Jakub Bochenek
Jakub Bochenek fot: Michał Grzywacz

Pochodzi z Jaworzna, ale od lat mieszka w Krakowie. Jakub Bochenek to 29-latek, którego media okrzyknęły czarodziejem. Dlaczego? Bo robi największe bańki na świecie, którymi pobija rekordy Guinnessa, a jego firma - Tuban - produkuje i eksportuje płyn i akcesoria do baniek do większości krajów europejskich i wciąż zwiększa zakres sprzedaży. Bańki Jakuba doleciały już m.in. do Niemiec, Szwajcarii, Korei Południowej, a nawet Japonii. W planach jest też USA, Nowa Zelandia i Rosja.

REKLAMA
Olga W: Jak zaczęła się Twoja przygoda z bańkami?
Jakub Bochenek: Osiem lat temu zacząłem robić bańki na krakowskim rynku. Z początku było to moje hobby i sposób, żeby sobie trochę dorobić. Na bazie receptury z Internetu, robiłem płyn, który nie był jednak najwyższych lotów. Moje bańki szybko pękały, były mało odporne na warunki atmosferyczne. W końcu postanowiłem stworzyć własny płyn. Kuchnię w wynajętym mieszkaniu przerobiłem na małe laboratorium i zacząłem eksperymentować. Po trzech latach udało mi się dojść do idealnej receptury, która do dziś pozwala mi robić dużo wytrzymalsze i większe bańki. 
Co skłoniło Cię do tego, żeby zająć się właśnie bańkami? Masz wykształcenie chemiczne? A może znasz się na biznesie zabawkarskim?
Nigdy nie lubiłem chemii, a skończyłem... wiertnictwo nafty i gazu na AGH. Biznesu cały czas się uczę, bo moje hobby szybko przekształciło się we własną firmę. Kiedy stworzyłem własny płyn, na rynku w Krakowie od razu pojawili się pierwsi kupcy. To zainspirowało mnie do otworzenia działalności i rozpoczęcia sprzedaży na większą skalę. 
logo
Jakub Bochenek fot: Michał Grzywacz

Czy założenie działalności i prowadzenie firmy jest trudne?
Jest bardzo łatwe. Teraz idziesz do urzędu i zakładasz firmę od ręki. Od kwestii podatkowych są księgowi. W mojej firmie to oni wszystko rozliczają, ja nawet do końca wiem, jak się to robi. Na początku największym moim problemem była organizacja. Chciałem wszystko robić sam, bo myślałem, że nikt nie zrobi tego lepiej. Teraz mam zaufanego pracownika. Przy produkcji pomaga mi mama, tata użycza mi do tego miejsca, a ja sam zarabiam znacznie więcej, pracując znacznie mniej niż na początku. I tak powinno być.
Skąd u Ciebie ta żyłka przedsiębiorcy?
Mam tak od dziecka. Mój dziadek miał firmę reklamową, wszystko robił ręcznie. Mój ojciec z kolei ma firmę ogrodniczą. Kiedyś wpadłem na pomysł, żeby zasadzić 1000 sadzonek, bo wyliczyłem, że za trzy lata będę miał z tego 10 tys. zł. Na tamte czasy to była kupa kasy. Przez zimę oczywiście wszystko mi zamarzło, ale to była taka pierwsza próba zrobienia własnego biznesu. Po studiach nie chciałem iść do pracy w zawodzie, tak jak rówieśnicy. Przez to nigdy nie pracowałem na etacie. W wakacje dorabiałem sobie tylko ze znajomymi w Anglii, na budowie. Cały czas wiedziałem jednak, że nie chcę u nikogo się zatrudniać, bo pracując u kogoś zawsze dochodzi się do finansowego pułapu nie do przeskoczenia, a we własnej działalności - nie ma górnej granicy. Zawsze można osiągnąć więcej.
Jak zareagowali Twoi bliscy, kiedy postanowiłeś założyć firmę i otworzyć pierwszy sklep z bańkami?
Wszyscy pukali się w głowę. Nie wierzyli, że to wyjdzie. Sam też nie wiedziałem, jak to będzie - czy się uda, czy nie. Ludzie wciąż się dziwią, że jestem w stanie się z tego utrzymać. Skupiłem się wyłącznie na bańkach, a jest dosyć sezonowy produkt, ale jakoś się udało. Większość nowych produktów, które wymyśliłem, dobrze się przyjmuje. Z roku na rok jest 100% wzrostu sprzedaży. Mój sklep też wzbudził spore zainteresowanie, bo było to coś nowego i niespotykanego na co dzień. Do tej pory nie ma podobnych sklepów w Polsce.
Nie ma konkurencji?
Są sklepy z zabawkami, ale nie ma wyspecjalizowanych wyłącznie w bańkach. A jeśli chodzi o produkcję - jestem jedynym producentem płynu do dużych baniek w Europie, a z innymi firmami po prostu współpracuję. Włosi, którzy obok Chińczyków, są głównym producentem małych buteleczek z bańkami, kupują ode mnie akcesoria. Współpracuję też z dużą firmą niemiecką. Nie ma między nami rywalizacji.
logo
Jakub Bochenek fot: Michał Grzywacz

Dużo musiałeś zainwestować, żeby rozkręcić firmę?
Nie były to astronomiczne kwoty. Najdroższe były badania. Przy produkcie, z którym mają kontakt dzieci, ważne jest bezpieczeństwo. Płyn do baniek musi przejść bardzo restrykcyjne testy, musi być czysty mikrobiologicznie - tak samo jak kosmetyki, żeby został dopuszczony do sprzedaży.
W pewnym momencie Twoje bańki podziwiała cała Polska. Pojawiły się m.in. w reklamie T-mobile.
Tak, przy okazji kampanii telewizyjnej, w której moje bańki zagrały główną rolę, były również puszczane w całej Polsce przed salonami operatora. To nie było moje największe zamówienie na płyn do baniek, ale na pewno jedno z najgłośniejszych.
A co było Twoim największym sukcesem?
Wiele satysfakcji sprawiło mi pobicie dwóch rekordów Guinnessa. Cieszę się też, że z roku na rok Tuban sięga coraz dalej. W tej chwili sprzedajemy płyn i akcesoria do większości krajów europejskich, teraz kontener poszedł do Korei Południowej i Japonii. W tym roku udało się też wyeksportować towar do Dubaju.
Z tego jesteś najbardziej dumny?
Jestem dumny z tego, że mam okazję rozmawiać jak równy z równym z prezesami największych firm zabawkowych na świecie. Cieszę się też, że firmy, z którymi współpracuję, polecają mnie innym. Przez Włochów zostałem polecony Japończykom, i mimo że rozmowy z nimi trwały ponad rok i były bardzo trudne, w końcu udało się podpisać umowę z dystrybutorem.
Jak udało Ci się osiągnąć biznesowy sukces?
Na pewno mój produkt sam się obronił. Udało mi się stworzyć coś, co jest jakościowe, na rynku, który jest dosyć wąski. Myślę, że przy odrobinie wiedzy i umiejętności, każdy mógłby z moim płynem pobić rekord Guinnessa. Mój ostatni rekord ilości osób zamkniętych w bańce został pobity przez czeskiego bańkarza, który korzystał z mojego płynu. A jeśli chodzi o rozwój firmy, dużo zainwestowałem w zagraniczne targi zabawek, na których nawiązałem sporo kontaktów, choć nie każdy taki wyjazd mi się zwrócił. Z drugiej strony pokazywanie się na targach to działanie długofalowe. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyniesie efekt. 
Czy udział w takich targach jest bardzo kosztowny?
Zagraniczne targi to koszt kilkudziesięciu tysięcy złotych. Cena zależy głównie od powierzchni i dodatkowego wyposażenia stoiska. Najdroższe dotychczas targi były w Rosji, mimo iż były dużo mniejsze od np. targów w Niemczech.
To spore wydatki. 
Swego czasu zadzwoniła do mnie firma, która specjalizuje się w pozyskiwaniu pieniędzy z funduszy unijnych. Dzięki ich pomocy, uzyskałem środki na udział w tych targach. Unia nie pokrywa oczywiście wszystkich kosztów, a tylko połowę wybranych, ale zawsze to jakieś finansowe odciążenie. 
logo
Jakub Bochenek fot: Michał Grzywacz

Skoro wystawiasz się na targach międzynarodowych, pewnie świetnie mówisz po angielsku?
Nie jestem w tym biegły, ale moja łamana angielszczyzna w zupełności wystarcza, żeby się dogadać. 
A znasz się na marketingu i reklamie czy ktoś Ci w tym pomaga?
Niestety nie i wydaje mi się, że dużo na tym tracę. Obecnie sam się reklamuję, głównie w Internecie - przez sklep internetowy, zagraniczne portale biznesowe i reklamy w Google'ach. Do tego nie potrzeba jakiejś specjalnej wiedzy. Na pewno przydałby mi się jednak ktoś, kto pomógłby mi w reklamie, bo mi ciągle brakuje czasu, żeby się tym zająć.
Czy w drodze do sukcesu napotkałeś jakieś przeszkody?
Swego czasu miałem nie tylko sklep internetowy, ale i 5 sklepów stacjonarnych na krakowskim rynku i w okolicach. Rozdmuchiwałem pod nimi bańki i właśnie dlatego wszystkie musiałem zamknąć. Władze miasta wprowadziły bowiem przepis zakazujący reklamy w obrębie rynku, a bańki uznały za taką reklamę. 
Nie mogłeś po prostu przestać puszczać bańki przed sklepami?
Mogłem, ale nie chciałem. Te bańki bardzo przyciągały ludzi i moim zdaniem ubarwiały to miasto, nie robiąc nikomu krzywdy. Długo nie mogłem się pogodzić z tym, że mnie władze zabroniły robienia baniek, a jednocześnie same złamały swój zakaz, nie zdejmując reklam z tramwajów. Urzędnicy sami się zresztą do tego przyznali i stwierdzili, że nie zmienią tego, bo tu chodzi o pieniądze. W pewnym momencie miałem już dość straży miejskiej, która przychodziła mnie postraszyć - że "dopilnuje, że tych baniek już nie będzie", mandatów, ciągłych wezwań na przesłuchania. Po tym, jak skazano mnie prawomocnym wyrokiem na karę grzywny, postanowiłem te sklepy po prostu zamknąć. Oczywiście czułem złość, bo sporo pary w to poszło, musiałem też zwolnić 10 osób, ale skoro sąd stwierdził, że nie mam racji, to widocznie tak było. Przykre jest tylko to, że wciąż są u nas w kraju równi i równiejsi.
Nie poddałeś się jednak do końca.
Sklepy nie były na szczęście głównym filarem mojej działalności. Większość mojej sprzedaży, jest sprzedażą hurtową, przede wszystkim za granicę, a sprzedaż do innych sklepów odbywa się przez Internet. Cała ta sprawa mniej uderzyła więc w moją firmę, a bardziej we mnie osobiście. 
Co teraz chciałbyś osiągnąć? Jakie masz plany i marzenia?
Obecnie nie mam jednego marzenia, do którego realizacji dążę. Bańki są całym moim życiem, dlatego chcę cały czas rozwijać ten biznes, zwiększać rynki zbytu. W planach mam Stany, Nową Zelandię i Rosję. Prywatnie chciałbym też jak najwięcej podróżować i mam nadzieję, że dzięki firmie będzie to możliwe.
Jak widzisz siebie za 10 lat?
Myślę, że będę dalej mieszkał w Polsce i zajmował się bańkami. Być może otworzę też jakiś nowy biznes. W zeszłym roku otworzyłem sklep plastyczny, dla którego sam tworzę różne półprodukty, i który całkiem nieźle idzie. Nie wiem, czemu padło akurat na tę branżę, bo nie mam ani plastycznego talentu, ani wiedzy z tej dziedziny. Myślę jednak, że można tworzyć biznesy, niekoniecznie oparte na pasji. Równie dobrze mógłby to być sklep spożywczy. Tak samo - trzeba kupić towar, zareklamować go, sprzedawać. Jeśli dobrze rozdzieli się pracę, wszystko jakoś samo idzie. Cały czas myślę jeszcze o czymś nowym, może związanym z zabawkami, bo w branży zabawkowej najlepsza sprzedaż przypada na sezon zimowy, który dla baniek jest akurat najgorszy. Myślę, że te dwa biznesy mogłyby się ładnie dopełnić.
A jakie widzisz dziś ograniczenia dla biznesu w Polsce?
Moim zdaniem nie ma ograniczeń. Wbrew temu, co niektórzy mówią, mamy w Polsce wolność. Biurokracja jest, ale jest coraz mniejsza. Każdy może spróbować otworzyć własną działalność, niewielkim kosztem. Ryzyko jest w pisane w każdy biznes, ale kto nie ryzykuje - ten nie wygrywa. Pewnie łatwo mi mówić, bo jakiś sukces odniosłem, ale odniosłem go, bo nie zamknąłem się na samą Polskę. Gdybym sprzedawał tylko tutaj, nie byłoby tak kolorowo. Szczerze mówiąc w Polsce mam najgorszą dystrybucję, bo żadna z sieci ode mnie nie kupuje. Sieci w Niemczech czy w Japonii, które są pięć razy większe niż największa sieć zabawkowa u nas, tak, a sieci w Polsce - nie. Nie wiem, czemu tak jest, ale znam sporo firm zabawkowych, które mają tak samo.
logo
fot: Michał Grzywacz

Nie myślałeś o tym, żeby wyprowadzić się za granicę i tam przenieść swój biznes?
Nie, lubię ten kraj i dobrze mi się tu mieszka. Z każdym można się dogadać. W Anglii mieszkało mi się beznadziejnie. Łatwiej tam zarobić pieniądze i żyć na poziomie bez wyższych kwalifikacji, ale nie podoba mi się mentalność tych ludzi, syf na ulicach i klimat. Jeśli miałbym się gdzieś przenieść, to raczej w egzotyczne miejsce, np. do Singapuru, gdzie pobyłbym sobie pół roku czy rok, a później wrócił do Polski.
A dlaczego Twoim zdaniem młodzi Polacy wyjeżdżają z kraju?
U nas za minimalną płacę ciężko jest wynająć sobie mieszkanie i się utrzymać. Za granicą jest to znacznie łatwiejsze. W Anglii znacznie łatwiej jest też założyć działalność, nie ma ZUS-u, przez kilka miesięcy można nie prowadzić żadnej księgowości, a jak coś nie wyjdzie - można po prostu zamknąć firmę.
Jacek Dehnel pisał w jednym z felietonów, że urodzić się w Polsce to jak wygrać trójkę w totka. Nie zgadzasz się z tą opinią?
Zdecydowanie nie. Drażni mnie to, że wszyscy u nas narzekają i twierdzą, że jest beznadziejnie. Wcale nie jest tak źle. Moim zdaniem jest coraz lepiej. Swoją drogą, skoro samych siebie oceniamy na trójkę, to jakie państwo byłoby dla nas szóstką? Norwegia? Byłem tam przejazdem, faktycznie jest ładnie, każdy zarabia kupę kasy, ale co z tego, skoro brakuje im słońca i mają ciągłą depresję? Niektórzy powiedzą, że mają wysoki socjal - mnie się to nie podoba. Azjaci śmieją się, że Europę prędzej czy później przez ten socjal czeka koniec. U nich - poza skrajnymi przypadkami, jak ktoś nie pracuje, nie dostaje pieniędzy.
logo
Jakub Bochanek fot: Michał Grzywacz

A jak scharakteryzowałbyś młodych Polaków?
Ostatnie badania wykazały, że współcześni Polacy wcale nie piją tak dużo, jak się wszystkim wydaje. Są też mniej nieznośni niż pijani Anglicy, co widać szczególnie w Krakowie. Wizerunek Polaka-złodzieja też nie jest aktualny. Większość młodych jest uczciwa i bardzo zaradna, odnosi jakieś większe lub mniejsze sukcesy. Jedynym problemem, zarówno młodych, jak i starszych Polaków, jest to, że za mało w siebie wierzą i za bardzo skupiają się na porażkach.
W tym roku świętujemy jednak sukces. 25-lecie wolnej Polski. Pamiętasz coś z PRL-u?
Pamiętam zabawki z Peweksu. Szczególnie mój jeden samochodzik zmieniający kolor pod ciepłą wodą. Jednak nie bez kozery robię w branży zabawkowej (śmiech). Kiedyś nie było tego wszystkiego tak dużo, dlatego bardziej się to doceniało.
Myślisz, że byłbyś w stanie osiągnąć podobny sukces w tamtych czasach?
Na pewno nie. Nie mógłbym mieć własnej firmy. Nie wyobrażam też sobie załatwienia czegokolwiek bez Internetu. Pisanie listów czy nadawanie faksów jest dla mnie abstrakcją. Wtedy nie było też komórek, umówienie się z kimś na spotkanie wyglądało zupełnie inaczej. Pamiętam, że jak wychodziłem na pole i chciałem się z kimś spotkać, to najpierw sprawdzałem, czy jest na trzepaku. Jak go nie było, szedłem do niego do domu, pytałem rodziców, czy jest albo gdzie jest. To niby taka głupota, ale jak wielka zmiana. Nie zdajemy sobie sprawy, jakie dzisiaj mamy ułatwienia.