedsięwzięcia.
Furtka ta nie zmieniła też bardzo krytycznej oceny Sawickiego na temat zachowania ukraińskiego rządu. – Współpracuję już z czwartym ministrem rolnictwa i przez sześć lat nie udało się żadnemu z nich dotrzymać umowy, którą z Polską podpisał – grzmiał Sawicki. Podkreślił przy tym, że decyzja ukraińskich władz jest o tyle niezrozumiała, że na Rosję i Białoruś embarga nie nałożono, chociaż ognisk ASF jest tam więcej niż w naszym kraju.
Ukraina ręka w rękę z Kremlem?
W sytuacji, gdy Rosja próbuje wciąż dokonać podziału Ukrainy, a Polska na wszelkie sposoby wspiera Ukraińców, decyzja o embargo w naszym kraju może zostać w najlepszym przypadku uznana za niewdzięczność, w najgorszym – za realizowanie polityki Kremla. Naturalnie nasuwa się więc pytanie – w co grają władze Kijowa, uderzając w Polskę i jej interesy, a jednocześnie utrzymując interesy z Białorusią i Rosją?
Jak tłumaczy nam Jan Ardanowski, były wiceminister rolnictwa i doradca Lecha Kaczyńskiego ds. wsi i rolnictwa, by zrozumieć decyzję rządu Arsenija Jaceniuka, trzeba spojrzeć na sprawę znacznie szerzej niż w kwestii samego embarga. – To, że Polska zaangażowała się w konflikt na Ukrainie to jedno. Polska musi pomagać temu krajowi w jego drodze do Europy Zachodniej, to polska racja stanu i chyba nikt tego nie kwestionuje – podkreśla Ardanowski.
Ukraina broni swoich rolników
Jak dodaje, na pewno Ukraińcy są nam za to wdzięczni, ale na świecie handel służy coraz częściej po prostu uprawianiu polityki – i w tym przypadku też tak było, a polityka ukraińskiego rządu ma służyć tylko... ochronie własnych interesów i rynku rolniczego. Ten bowiem w ciągu ostatnich kilkunastu lat, co dla Polaków może być nieoczywiste, znacznie się rozwinął na Ukrainie.
W ten sposób Ukraina może np. ze zbóż tworzyć pasze i konsumować nadmiary wewnątrz kraju. Wiadomo jednak, że to nie wystarczy, by pozbyć się wszystkich nadmiarów, tym bardziej jeśli produkcja rozwija się dynamicznie i w ciągu najbliższych lat może tylko rosnąć. Ukraińcy muszą więc myśleć o tym, komu sprzedadzą swoje rolnicze produkty. – Tyle że Ukraina ma pod tym względem o wiele poważniejszy problem niż Polska – podkreśla Ardanowski.
Ukraina między młotem i kowadłem
Naturalni odbiorcy dla ukraińskich produktów rolniczych są dwaj: Rosja i Białoruś. Ale teraz zarówno Władimir Putin jak i Aleksander Łukaszenka nałożyli na Ukrainę embargo na sprowadzanie nabiału, tłumacząc to „niespełnianiem rosyjskich standardów”. W najbliższych dniach zakaz ma objąć także konserwy zawierające ryby, owoce i warzywa, a na celowniku są też słodycze.
Już w kwietniu bowiem Kreml groził rządowi w Kijowie, że jeśli ten zniesie embargo na polską wieprzowinę, to Rosja wprowadzi zakaz importu tego mięsa z Ukrainy. Dla ukraińskiego rolnictwa to bardzo silny cios i dlatego rosyjsko-białoruskie embargo jest kluczowym elementem zrozumienia, dlaczego rząd Jaceniuka uderzył właśnie w Polskę, a Białoruś i Rosję zostawił w spokoju.
Mówił o tym nawet Donald Tusk, gdy przy pierwszym embargu apelował do Ukrainy o zniesienie zakazu.
Wdzięczność nie może niszczyć rynku
Jak teraz widać, Ukraina wybrała – ale nie oznacza to wcale „uległości wobec Rosji”, a jedynie obronę swoich interesów. – Ukraińska produkcja rolnicza jest w około 50 proc. zależna od Rosji – zaznacza Jan Ardanowski. Polska, dla porównania, jest zależna w tym sektorze od Rosji tylko w ok. 6 proc.
Ardanowski podkreśla, że nie ocenia źle zachowania Ukraińców, bo rozumie potrzebę obrony własnego rynku. ASF był tylko dobrym pretekstem do tego, by embargo nałożyć. W podobny sposób, przypomina poseł PiS, Rosja nałożyła polityczny zakaz wjazdu dla naszych owoców – tłumaczyła to... znalezieniem owadów-owocówek w jednym z tysięcy transportów. Kraje mają taką prawną możliwość i gdy muszą bronić interesów, po prostu z tego korzystają. – A pretekstu szuka się tak długo, aż się go znajdzie – dodaje Ardanowski.
Polska zrobiłaby to samo
Jan Ardanowski zaznacza przy tym, że zamiast wściekać się na Ukraińców, którzy byli między młotem a kowadłem, należy zastanowić się nad przyszłością polskiego rolnictwa i kierunkach jego rozwoju. – Przyzwyczailiśmy się do myślenia, że w razie czego zawsze możemy eksportować na wschód. To błąd, tak samo jak uzależnianie produkcji rolniczej od tych rynków. Trzeba szukać innych kierunków – wskazuje poseł PiS.
Sprowadzono tam nowoczesną technikę, wielkie kołchozy zostały sprywatyzowane. Dobre, żyzne ziemie, duże areały i wysokie zmechanizowanie sprawiły, że zaczął to być kraj bardzo produktywny rolniczo. Obecnie mają nadmiar produkcji roślinnej i zaczęli przez to wchodzić w produkcję zwierzęcą: bydła mlecznego, trzody chlewnej.
Donald Tusk
Ukraina musi wybrać, czy ulega Rosji, utrzymując embargo na polską wieprzowinę, czy opowiada się po polskiej stronie i znosi embargo. Rozumiem, że Ukraina jest trochę w kleszczach, bo nie będzie mogła sprzedawać swoich produktów Rosji, jeśli będzie kupowała nasze produkty. Ale (...) Polska nie może być przez Ukrainę traktowana w sposób nieuzasadniony jako kraj obarczony embargiem tylko dlatego, że Rosja używa przymusu czy szantażu.
Jan Ardanowski, poseł PiS
I kiedy Rosja nakłada na Ukrainę polityczne kary w postaci embarga, to Ukraińcy zaczynają się dusić w swoich produktach. Społeczeństwo nie jest w stanie tego wchłonąć i zagospodarować, produkcja przewyższa potrzeby kraju. Ukraina czuje, że musi zachowywać się wobec Polski życzliwie, ale jednocześnie tamtejsi rolnicy naciskają na rząd – i wtedy tworzy się problem. Bo w zasadzie z jakiej racji Ukraina w ramach wdzięczności dla Polski ma zniszczyć własny rynek rolniczy?
Jan Ardanowski, poseł PiS
Trzeba w tej sytuacji spojrzeć w lustro. My, gdy import zalewa nasz rynek, tez się oburzamy i pytamy czemu mamy sprowadzać, skoro w kraju wszystkiego jest pod dostatkiem. Decyzja Ukrainy jest dla nas nieprzyjemna, bo mamy dla niej serce na dłoni, a spotykają nas restrykcje. Ale myślę, że w ich sytuacji zrobilibyśmy to samo.