Gwizdy i okrzyki na Powązkach w rocznicę Powstania Warszawskiego? – Ponieważ władza unika obywateli jak ognia, to także tam taki przejaw sprzeciwu musi się pojawić. To oczywista reakcja społeczna – przekonuje w "Bez autoryzacji" poseł PiS Zbigniew Kuźmiuk.
Prezydent Bronisław Komorowski w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” mówi, że jedna strona, w domyśle prawa, próbuje zawłaszczać Powstanie Warszawskie. To zarzut także w kierunku pana partii, a chodzi m.in. o coroczne gwizdy i okrzyki na Powązkach.
Moim zdaniem rządzący niepotrzebnie te incydenty wyolbrzymiają. Tylko dodatkowo nakręcają emocje. A trzeba powiedzieć całkiem otwarcie: Polacy mają bardzo mało możliwości, by powiedzieć władzy, co o niej myślą. To jest jedna z niewielu okazji, gdzie taka opcja istnieje.
Na cmentarzu?
Owszem, może to nie jest najlepsze miejsce, ale ponieważ władza unika obywateli jak ognia, to także tam taki przejaw sprzeciwu musi się pojawić. Zresztą, to jest jedno z niewielu miejsc i jedna z niewielu okazji, jeśli nie jedyna, gdzie władza jest zobowiązana uczestniczyć w uroczystościach. Gwizdy i okrzyki to oczywista reakcja społeczna.
W kontekście tej rocznicy mówi się o jeszcze jednym, popkulturowym wymiarze Powstania. Przeszkadzają panu konkursy na najlepsze modowe stylizacje na barykady albo kolekcje projektanta z powstańczymi motywami?
Wolałbym, żeby tego nie było. Ale jeśli bardzo silnie nawiązujemy do rocznicy, to w oczywisty sposób będzie to ciągnąć za sobą watki komercyjne. Jeśli jakaś marka jest bardzo silna, natychmiast pojawiają się różnego rodzaju podróbki. Tak jest w tym przypadku. Powstańcza moda to podróbka Powstania Warszawskiego.
Co pan sądzi o spontanicznej akcji jedzenia jabłek w reakcji na rosyjskie embargo? Rzeczywiście może ona zrekompensować straty, czy to tylko symboliczna inicjatywa?
Każda akcja, która spowoduje, że będziemy konsumowali więcej polskich produktów, zasługuje na uwagę. Pytanie, na ile ta konkretna okaże się długotrwała. Trzeba jeść jabłka codziennie, by to miało jakikolwiek skutek. Sytuacja jest poważna. Sprzedajemy do Rosji 700 tys., a niektórzy mówią, że milion ton tych owoców. Jeśli embargo będzie się utrzymywało, a wszystko wskazuje na to, że tak, to będzie rzutowało na poziom cen w Polsce. Może być tak, że sadownicy nie będą w stanie sprzedać swojego towaru, a to będzie rzutowało na wyniki gospodarcze.
Tutaj niestety wychodzi naiwność ministra rolnictwa Marka Sawickiego. Jeszcze w lipcu mówił, że absolutnie nie spodziewa się żadnych restrykcji ze strony rosyjskiej. Choć z tego, co wiem, były próby poszukiwania nowych rynków zbytu, które prowadzono od kilkunastu miesięcy. Rezultatów nie ma. Jedyne wyjście to próba amortyzacji strat przez unijny fundusz ryzyka, który co roku opiewa na kwotę około 400 milionów euro. Embargo to polityczna decyzja Rosji, więc mam nadzieję, że pozostałe kraje UE wykażą solidarność i przynajmniej część strat zostanie zrekompensowana.
Ale chyba trudno winić w tej sprawie rząd, bo embarga po sankcjach na Rosję nie dało się uniknąć.
Ja się tylko dziwie retoryce ministra. On mówi, że staliśmy się ofiarą retorsji za sankcje i że się temu nie dziwi. A powinien potępiać Rosję, bo przecież ona jest członkiem Światowej Organizacji Handlu i członkostwo nie pozwala zachowywać się w ten sposób. Spraw natychmiast poprzez UE powinna trafić do WTO. Niech Rosja udowodni, że w polskich jabłkach rzeczywiście są szkodniki, jak twierdzi jej nadzór sanitaryjny.
Teraz jabłka i owoce, a następna może być wołowina. Rosja wykryła już skażone polskie mięso. Może niedługo będzie potrzebna akcja #jedzpolskąwołowinę?
Nie, bo w przypadku wołowiny problem jest mniejszy. Na rynek rosyjski sprzedajemy jej naprawdę niedużo. Po ustawie o uboju rytualnym wydawało się, że wpływy z eksportu będą niższe, a są wyższe, bo nasi handlowcy znaleźli nowe rynki zbytu. Ewentualne embargo na wołowinę będzie więc bezkolizyjne.