Real zagrał z Barceloną perfekcyjnie. Wybił rywalom z głów plany o zdobyciu mistrzostwa Hiszpanii w najlepszy z możliwych sposobów: wreszcie pokazując wyższość w bezpośrednim starciu i to na obcym terenie. Gdyby po raz kolejny nie znalazł sposobu na Katalończyków, a mimo to wygrał trofeum, byłby mistrzem sfrustrowanym i niepełnym - za to pełnym niedosytu. A tak, trzeba oddać Realowi – zdobywa tytuł po królewsku. Pokonując kolejne, własne bariery i bijąc wyśrubowane do granic rekordy.
Wczorajszy występ piłkarzy Mourinho był jak skserowany z najlepszego podręcznika – na wysokim procencie skuteczności w ataku i super-konsekwentny w obronie. O wyniku nie decydowały detale, chociaż oczywiście mogły. Gdyby Xavi – występujący w Gran Derbi po raz 32. – wykończył idealne podanie od Messiego. Albo gdyby Valdes z Puyolem nie podzielili się winą przy pierwszym straconym golu… Wszystko mogło potoczyć się inaczej. A tak przesądziły sprawy kluczowe: Real świetny w całej rozciągłości i rozczarowująca Barca – również od początku do końca.
Gospodarze niby grali piłką, niby optycznie dominowali, a jednak nie było w nich ani grama tej znanej nam werwy. W statystykach pierwszej połowy mieli 74 procent posiadania piłki i o 240 wymienionych podań więcej od Realu. Ale czy coś z tego wynikało? Może ta jedna wspomniana sytuacja Xaviego, a więc sami przyznacie - niewiele.
Przyjezdni z Madrytu grali w defensywie twardo i zdecydowanie, a przede wszystkim wreszcie bez godnych politowania „szopek” i taniego symulowania. Czysty futbol wystarczył, tego dnia był po stronie Realu.
Guardiola zaskoczył zestawieniem składu. Pół biedy, że na lewej obronie wystawił Adriano, bo i co lepszego mógł wymyślić pod nieobecność Abidala? To nic, że zdecydował się na kiepskiego Thiago, ale Cristian Tello jako lewoskrzydłowy napęd w El Clasico okazał się wielką pomyłką. Wojciech Kowalczyk, zdeklarowany kibic Katalończyków, stwierdził, że to mniej więcej tak, jakby Maciej Skorża na finał Pucharu Polski wystawił Żurka, Łukasika i Efira, po czym – około 60 minuty – z niesmakiem musiał przyznać, że pod bramką Realu dzieje się tyle, że „Casillas spokojnie może iść na browar”.
Sanchez wprawdzie wcisnął jedną bramkę, ale szczęście było przy Barcelonie, bo każda wybita piłka wpadała pod nogi jej zawodników. Nie była to Barca ze spotkania z Chelsea, w którym posiadała wszelkie argumenty, by rozbić rywala. Londyńczycy mieli strach w oczach, widząc jak suną kolejne akcje, jak goście marnują swoje „setki”. Wczoraj na Camp Nou tego zabrakło. Real nie musiał się obawiać.
Znany dziennikarz hiszpańskiego „AS-a”, Tomas Roncero napisał po meczu: "Cristiano jest Bogiem. Tak zdobywa się Złotą Piłkę". Real strzelił 108. i 109. ligowego gola w tym sezonie, co oznacza, że średnio aplikuje rywalom 3,3 bramki w każdym spotkaniu. Barcelona tymczasem – po raz trzeci w całej erze Guardioli przegrała dwa kolejne mecze (Numancia, Wisła w 2008 roku i Mallorca, Osasuna w 2009).
Real wraca na tron w Hiszpanii w pięknym stylu i w pełni zasłużenie. Ale niewykluczone, że najważniejsze El Clasico w tym sezonie dopiero przed nami.