Dla korporacji taksówkarskich – postrach, zabójca biznesu. Dla klientów – tani i łatwy sposób na podróżowanie po mieście. Tak media przedstawiają wchodzącą na polski rynek aplikację Uber, która ma konkurować z tradycyjnymi taksówkami. Ale wbrew entuzjazmowi wielu internautów, spektakularny sukces Ubera nie jest oczywisty. Polacy mogą po prostu nie przekonać się do takiej formy jeżdżenia po mieście.
Uber - prawie taksówka
Uber, choć przedstawiany jako wspaniała alternatywa dla taksówek, za wiele z nimi wspólnego nie ma – przynajmniej w najprostszej wersji. Nie jest to firma przewozowa – co sama podkreśla. Uber to tylko „dostawca narzędzia umożliwiającego zamawianie usługi przejazdu”. W praktyce oznacza to, że Uber tylko i wyłącznie dostarcza aplikację, za pomocą której klienci mogą zamówić przejazd z kierowcą oraz „rekrutuje” kierowców.
„Rekrutuje”, bo tak naprawdę przecież Uber nie zatrudnia, a jedynie dodaje do bazy kierowców w aplikacji – oczywiście po odpowiedniej weryfikacji. Przy czym kierowcą w Uberze może zostać każdy – nie ma tu mowy o jakichkolwiek licencjach, regulacjach. Wystarczy zarejestrować się na stronie i przesłać odpowiednie dokumenty: ubezpieczenie, prawo jazdy, dowód osobisty i dowód rejestracyjny.
W Polsce póki co dostępny będzie tylko UberPOP, czyli „kojarzenie” klienta z prywatnymi kierowcami. W aplikacji widzieć będziemy zdjęcie „szofera”, rodzaj pojazdu, jego numer rejestracyjny oraz cenę kursu. Te zasadnicze różnice, o których teraz niewiele się mówi, sporo zmieniają w odbiorze Ubera. W Polsce ten model biznesowy, wbrew pozorom, może się nie sprawdzić.
1. Nie będzie wiele tańszy od taksówek
1,40 zł za kilometr – tyle ma kosztować podróż z Uberem. 80 proc. dostaje kierowca, reszta idzie do twórców aplikacji. Nawet niektóre korporacje taksówkarskie oferują podobne ceny, choć trudno tam o wysoki standard aut. Lepsze firmy biorą od 1,60 zł nawet do 2,20-2,40 zł/km, standardem jednak jest 1,80 zł. W tej cenie taksówkę można zamówić także przez aplikacje czy SMS– a więc równie łatwo co w Uberze.
Może się to opłacać przy dłuższych kursach, ale przy kwotach 15-20 złotych w zasadzie nie zobaczymy znaczącej różnicy. Warto przy tym wspomnieć, że póki co nie wiadomo, w jaki sposób Uber rozwiązuje ewentualne konflikty na linii klient-kierowca – z samego modelu biznesowego może wynikać, że firma jako taka nie bierze na siebie odpowiedzialności w razie jakichkolwiek problemów. Teoretycznie łatwo potem dochodzić swoich praw, bo Uber dysponuje danymi zarówno kierowców, jak i pasażerów – wszyscy są zarejestrowani. Ale ze względu na fakt, że Uber działa niejako poza regulacjami – nie jest przewoźnikiem – trudno dzisiaj ocenić, czy np. do każdego konfliktu z kierowcą nie trzeba będzie wzywać policji.
2. Płacimy przez aplikację, podając numer swojej karty kredytowej
Kartę kredytową nie każdy ma i nie każdy chce ją mieć, często traktowana jest po macoszemu. Co prawda, dzisiaj już coraz więcej zwykłych kart płatniczych ma wypukły numer, co pozwala płacić nimi w sieci, ale zanim spowszechnieją, minie jeszcze trochę czasu.
Taka forma płatności wyklucza jednak całą rzeszę ludzi starszych, którzy nie tylko często nie mają kart kredytowych, ale i nawet smartfonów, ludzi młodszych, ale też wszystkich, którzy taksówkami jeżdżą okazjonalnie – i raczej wątpliwe, by rejestrowali się w Uberze tylko po to, żeby podróżować 40 groszy taniej.
Wiele tutaj zależy od tego, jak Uber będzie się reklamował – firmie pieniędzy nie brakuje, wyceniana jest na 17 mld dolarów. Jeśli sporo zainwestuje w marketing, może przekonać do siebie wszystkich użytkowników smartfonów, ale to duże wyzwanie i ryzyko.
3. Kierowcą może być każdy – jak im zaufać?
Wspominałem o tym na początku – kierowcą może być każdy. Licencji taksówkarskiej nie dostaje każdy, ale już w Uberze nikogo nie interesuje, czy dany kierowca zna miasto i umie jeździć samochodem. Taksówki gwarantują, że kierowca będzie znał miejsce docelowe, wiedział jak do niego dojechać w miarę bezproblemowo. W Uberze możemy sprawdzić kierowcę przed kursem, ale czy to gwarantuje, że dojedziemy bezpiecznie? Nie, bo to pojęcie względne. Podczas kursu taksówką, jeśli apele o bezpieczną jazdę nie przynoszą skutków, zawsze można zadzwonić do korporacji i poprosić o interwencję. W Uberze szans na to nie ma.
4. Trzeba by tysięcy kierowców
By „zniszczyć rynek taksówek” Uber będzie musiał spełnić jeszcze jeden warunek – mieć odpowiednio dużą bazę kierowców. Ilu kierowców zechce za niską opłatą wozić ze sobą pasażerów?
Moim zdaniem – niewielu, szczególnie w Warszawie, gdzie użytkownicy czterech kółek chcą raczej jak najszybciej przemieszczać się po mieście, a nie jeździć przy okazji po innych ludzi. Taksówek w stolicy jest około 12 tysięcy, a i tak w weekendowe noce czasem ich brakuje.
Co prawda popularność serwisów typu BlaBlaCar rośnie, ale czym innym jest wziąć kogoś do samochodu przy okazji własnej podróży, a czym innym – zawiezienie kogoś we wskazane przez niego miejsce. Tym bardziej, że opłacalność bycia kierowcą w ramach Ubera wciąż stoi pod dużym znakiem zapytania. Samej firmy nie interesuje, ile my na tym zarabiamy – oni biorą swoje 20 proc. i tyle im wystarczy. Szybko może się okazać, że jeżdżenie po zakorkowanych polskich miastach za 1,40 zł/km po prostu nie jest opłacalne.
5. Lobby taksówkarskie będzie naciskać
Największą przeszkodą do pokonania dla Ubera może być jednak bardzo silne lobby taksówkarzy. Już teraz zapowiadają oni, że mogą strajkować, jeśli Uber – ich zdaniem obchodzący prawo dotyczące przewozu osób – negatywnie wpłynie na ten rynek. Wystarczy jeden masowy protest w Warszawie, by władzę i mieszkańców doprowadzić do komunikacyjnej furii. A wtedy chętnie wszyscy zgodzimy się na to, żeby Ubera, tak jak stało się to np. w Berlinie (trwa wcielanie przepisów w życie), po prostu zablokować.
Uber – nie chwalcie dnia przed zachodem słońca
Nie twierdzę, że Uber nie odniesie sukcesu w ogóle. Wręcz przeciwnie – kibicuję wszelkim inicjatywom zwiększającym konkurencyjność na rynku, podoba mi się sama inicjatywa. Ale do wyeliminowania taksówek albo chociaż zagrożenia pozycji korporacji Uber ma bardzo, bardzo długą drogę – i wątpliwe, by naprawdę miał w Warszawie osiągnąć ten cel.