Rodzina jest najważniejsza – wiadomo to nie od dziś. Okazuje się jednak, że rodzina może być... jeszcze ważniejsza. Jak dowodzą ekonomiści, w XXI wieku pierwszy milion najczęściej (i najłatwiej) się dostaje, a nie – jak dawniej – samodzielnie zarabia czy kradnie.
Sztandarowym przykładem tego jak zbawienne skutki ma pierwszy milion "od ojca" jest Jan Kulczyk. Najbogatszy Polak bardzo lubi powtarzać, że "najważniejsze to dobrze wybrać sobie rodziców". Henryk Kulczyk z pewnością był dobrym wyborem. Ale nie tylko on.
Młodzi, bogaci, z bogatych domów
Spójrzmy na kolejne przykłady. Łukasz Wejchert, syn Jana Wejcherta - współzałożyciela TVN, odziedziczył kilkaset milionów złotych. Nie wiadomo ile dokładnie, ale sam Wejchert nie zaprzecza, że chodzi o taki poziom spadku. Dzisiaj młody Wejchert inwestuje w startupy i małe firmy związane z branżą internetową, takie jak iTaxi, Justtag czy agencja direct marketingowa LeadR. Wcześniej był prezesem Onetu, który wtedy należał do Grupy ITI - jej współzałożycielem był Jan Wejchert. Zasiadał też w zarządzie TVN. Ma również doświadczenie w branży bankowej, a kształcił się na zagranicznych uczelniach.
Dzięki pieniądzom ze spadku oraz doświadczeniu zdobytym w firmie, którą zakładał jego ojciec, dzisiaj może prowadzić własny biznes i realizować się w kilku projektach na raz - niedawno dołączył do rady nadzorczej Wirtualnej Polski. Jak podkreślał w wywiadzie dla naTemat, jest geekiem, czyli osobą, która zaczyna korzystać z różnych urządzeń i technologii dużo wcześniej niż tzw. "masowy "użytkownik". To kosztowna pasja.
Jeszcze innym przykładem osób, które są bogate "z domu"" jest Tomasz Gudzowaty i Edgar Łukasiewicz. Syn Aleksandra Gudzowatego nominalnie zarządza imperium, które odziedziczył, ale od dawna wiadomo, że jego największą pasją jest fotografia. Edgar Łukasiewicz z kolei jest synem nagle zmarłego Mariusza Łukasiewicza, twórcy Lukas Banku i Eurobanku. Młody Łukasiewicz stracił ojca bardzo wcześnie - miał 12 lat. Dziś jest 22-latkiem, którego prywatność jest skrzętnie chroniona przez rodzinę. Zatem nie wiadomo, co dokładnie stanie się z fortuną odziedziczoną przez młodego Łukasiewicza. Magazyn "Forbes" wycenia jego majątek na 620 mln złotych.
Bogaci będą jeszcze bogatsi
Łukasz Wejchert, Tomasz Gudzowaty i Edgar Łukasiewicz mogą spać spokojnie. O ile nie zrobią nic naprawdę nierozsądnego, ich majątek przejdzie na kolejne pokolenie, powiększony o rentę z kapitału, czyli zysk jaki wygenerują już odziedziczone pieniądze. A przynajmniej tak twierdzi Thomas Piketty, autor "Kapitału w XXI wieku" - książki, o której od kilku miesięcy gorąco dyskutują ekonomiści i socjolodzy.
Zdaniem francuskiego ekonomisty, żyjemy w czasach, w których renta z kapitału jest większa niż wzrost gospodarczy, co przekłada się na to, że najbogatsi stają się jeszcze bogatsi, a ci biedniejsi w najlepszym scenariuszu nie biednieją. Biorąc pod uwagę, że raczej czekają nas czasy niskiego wzrostu gospodarczego niż ekonomicznej prosperity, to niezbyt wesoły scenariusz dla większości Polaków.
Piketty swoje twierdzenia opiera na danych o źródłach bogactwa w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych sięgających końca XVIII wieku. Po ich przeanalizowaniu doszedł do wniosku, że najlepszą drogą do bogactwa jest odziedziczenie majątku. Co więcej, uważa, że prowadzi to do pogłębiania się rozwarstwienia społecznego. A to może w efekcie doprowadzić do poważnych konsekwencji społecznych i wzrostu napięcia pomiędzy tymi, którzy mają ogromne majątki, a tymi, którzy próbują wiązać koniec z końcem.
Jak twierdzi Piketty, to powrót do stanu rzeczy z połowy XIX wieku. Mnie więcej 150 lat temu nierówności w dochodach także się pogłębiały, co doprowadziło m.in. do Wiosny Ludów, a potem powstania ideologii komunistycznej. Piketty nawiązuje w swoje książce do ideowego ojca komunizmu (chociażby w tytule), dlatego jest nazywany "nowym Marksem". Tygodnik "The Economist" twierdzi nawet, że Piketty jest ważniejszy od filozofa z Trewiru, gdyż dysponuje bazą danych o jakiej w drugiej połowie XIX wieku można było jedynie marzyć.
A co jeśli Piketty nie ma racji?
Tezy, które stawia autor "Kapitału w XXI wieku" budzą wiele emocji. Jedni uważają je za prawdy objawione, a inni za wierutne bzdury. Krytycy Piketty'ego zarzucają mu, że zapomina o takich ludziach jak Bill Gates, Jeff Bezos czy Steve Jobs, którzy dzięki własnemu talentowi oraz zmysłowi do nowych technologii i biznesu doszli do ogromnych pieniędzy.
W Polsce też moglibyśmy wskazać kilka takich przykładów. Rafał Brzoska, dziś 28. najbogatszy Polak według "Forbesa", zaczynał swój biznes pocztowy mieszkając w akademiku mając do dyspozycji jedynie własnoręcznie uciułane pieniądze. Łukasz Misiukanis jest dziś gwiazdą polskiej branży internetowej, założył i sprzedał własną agencję PR-ową Socializer. Kolejny przykład to Rafał Agnieszczak, twórca Fotki.pl, którego majątek jest wyceniany na ponad 100 mln zł.
Przykładów na to, że do dużych pieniędzy można dojść bez pomocy rodziny jest wiele, lecz Thomas Piketty kontrargumentuje, pytając o źródła bogactwa dzieci technologicznych milionerów i miliarderów. Czy zapracują na swój majątek, czy może dostaną go w spadku? Piketty stawia na ten drugi scenariusz. Oczywiście są tacy bogacze jak Sting, którzy jasno deklarują, że ich dzieci będą musiały do wszystkiego dochodzić same. Ale to znikomy procent wśród najbogatszych ludzi na tej planecie.
Podatek Piketty'ego
Thomas Piketty twierdzi, że zna sposób na to, aby przynajmniej częściowo zasypać przepaść jaka powstaje, kiedy renta z kapitału jest wyższa niż wzrost gospodarczy. Francuz uważa, że sytuacja, w której to nie praca tworzy dobrobyt, lecz zapewnia go majątek zdobyty przez rodziców czy dziadków, rodzi patologie. Dlatego też postuluje wprowadzenie globalnej daniny dla najbogatszych, a konkretnie ogólnoświatowego podatku majątkowego.
Piketty twierdzi, że nie powinno się opodatkowywać w zbyt znaczącym stopniu pracy, jak ma to miejsce na przykład w Polsce. Fiskus powinien zainteresować się za to majątkiem najbogatszych. Według Piketty'ego, najzamożniejsi ludzie na ziemi powinni płacić podatek od rynkowej wartości posiadanych przez siebie nieruchomości, dzieł sztuki czy luksusowych jachtów lub samochodów, ale też aktywów finansowych takich jak akcje, obligacje lub udziały w spółkach. Ma to dać jasny sygnał społeczeństwu, że politycy dostrzegają problem rozwarstwienia majątkowego i chcą coś z tym zrobić.
Na razie przyszłość podatku Piketty'ego maluje się raczej w czarnych barwach, ponieważ trudno jest znaleźć na tyle odważnych polityków, którzy zdecydowaliby się tę daninę wprowadzić. Za memento mogą tu służyć perypetie prezydenta Francji Francois Hollande'a z 75-proc. podatkiem dla najbogatszych. Podatek Piketty'ego jest także krytykowany przez ekonomistów, którzy podnoszą, że najbogatszych jest na tyle mało, że taka danina nic by nie zmieniła w strukturze przychodów skarbu państwa.
Tymczasem pewne jest jedno - pierwszy milion otrzymany od bogatych rodziców to świetny start dla młodego człowieka i ważna składowa jego późniejszego majątku. Ale sam "pierwszy milion do ojca" nie wystarczy, żeby zająć miejsce Jana Kulczyka na liście najbogatszych - potrzeba talentu i wytężonej pracy, żeby te pieniądze pomnażać. Pytanie, czy da się to zrobić bez niego? Być może tak, ale jest to niezwykle trudne.
Połowa mojego majątku to to, co sam wypracowałem, a druga to to, co odziedziczyłem. Mam ogromny szacunek do spuścizny mojego ojca i w pewnym sensie czują za nią większą odpowiedzialność niż za to, na co sam zapracowałem. Majątek, który odziedziczyłem z pewnością pomógł mi w rozowju kolejnych przedsięwzięć. Uważam jednak, że jeżeli ktoś nie ma "ciągu na bramkę", nie ma zapału to nie zbuduje niczego ważnego nawet jeśli dostanie duży spadek czy pieniądze na start od rodziców.
Ciężko było dojść do dużych pieniędzy bez bogatych rodziców w Polsce w latach 90. Dzisiaj jest o to dużo łatwiej. Obecnie istnieje wiele możliwości pozyskania kapitału i jego pomnażania. Polska i inne kraje Europy Środkowej i Wschodniej to przykład na to, że twierdzenia Piketty'ego nie są uniwersalne. Tutaj renta z kapitału jest nadal niższa niż renta z inwestycji. Zawdzięczamy to temu, że polski rynek wciąż nie jest tak ustabilizowany, jak na przykład we Francji.