Szok spowodowanym bestialskim morderstwem Jamesa Foleya wynika z hipokryzji Zachodu.
Szok spowodowanym bestialskim morderstwem Jamesa Foleya wynika z hipokryzji Zachodu. Fot. Twitter

– Europa zawsze ma się czego obawiać w konfrontacji z innymi kręgami cywilizacyjnymi – z jej wyrazistością kulturową staje się automatycznym celem każdego, kto szuka czarno-białego wzorca walki – mówi dr Krzysztof Liedel, ekspert w zakresie terroryzmu międzynarodowego i jego zwalczania oraz zastępca Dyrektora Departamentu Bezpieczeństwa Pozamilitarnego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Terroryści zawsze byli radykalni, a działania IS wstrząsnęły nami, bo dotyczą nas bezpośrednio.

REKLAMA
Do tej pory Państwo Islamskie wydawało się dość egzotyczną organizacją. Informacje o rzezi jazydów nie poruszyły masowej wyobraźni tak, jak bestialskie zabójstwo Jamesa Foleya. Zdano sobie sprawę, że IS nie cofnie się przed niczym. Czy Europa ma się czego obawiać?
Leszek Kołakowski mawiał, że europocentryzmu nie należy się wstydzić, bo nasz rodzimy kontynent jest źródłem osiągnięcia cywilizacyjnego jedynego w skali globalnej – to jest tolerancji, która dopuszcza nawet wrogość wobec samej siebie. Ta odmienność i dynamika historyczna kontynentu, który w swoich doświadczeniach zetknął się i wpływał niemal na każdy zakątek świata jest jednak nie tylko dumy źródłem, ale także czynnikiem determinującym potencjalny wzrost wrogości. Europa traktowana jest jako źródło „dominacji białego człowieka”, punkt wyjściowy krucjat i kolonizacji. Stary Kontynent zawsze ma się czego obawiać w konfrontacji z innymi kręgami cywilizacyjnymi – z jej wyrazistością kulturową staje się automatycznym celem każdego, kto szuka czarno-białego wzorca walki.
Kolejne europejskie media – włoskie, brytyjskie, francuskie – donoszą o swoich obywatelach, którzy dołączyli do dżihadystów. Wygląda na to, że intensywna kampania rekrutacyjna, którą terroryści prowadzili w ostatnich latach, przynosi efekty. Co to oznacza dla bezpieczeństwa międzynarodowego – czy Rzym, Paryż, Berlin przestały być bezpieczne? 

Swobodny przepływ osób, towarów i kapitału stanowi o istocie współczesnej integracji europejskiej, a wolność podróżowania jest jednym z jej najważniejszych wyrazów – o czym zaświadczy każdy, kto w minionej epoce czekał latami na paszport. Wraz z tą swobodą przychodzą oczywiście zagrożenia, które są źródłem debaty na temat szukania punktu równowagi pomiędzy wolnością i bezpieczeństwem.
logo
Reakcja Zachodu na działania IS jest ełna hipokryzji - uważa Krzysztof Liedel. Fot. archiwum prywatne
Wykorzystanie wszystkich narzędzi dostępnych państwu na rzecz jego bezpieczeństwa – z prominentnym składnikiem operacyjnych działań służb specjalnych, które powinny kontrolować środowiska i jednostki mogące stać się źródłem zagrożenia dla państwa i jego obywateli, to jeden z najważniejszych sposobów zarządzania tego rodzaju ryzykiem.
A Warszawa? Wprawdzie społeczność muzułmańska nie jest w Polsce duża, ale czy istnieje uzasadniona obawa, że tutaj może dojść do zamachów?
Nie istnieją żadne sygnały, które uzasadniałyby takie obawy. Mniejszość muzułmańska w Polsce jest nie tylko nieduża, ale w znacznej większości bardzo dobrze zintegrowana i silna w poczuciu swojej polskości. Budowanie sztucznych napięć i wzajemnych obaw może przyczynić się tylko do zaognienia sytuacji, która póki co ma potencjał na kontynuowanie naprawdę dobrych tradycji wielokulturowego współżycia równych społeczności w Polsce.
Amerykański Departament Obrony uważa, że Państwo Islamskie jest bardziej radykalne i niebezpieczne od Al Kaidy. W dodatku jest samowystarczalne finansowo, bo kontroluje pola naftowe i handluje zrabowanymi dziełami sztuki. Jaki jest cel dżihadystów z Państwa Islamskiego?
Każdy byt polityczny – a takim jest Państwo Islamskie – dąży do powiększania swojej sfery wpływów lub co najmniej jej umocnienia i ustabilizowania. Problem z IS polega na tym, że nie istnieje ono właściwie w żadnym kontekście poza konfliktem zbrojnym. Bezpośrednią konsekwencją takiego stanu rzeczy jest fakt realizacji tych dążeń ekspansjonistycznych wyłącznie metodami walki zbrojnej – w wypadku Państwa Islamskiego nie ma mowy o wykorzystaniu „soft power” ani mechanizmów demokratycznych, bo nie istnieją one w płaszczyźnie, która stała się źródłem powstania IS, a obecnie stanowi jedyne pole jego funkcjonowania.
Kilka lat temu powiedział mi Pan, że zmieniło się podejście do walki z terroryzmem – na bardziej proaktywne. Wygląda jednak na to, że w przypadku IS ono zawiodło – organizacja urosła w siłę, a Zachód przespał ten moment. Jakie teraz są możliwe metody walki z tymi, którzy proklamowali kalifat? W ich ślady zaczynają iść inne kraje.

Tak postawione pytanie zawiera tezę, że istniało w stosunku do IS jakieś działanie prewencyjne. Wydaje się, że bardziej prawdziwa jest teza o tym, że Zachód przespał, niż o tym, że prewencja nie zadziałała (choć trudno mówić o przespaniu czegokolwiek – raczej z racji skomplikowanej sytuacji politycznej, wymogów wewnętrznej polityki poszczególnych państw potrzebne działania po prostu nie zostały w porę podjęte).
To nie tak, że dobrze prowadzona prewencja nie działa – ona działa, o ile coś w jej kierunku robimy. Co jednak zrobić dziś, gdy zapobiegać się nie udało? Cóż, jak w starym powiedzeniu – teraz trzeba leczyć. Jakie jednak dokładnie metody będą do tego niezbędne, okaże się wtedy, kiedy ostatecznie wyklaruje się zakres zapędów Państwa Islamskiego – oraz zasięg potencjalnej współpracy międzynarodowej w ich zwalczaniu.
logo
Abu Bakr al-Bagdadi, samozwańczy kalif
Czy dżihadyści się zradykalizowali, sięgają po coraz bardziej drastyczne metody, by zastraszyć Zachód?
Zawsze byli radykalni, a stosowane przez nich metody wstrząsały tymi, którzy mieli z nimi choćby przelotną styczność. Nasze zaskoczenie wynika raczej z naszej hipokryzji, niż z czegokolwiek innego – czujemy się znacznie bardziej wstrząśnięci, kiedy te „straszne rzeczy” dotyczą kogoś z nas, do nas podobnego, pochodzącego z naszego kręgu kulturowo-cywilizacyjnego, bo wtedy znacznie łatwiej nam się z nim jako z ofiarą utożsamiać. Ale nie oszukujmy się – inny był tym razem cel, a nie metoda…
Czy możliwy jest scenariusz, w których USA zdecydują się na wsparcie syryjskiego prezydenta Baszara al-Assada?
Biorąc pod uwagę skalę katastrofy humanitarnej w Syrii, wydaje się to bardzo mało prawdopodobne. Trzeba jednak pamiętać, że Zachód – nie tylko USA – nie raz zmuszony był wchodzić w trudne układy ze względów geostrategicznych, więc przesądzanie ostateczne o jakimkolwiek rozwoju sytuacji wydaje się w chwili obecnej mało uzasadnione.
Czy jesteśmy świadkami tego, co Huntington nazywał "zderzeniem cywilizacji"? Jakie mogą być efekty?

Pomijając już dokonaną krytykę teorii Huntingtona – tak pod kątem przyjętej metodologii, jak i wniosków – chcę jeszcze raz mocno zaznaczyć, że cywilizacje mogą współistnieć pokojowo (i w wielu miejscach i czasach robią to i robiły!). Źródłem problemów z IS nie jest religia ani cywilizacja, ale chęć zdobycia jak największej władzy, jak najszerszej strefy wpływów i możliwości wpływania na losy co najmniej regionu, a w najlepszym wypadku – na losy całego globu. Po szoku upadku systemu dwubiegunowego, który zapewnił nam 20 lat względnego spokoju, wracamy powoli do polityki napięć i konfliktów i jeśli nie będzie ku nim pretekstów religijno-cywilizacyjnych, to z całą pewnością znajdzie się wiele innych.

Czy w pewnym sensie odpowiedzialność za ekspansję IS ponoszą Amerykanie, którzy wprawdzie obalili Saddama Husajna, ale po kilku latach obecności w Iraku zostawili kraj pogrążony w chaosie?
Tego rodzaju logika powoduje, że mamy jako społeczeństwa permanentny kłopot z przerzucaniem winy na ofiary. Zgwałcił, bo miała za krótką spódniczkę – IS zabija, bo Amerykanie za szybko się wycofali. A może warto jednak stanowczo stawiać tezę, że IS zabija i wysadza w powietrze, bo tak chce i ma w tym interes?