W umowie, jaką Uber zawiera z kierowcami, jest wymóg posiadania wszelkich licencji, pozwoleń i „spełniania wszelkich wymogów prawnych” do prowadzenia działalności przewozowej. Teoretycznie oznacza to konieczność trzymania w aucie kasy fiskalnej. Ale jak udało nam się dowiedzieć, podczas spotkania polskich przedstawicieli Ubera z kandydatami na kierowców, wymóg posiadania licencji skwitowano krótko: „nie trzeba ich mieć, w razie problemów nasi prawnicy wam pomogą”. Z analizy umowy firma-kierowca dowiedzieliśmy się też, że m.in. w Uberze nie znajdziemy aut starszych niż 10 lat.
Uber budził ogromne emocje zanim jeszcze wszedł na polski rynek. Część mediów zapowiadała go jako „koniec taksówek” i nic dziwnego – w Berlinie działalność Ubera zablokowano, w innych krajach zanosi się na to samo. I choć obrońcy aplikacji twierdzą, że to wszystko efekty nacisków taksówkarskiego lobby, powody niechęci administracji państwowej do Ubera mogą być inne i bardziej oczywiste – finansowe.
Samochody nie stare, napiwków nie wolno
Udało nam się dotrzeć do umowy, jaką kierowcy zawierają z Uberem, a właściwie – z firmą Rasier Operations BV, która posiada licencję na fd Uber. To właśnie Rasier rekrutuje u nas kierowców i organizuje cały proces. Sama umowa rzuca dużo światła na to, jak ma w teorii wyglądać usługa Ubera, ale też czego możemy spodziewać się w praktyce.
Wiadomo już, że samochody w ramach Ubera nie mogą być starsze niż 10 lat i muszą „być w dobrym stanie technicznym”. Nie ma tutaj jednak obostrzeń co do tego, jaki ma to być typ auta. Co ważne, w teorii kierowcom nie wolno brać napiwków, choć nie wiadomo, czy firma w jakikolwiek sposób egzekwuje to postanowienie – wszak trudno byłoby udowodnić kierowcy, że wziął napiwek np. w gotówce. Oczywiście w samej aplikacji niemożliwe jest przyznanie kierowcy napiwku.
Cena przejazdu może się zmienić
Wiadomo bowiem, że cenę przejazdu aplikacja pokazuje z góry, chociaż – co może zaskoczyć wiele osób – nie jest to wcale ostateczna kwota, którą musimy zapłacić. Uber podkreśla to w umowie z kierowcami, dlatego też nie należy się dziwić, jeśli zamiast wyświetlonych na początku 25 złotych zapłacimy np. 30 zł.
Jednocześnie jednak umowa zobowiązuje kierowcę do realizacji zamówienia w sposób wytyczony przez klienta – w związku z czym nie powinna się zdarzyć sytuacja, w której kierowca zorganizuje nam niezapowiedzianą wycieczkę krajoznawczą za duże pieniądze.
Konflikt z kierowcą? Radź sobie sam
Wszystko to jednak pozostaje w sferze teorii – nie wiadomo bowiem, co zrobić, gdy np. kierowca nas „natnie” w ten sposób na pieniądze.
Z aplikacją trudno się kłócić, bo sama wylicza koszt przejazdu, a nie zapłacić nie można – bo Uber sam ściąga pieniądze z naszej karty kredytowej. Teoretycznie zrealizowanie usługi niezgodnie z wytycznymi klienta narusza umowę kierowcy z Uberem, ale jak udowodnić, że nie wykonano usługi według naszych wytycznych? Łatwo domyślić się finału takiego scenariusza: zrezygnowany klient odpuszcza, bo nie będzie się kłócił o 5 czy 10 złotych. A przecież Uber za to odpowiedzialności nie bierze, bo on tylko udostępnia aplikację.
Uber, o czym trzeba pamiętać i co sam podkreśla w umowach, nie jest przewoźnikiem. W efekcie wszelka odpowiedzialność prawna w Uberze spoczywa na kierowcach – za szkody, wobec klientów, za legalność przewozu itd. Ta ostatnia zaś jest dość wątpliwa.
Licencje obowiązkowe, ale...
Kierowcy bowiem są zobowiązani do posiadania odpowiednich licencji, pozwoleń i „spełniania wszelkich innych wymogów prawnych” do prowadzenia działalności przewozowej. W teorii, co wskazują taksówkarze, oznacza to konieczność rozliczania się z zarobionych pieniędzy i posiadania kasy fiskalnej.
Tymczasem jak mówi nam bloger Maciej Budzich z MediaFun, który już w Polsce podróżował z Uberem, kasy fiskalnej ani rachunku nie uświadczył.
– Moim zdaniem kasa fiskalna byłaby w tym przypadku bez sensu. Wysiadam z taksówki, kierowca w swojej aplikacji kończy kurs. Nic nie muszę akceptować, klikać – tak jak by nie dochodziło do czynności sprzedaży. Aplikacja automatycznie ściąga określoną kwotę. Potem tylko na maila dostałem takie podsumowanie kursu – wspomina Budzich.
W mailowym „podsumowaniu” - bo trudno je nazwać rachunkiem – znajduje się zapłacona kwota, opłata podstawowa, przejechana odległość, godzina kursu, wyrysowana trasa oraz informacja o tym skąd ściągnięto opłatę. Nie zostaje tam wyszczególniony VAT, co może być istotne dla urzędów skarbowych, które chciałyby sprawdzić legalność przewozów.
Jak się dowiedzieliśmy, dla przedstawicieli Ubera brak kas fiskalnych czy odpowiednich pozwoleń i licencji nie był problemem podczas pierwszego spotkania z kandydatami na kierowców. – Powiedziano nam, że nie musimy mieć żadnych licencji, a w razie problemów z wymiarem sprawiedliwości „prawnicy firmy nam pomogą” – zdradza nam osoba obecna na spotkaniu.
Jak podkreśla, zapisy dotyczące licencji i spełniania wymogów prawnych do prowadzenia działalności przewozowej są w umowach tylko po to, by chronić Ubera – ten wymaga, ale ostatecznie odpowiedzialność za legalność ponosi i tak kierowca, tak jak i za wszystko inne. Zaznaczmy do tego, że Uber nie ma żadnych możliwości dyscyplinowania kierowców.
Będą kontrole skarbówki?
Warto przy tym pamiętać, że Uber reklamuje się jako „ridesharing”, czyli model dzielenia się przejażdżką, zapowiada prywatnych kierowców, a nie licencjonowanych taksówkarzy – ale jednocześnie wymaga w teorii posiadania odpowiednich licencji. Biorąc jednak pod uwagę podejście: „prawnicy wszystko załatwią”, możemy się, zgodnie z tym co mówił w rozmowie z naTemat szef Związku Taksówkarzy Jarosław Iglikowski, spodziewać wielu spraw sądowych przeciwko kierowcom.
Taka postawa wobec prawa dotyczy nie tylko legalności działalności przewozowej, ale i... karalności kierowców. W umowie jasno wyjaśniono, że kierowca nie może być karalny. Ale na spotkaniu z przedstawicielami Ubera okazało się, że i tę zasadę można nieco nagiąć. O tym również opowiadał w wywiadzie Iglikowski:
Pozornie te sprawy nie dotykają bezpośrednio klientów, ale to wrażenie złudne. Gdyby bowiem faktycznie było tak, że tysiące kierowców – a tylu Uber chce pozyskać – wykonuje zarobkową działalność przewozową, ale nie płaci podatków, w efekcie stracilibyśmy wszyscy jako obywatele państwa. Trzeba wszak pamiętać, że postępowania skarbowe, kontrole – to wszystko kosztuje, a sprawy mogą ciągnąć się latami.
Problem nie jest nowy, tylko jego ewentualna skala
Oczywiście, te wszystkie wątpliwości nie są nowe – powstały wraz z nielegalnymi przewozami osób. Taksówkarze walczą z nimi od lat, coraz skuteczniej, tak samo jak skarbówka.
Różnica jest tylko taka, że słynne przewozy konkurujące z taksówkami raczej się nie wychylają, wręcz przeciwnie – na rynku siedzą cicho jak mysz pod miotłą i liczą na to, że nie zainteresuje się nimi skarbówka. Uber zaś wszedł na rynek z pełną mocą, wielkim szumem, z zapowiedziami wyeliminowania taksówek i nie dziwne będzie, jeśli skarbówka zainteresuje się jego przewozami. Ale firma przecież nie odpowiada za legalność działań „swoich” kierowców.
My już rozmawialiśmy ze służbami, zgłosiliśmy im nowy problem i będziemy z nimi współpracowali. Będą kontrole, a klienci Ubera będą ciągani po sądach po takiej kontroli, bo to się dzieje już z klientami innych nielegalnych przewoźników. W przypadku Ubera, a właściwie kierowców jeżdżących dla Ubera, najprawdopodobniej będą to trzy rodzaje postępowania.
Postępowanie mandatowe, gdzie kierowca na miejscu dostaje mandat, a Uber już powiedział swoim kierowcom, aby nie przyjmowali mandatów, bo Uber daje im prawnika. Tak robili prawie wszyscy przewoźnicy, ale sprawy i tak kończyły się wyrokami skazującymi.
Druga sprawa, to postępowanie administracyjne za brak licencji, a trzecie postępowanie w przypadku kierowców Ubera, w zdecydowanej większości, to będzie postępowanie karno-skarbowe, ponieważ większość przewoźników obecnie działających w pseudokorporacjach lub korporacjach, ma kasy fiskalne. Tu będą to przede wszystkim ludzie, którzy chcą sobie dorobić i nie będą mieli kas fiskalnych. To bardzo złożony problem, którego ludzie nie dostrzegają. Mówi się tylko, że wchodzi tania konkurencja. Czytaj więcej
Jarosław Iglikowski
Byłem na spotkaniu informacyjnym, oczywiście incognito jako potencjalny kierowca i była mowa o tym, że kierowcy mają przynosić zaświadczenia o niekaralności. Z tym że ja podpuszczając ich powiedziałem, że jestem karany. Zapytali mnie za co, więc powiedziałem, że za fałszowanie dokumentów. Powiedzieli: "a nie, to przejdzie". Oczywiście fałszowanie dokumentów nie jest bezpośrednim zagrożeniem dla klienta, ale pytanie, co jeszcze "przejdzie".