
Publiczność cieszy się na sam ich widok – bo jest zapowiedzią dobrej zabawy. Kiedy opowiadają żarty, ludzie na widowni pękają ze śmiechu. Klepią się po udach z uciechy i z niedowierzaniem kręcą głowami – jak można być aż tak zabawnym? A stojący na scenie komik – kabareciarz, satyryk, gwiazda stand upu – daje z siebie wszystko, bo śmiech zachwyconej widowni go uskrzydla. W końcu to dla niej to wszystko. Potem są brawa. Potem zapada kurtyna i gasną światła, a zabawny facet ze sceny zostaje sam. Idzie do garderoby, zmywa makijaż i patrzy na zabawnego faceta w lustrze, który teraz żartami nie sypie.
– Satyrycy, kabareciarze, komicy, wszyscy ci ludzie zajmujący się rozśmieszaniem innych to, wbrew powszechnemu mniemaniu, wcale nie wiecznie uśmiechnięci wesołkowie. Śmiech, satyra – to ciężka sprawa, choć w Polsce kojarzy się rubasznie, ludycznie, głupawo – mówi związana przez wiele lat z Kabaretem Moralnego Niepokoju artystka Katarzyna Pakosińska. To ta pani z najbardziej zaraźliwym śmiechem świata. Przyznaje, że czasami się za nim chowa.
Nie wszyscy sobie radzą. Czasami osadu jest za dużo. To dlatego, jak mówi Pakosińska, melancholia i smutek to stali towarzysze – choć światu pokazuje się pogodą twarz.
Wydaje się, że najzabawniejsi ludzie, których znam, to jednocześnie ci otoczeni przez ciemność. I prawdopodobnie dlatego są najzabawniejsi. Im większy dół, tym więcej humoru potrzebujesz, by się z niego wygrzebać.
Kiedy pracowaliśmy nad „Depresją Komika” zastanawialiśmy się z jednej strony nad źródłem poczucia humoru, z drugiej – nad potrzebą rozśmieszania. Studiowaliśmy życiorysy znanych komików – Jima Carrey'a, Benny'ego Hilla, Johna Cleese'a czy Woody'ego Allena – i była tam jedna prawidłowość: oni wszyscy doświadczali stanów depresyjnych albo leczyli się na depresję, mieli potężne kryzysy psychiczne, które kończyły się w gabinetach terapeutów. Wnioski, jakie nam się nasunęły, były dwa: albo ten dar budzenia śmiechu, potrzeba rozśmieszania ludzi jest antidotum na mroczne, może nieudane życie prywatne – w takim wypadku śmiech jest lekarstwem; albo ten śmiech, którzy zawodowo wyzwalali w innych ludziach i energia, którą musieli na to spożytkować kosztowała ich tyle, że nie zostawały rezerwy, z których mogliby czerpać.
Ludzie znają mnie tylko ze sceny – kojarzą moje skecze i myślą: „O, to ten zabawny facet z kabaretu”. I ja to myślenie nawet rozumiem – dla nich funkcjonuję jedynie w takim wymiarze. Ale my też jesteśmy tylko ludźmi – nie da się sypać żartami i być wesołym przez cały czas. Wytwarza się pewnego rodzaju presja, że taki zabawny muszę być zawsze, że skoro zajmuję się komedią, to nie mogę mieć gorszego dnia. Czasem ten kontrast między oczekiwaniami, a moim samopoczuciem jest ogromny i pewnie łatwo kogoś rozczarować. Dlatego lubię pobyć sam, właśnie po to, żeby odpocząć, naładować akumulatory i nie czuć przymusu bycia zabawnym.
Katorzyna Pakosińska ucieka w książki. Inni – w sport. W głuszę, daleko od ludzi. W alkohol, bo na chwilę pomaga. W narkotyki, bo stymulują. – Nasz fach jest stresogenny, ponieważ podlegamy ciągłej ocenie, a każdy występ jest egzaminem. W takiej sytuacji trudno czuć się bezpiecznie, bo nie mamy wentyla bezpieczeństwa–albo jest on o wiele mniejszy. Bywa, że lęki, poczucie niepewności artyści próbują „zaleczać” alkoholem czy narkotykami – mówi Rutkowski.
