Ratownicy WOPR z Sopotu podczas pokazu ratownictwa w sierpniu 2013 roku.
Ratownicy WOPR z Sopotu podczas pokazu ratownictwa w sierpniu 2013 roku. Fot. Łukasz Głowala / Agencja Gazeta

- Na dziesięć akcji jedna, może dwie to działania w wodzie, zagrożenie utonięciem. Reszta to różnego rodzaju wypadki, złamania, upadki z wysokości. Najczęściej mają one związek z głupotą i alkoholem. Osobny rozdział to interwencje związane z zatruciem alkoholowym czy przedawkowaniem - mówią w rozmowie z naTemat o realiach swojej pracy ratownicy z Trójmiasta i Mazur. I żalą się, że w zamian za tyle pomocy często plażowicze traktują ich niczym parobków.

REKLAMA
W tym sezonie wakacyjnym utonęło w Polsce już 280 osób. Akcji, w których udało się niedoszłych topielców uratować ratownicy w całej Polsce mieli jednak co najmniej kilka razy więcej. To ogrom trudnej i często niewdzięcznej pracy. A tymczasem ratowanie życia nad morzem i jeziorami to coraz częściej tylko mała część tego, co robią na swoich dyżurach WOPR-owcy. - Całymi dniami walczymy o ludzkie życie. Nie z żywiołem, a raczej pijakami, typową polską brawurą i zwykłą głupotą - słyszę do jednego z nich.
Walka z żywiołem to ułamek ich zadań
Ratownicy z Sopotu kilka tygodni temu zostali nawet nagle wezwani do... wypadku drogowego. Chodzi oczywiście o dość wyjątkową sytuację, do której doszło w wyniku brawurowych popisów niepoczytalnego kierowcy na sopockim Monciaku. Dawno minęły jednak czasy, gdy ratownicy WOPR spokojnie mogli skupiać się tylko na pilnowaniu tego co dzieje się na brzegu. W największych miejscowościach turystycznych potrafią robić dziś za strażaków, policjantów, a a nawet za psychoterapeutów.
- Sytuacja, w której komuś nad morzem zagląda w oczy śmierć zawsze jest kulminacją podstawowych błędów dotyczących bezpieczeństwa i po prostu braku zdrowego rozumu - stwierdza Rafał, jeden z najbardziej doświadczonych ratowników strzegących bezpieczeństwa na trójmiejskich kąpieliskach. Ratownicy muszą więc reagować już na każdy najmniejszy przejaw braku rozsądku u plażowiczów. Jak tłumaczy ratownik, ten najczęściej objawia się w stosunku do dzieci.
Rafał, ratownik z Trójmiasta

Ogromna cześć turystów, którzy pojawiają się na plażach zachowuje się tak, jakby w tym miejscu nie trzeba było opiekować się maluchami. Zamiast dbać o nie podwójnie, potrafią całkowicie je "olać". Akcji związanych z tym, że ktoś się topi mamy więc kilkaset w ciągu sezonu. Zgłoszeń o zgubionych dzieciach natomiast nawet kilkanaście każdego dnia.


Rodzice bywają jednak głęboko oburzeni i nie rozumieją zdenerwowania ratowników ich nieodpowiedzialną postawą. - Oni myślą, że ci ludzie w czerwonych spodenkach to jakieś niańki. Ratowniczki mają pod tym względem już w ogóle gorzej, bo niektórzy po prostu potrafią im "na chwilkę" przyprowadzić gromadkę do popilnowania - dodaje Rafał.
A jak nie przypilnują, to będą problemy. Zgubione dzieci w wielu przypadkach odnajdują się bowiem wiele metrów od brzegu. Zdane tylko na wytrzymałość swojego dmuchanego rekina lub pontonu, który kupił im dumny tata, ale zapomniał, że taka zabawa poza kontrolą może zakończyć się tragedią. Najzdolniejszego "małego pirata" kilka lat temu zauważyli dopiero ratownicy z Gdańska, choć zniknął z oczu rodzicom jeszcze na plaży w granicach Sopotu.
Plaża, czyli piwo, wódka, wino, hera, koka, hasz...
Inne nieprzewidziane zadanie to oczywiście prowadzenie swoistej... profilaktyki uzależnień. - Naprawdę trzeba bawić się w wychowawców, bo widząc suto zakrapianą imprezę, która trwa na plaży w pełnym słońcu, łatwo przewidzieć, jakie będą jej skutki, gdy imprezowicze postanowią wykąpać się dla ochłody. Co roku alkohol to przyczyna chyba ok. 70 proc. utonięć - wyjaśnia ratowniczka Kasia, która przez kilka sezonów pilnowała bezpieczeństwa na plażach Półwyspu Helskiego.
logo
Fot. Łukasz Głowala / Agencja Gazeta

Podkreśla też, że półwysep to dla ratowników miejsce specyficzne, bo pełno tam miłośników sportów wodnych, którzy zbyt często bywają przekonani o swojej nieśmiertelności. I o tym, że potrafią dobrze pływać nawet po sporej ilości alkoholu lub innych wspomagaczach dobrej zabawy. - Wykłócają się więc z nami, nierzadko reagują agresją. Są na Helu też powodem, dla którego dyżur w zasadzie trwa całą dobę, bo ich ułańska fantazja nie raz ujawnia się późną nocą - mówi ratowniczka.
Na alkohol i nonszalanckie podejście do poleceń ratowników narzekają także ci z Mazur. Na kąpieliskach tego regionu zauważalna jest jeszcze jedna specyficzna cecha niektórych turystów. - Inaczej niż nad morzem, nad jeziorami zadań związanych ze z gubionymi dziećmi jest dość mało. Może dlatego, że sporo osób potrafi przychodzić do ratownika z taką małą gromadką, by ten nagle rzucił wszystko i... zrobił im kurs pływania. W ubiegłym roku pewna turystka ze stolicy złożyła nawet na mnie oficjalną skargę za to, że jej wytłumaczyłem, iż ratownik na kąpielisku nie ma takich zadań. A przede wszystkim czasu - wspomina Maciej, ratownik WOPR i rodowity mrągowianin.
I on przekonuje jednak, że najwięcej kłopotów jest z tymi, którzy uwielbiają brawurę. Ta bywa tymczasem złym doradcą nie tylko na wodzie.
Maciej, ratownik z Mazur

Na dziesięć akcji jedna, może dwie to działania w wodzie, zagrożenie utonięciem. Reszta to różnego rodzaju wypadki, złamania, upadki z wysokości. Najczęściej mają one związek z głupotą i alkoholem. Osobny rozdział to interwencje związane z zatruciem alkoholowym czy przedawkowaniem.


Nieroby, które potrafią tylko gapić się na morze?
logo
Ratownicy wodni pracują nie tylko w wodzie. Na zdjęciu ćwiczenia WOPR z wykorzystaniem technik alpinistycznych na Moście Świętokrzyskim w Warszawie. Fot. Dariusz Borowicz / Agencja Gazeta

Tak szeroki wachlarz zadań, którymi mogą zajmować się ratownicy z polskich kąpielisk to efekt ich świetnego przygotowania do tej służby. By mieć szansę na pracy w Wodnym Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym trzeba bowiem nie tylko wyśmienicie pływać, ale i odbyć szereg specjalistycznych kursów. Każdy, kto po kilku głębszych lub w złości, że nie może się akurat wykąpać wyżywa się na ratownikach, powinien przypomnieć sobie, że koszty tych wszystkich kursów pokrywa się zwykle z własnej kieszeni.
"W jedno lato sobie nieroby odkują"? - Średnie zarobki większości z nas to nieco ponad półtora tysiąca złotych na rękę. Bardziej doświadczeni wyciągają dwa tysiące z jakimś tam hakiem. Moim zdaniem, wystarcza za taką dającą satysfakcję i potrzebną pracę - twierdzi Rafał z Gdańska. - Starsi koledzy też nigdy kokosów nie zarabiali, ale mieli wśród ludzi poważanie Szkoda więc tylko, że teraz byle kto tak często traktuje ratownika jak swojego parobka - podsumowuje Maciek.