Płaca minimalna wywołuje kontrowersje. Ma zapewne tyle samo zwolenników, co przeciwników. Ale jakoś funkcjonuje w wielu krajach i, jak się wydaje, prędko nie zniknie. Dużo bardziej kontrowersyjnym pomysłem jest natomiast wprowadzenie płacy maksymalnej.
Prof. Jerzy Hausner w rozmowie z Grzegorzem Sroczyńskim w "Gazecie Wyborczej" przekonuje, że w Polsce wynagrodzenia nie rosną analogicznie do wzrostu naszej wydajności. Podkreśla też, że w dłuższej perspektywie cięcie płac szeregowym pracownikom się firmom nie opłaca. A co z cięciem płac nieszeregowym pracownikom? I tu pojawia się temat płacy maksymalnej.
W 2013 roku średnia pensja prezesa giełdowej spółki w Polsce stanowiła wartość 340 pensji minimalnych. Rok do roku zarobki prezesów firm notowanych na GPW wzrosły o 2,1 proc. Wzrost za 2012 rok wyniósł 10 proc., a pensje prezesów w 2011 roku były o 7 proc. wyższe niż rok wcześniej. W tym samym czasie średnie wynagrodzenie w Polsce rosło średnio o ok. 4 proc. rocznie i oscylowały w granicy 3,3 - 3,5 tys. zł brutto. To mniej więcej dwie płace minimalne.
Widać zatem, że w Polsce istnieje duża rozpiętość w zarobkach top menedżerów i całej reszty pracowników. A jak ostatnio sporo się pisze, nierówności w dochodach mogą mieć poważne konsekwencje społeczne i gospodarcze. Może już czas im jakoś zaradzić.
Kominówka dla wszystkich?
Jednym ze sposób jest wprowadzenie płacy maksymalnej. Tego typu rozwiązanie z resztą już w Polsce istnieje w postaci tzw. ustawy kominowej. "Kominówka" zakłada, że prezes państwowej spółki może zarabiać maksymalnie sześciokrotność średniej krajowej w sektorze przedsiębiorstw.
Taki ruch miał zapewnić większą sprawiedliwość w dystrybucji zysków spółek państwowych. Praktyka pokazała jednak, że najbardziej kompetentni menedżerowie nie chcieli zamieniać pensji z korporacji na wygrodzenia z budżetówki objętej "kominówką". Dlatego też tak chętnie omijano te przepisy podpisując z prezesami i członkami zarządu nielimitowane kontrakty menedżerskie.
Sytuacja wyglądałaby inaczej gdyby swoista "kominówka" dotyczyła wszystkich przedsiębiorstw. Wtedy przepływ talentów między prywatnym i publicznym sektorem mógłby wyglądać inaczej.
Wyprowadzając "kominówkę" poza budżetówkę można by też lepiej skorelować zysk firmy z dochodami jej pracowników oraz menedżerów. Tak przynajmniej argumentuje OPZZ, które kiedyś proponowało, żeby w Polsce szef firmy nie mógł zarabiać więcej niż ośmiokrotność najniższego wynagrodzenia w swoim przedsiębiorstwie.
Równomierna dystrybucja zysków
I to jest właśnie główny argument za wprowadzeniem płacy maksymalnej. Ma to służyć bardziej równomiernemu rozprowadzaniu zysku firmy wśród jej pracowników. Jest wiele przykładów pokazujących, że sowite premie dostają top menedżerowie, a ich podwładni już nie są tak wynagradzani za swoją pracę na wynik spółki.
Jak to zmienić? Można określić ustawowo jak duża wielokrotność czy to płacy minimalnej, czy średniego wynagrodzenia mogą zarabiać władze firm. Można też zastosować progresywne opodatkowanie, które sprawiałoby, że jeżeli menedżer miałby pensję przekraczającą określoną kwotę, to firma musiałby odprowadzać od tego odpowiednio wysoki podatek, np. wynoszący 90 proc. Oznaczałoby to, że chcąc komuś podnieść pensję o 100 zł powyżej ustalonej kwoty firma musiałaby zapłacić fiskusowi kolejne 900 zł.
Jak twierdzi publicysta ekonomiczny Matt Yglesias, dzięki opodatkowaniu najwyższych pensji lub ustanowieniu płacy maksymalnej firmy zyskałyby środki na to, żeby płacić więcej pracownikom średniego i najniższego szczebla. Jego zdaniem lepiej jest dawać najlepiej zarabiającym mniejszy kawałek większego tortu niż większy kawałek mniejszego.
Czy takie rozwiązanie gdzieś działa na masową skalę?
Problem polega jednak na tym, że argumentów za wprowadzeniem płacy maksymalnej nie da się potwierdzić w praktyce. Czysto teoretycznie może to być narzędzie do walki z nierównościami, ale nie da się tego empirycznie udowodnić, bo jeszcze nikt nie zdecydował się wprowadzić płacy maksymalnej.
Jak podkreśla Anna Czepiel z Forum Obywatelskiego Rozwoju, próbowano takie rozwiązanie wprowadzić w Szwajcarii. Pomysł był taki, żeby ustawowo określić, że najwyższa pensja w firmie nie mogłaby przekraczać 12-krotności najmniejszego wynagrodzenia. Propozycja jednak przepadła w referendum.
To, że nikt jeszcze nie zdecydował się na wprowadzenie tak radyklanego rozwiązania jak płaca maksymalna wcale nie oznacza, że się ono nie sprawdzi. Nie ma dowodów na to, że coś działa? Kiedy pojawiał się internet i pierwsze wyszukiwarki też nie było wiadomo czy ludzie będą chcieli z tego korzystać. A dzisjaj nie wyobrażamy sobie życia bez Google. Z płacą maksymalną może być podobnie - teraz trudno jest sobie to wyobrazić, ale może się okazać, że był to równościowy strzał w dziesiątkę.
Płaca maksymalna może być dobrym rozwiązaniem na poziomie firmy. Oczywiście pod warunkiem, że będzie to wynik uzgodnień między władzami przedsiębiorstwa a pracownikami. Nie powinna być natomiast rozważana jako rozwiązanie systemowe, ponieważ jest zbyt dużą ingerencją w wolność gospodarczą. Być może płaca maksymalna byłaby lepszym rozwiązaniem niż minimalna, której nadmierna wysokość nie tylko nie zapobiega nierównościom, lecz także zwiększa bezrobocie.