Abelard Giza, Katarzyna Piasecka i Kacper Ruciński, czyli trio stand uperów "Bez Cenzury".
Abelard Giza, Katarzyna Piasecka i Kacper Ruciński, czyli trio stand uperów "Bez Cenzury". Fot. Daria Zarówna

Dla komedii są lepsze czasy, kiedy są gorsze czasy – mówią komicy z "Bez Cenzury" w rozmowie o stand upie, cenzurze, abstrakcji i hardkorze. I wyjaśniają, dlaczego w stand upie jest tak mało kobiet, a dla facetów komedia to taniec godowy.

REKLAMA
Ludzie widzą Was na scenie i myślą, że w życiu też robicie show i rozśmieszacie wszystkich. Wkurza Was podejście na zasadzie: "E, panie Giza, weź pan powiedz coś śmiesznego!"?
Kacper: Bywa męczące, ale to jest wpisane w ten zawód. To tak, jak ludzie oczekują, że górnik będzie umorusany, a wędkarz śmierdzący rybą...
Kaśka: Pokazujemy się na scenie i sprawiamy, że ludzie dobrze się bawią. Kojarzą nas z rozrywką, śmiechem, dobrą zabawą, więc w sumie nie dziwię się, że czasem tak rzeczywiście jest, że chcą show poza sceną. Trochę też jest tak, że my chcemy, żeby traktowali nas jak kumpli. Ciężko więc się na to wkurzać.
Z Waszej trójki właściwie tylko Ty, Kasiu, jesteś taka „kumpelska”. Abelard i Kacper bardziej się dystansują...
Abelard: Stand up to bardzo pojemne wyrażenie. W moim odczuciu to nie tylko śmichy chichy. Weźmy takiego Jacka Stramika, Stand-up Koszalin czy Billa Hicksa, legendarnego amerykańskiego stand upera – to nie są po prostu zabawni kolesie, bliżej im do moralistów. Od nich więc, jako widz, nie wymagałbym żarcików na co dzień, raczej ciętych ripost, obserwacji. Stand up może być wulgarny, hardkorowy, przyjacielski, abstrakcyjny... Jest tyle typów, ilu ludzi, którzy się tym zajmują. Tak jak w kinie – mamy Felliniego i komedie romantyczne, i filmy akcji, i „Rambo”.
Kaśka: Dokładnie. Każdy ma swój styl, swoją energię. Dzięki temu, podczas naszych występów jako „Stand-up Bez Cenzury”, widzowie dostają trzy punkty widzenia. Jeden jest poważniejszy, inny bardziej klnie, ktoś inny jest dość ponury...
Kto z „Bez Cenzury” jest największym ponurakiem?
Kaśka: Kacper, ty jesteś największym gburem (śmiech).
Kacper: Abelard jest najpoważniejszy.
Abelard: A Kacha przeżywa wszystko w taki niemal maminy sposób, musi mieć wszystko pod kontrolą. Kacper z kolei ma większy luz, ale jest też bardziej złośliwy. I dlatego też w trakcie półtoragodzinnego występu jest miks energii.
Energia energią, a co, jeśli któreś z Was ma naprawdę kiepski dzień? Doła? Albo gorszy moment w życiu, bo coś się wydarzyło?
Abelard: Generalnie jest tak, że chyba każdy z nas zajmuje się stand-upem, bo ma taką potrzebę. Jesteśmy ludźmi, którzy wygłupiali się w szkole, a na rodzinnych imprezach byli gwoździem programu. Umiemy więc takie stany przewalczać, ale jasne: nie zawsze jest tak, że jesteśmy 100 proc. w formie.
Kaśka: Bywa, że trzeba przeskoczyć własne problemy, na ten czas, kiedy wchodzi się na scenę, zapomnieć o nich.
Abelard: W stand upie to nie musi przeszkadzać, bo tę energię, wynikającą ze stanu, w jakim się znajduję, można przekuć. To jest coś, z czym mogę wejść na scenę i się tym podzielić. Mogę wyjść i powiedzieć: słuchajcie, dzisiaj zmarła mi babcia. Ze zderzenia bardzo smutnego wydarzenia z komedią, na zasadzie kontrastu, może wyjść zupełnie inna jakość. Nie musi być tylko śmiesznie.
Jest taki moment, że na świecie dużo się dzieje – jesteśmy bombardowani informacjami o kolejnych ofiarach wirusa Eboli, o sytuacji na Ukrainie, o Palestynie i o przerażających działaniach terrorystów z Państwa Islamskiego. Nie bardzo nam do śmiechu.

Kacper: Dla komedii zawsze są lepsze czasy, kiedy jest jakiś wspólny wróg. W stałym repertuarze takich „wrogów” są politycy, policja, straż miejska....
Kościół?
Kacper: Z Kościołem to jest pół na pół – bo tego typu żartem rozśmieszysz połowę publiczności, ale już drugiej części nie. Zresztą w przypadku Kościoła nie traktuje się go jak wroga, raczej punktuje słabości.
Kaśka: Komuna to był czas idealny dla komedii, bo materiału dostarczała codzienność. Śmiech był ucieczką od szarości.
Kacper: Ludzie lali ze skeczy Laskowika i filmów Barei, bo pokazywały absurdy rzeczywistości, którą bardzo dobrze znali. Same czasy były śmieszne, więc ludzie się śmiali.
Abelard: Nie możesz mówić, że te czasy były śmieszne, bo może za 100 lat też ktoś powie, że z Putina był niezły ubaw. A teraz wcale nam nie do śmiechu.
Kacper: Owszem, ale ludzie śmieli się w kinie czy teatrze z tego, co przedtem przydarzyło im się w sklepie. Zresztą łączył ich wspólny wróg. Polacy, jak go nie mają, to zaczynają dziczeć.
Kaśka: Wtedy ze sceny wystarczyła mała sugestia dotycząca władzy i wszyscy wiedzieli o co chodzi. Ludzie na widowni lubią się identyfikować z osobą, która jest na scenie. Jeśli mówię o czymś, co dotyczy nie tylko mnie, ale również ich, wtedy jesteśmy ekipą, tyle że ja mam mikrofon. Wspólnie odczuwamy wkurzenie, bezsilność, czy rozbawienie przytoczoną sytuacją. Tak to działa dzisiaj, tak działało za komuny.
Za komuny ogromną siłą wyzwalającą pokłady kreatywności u różnych twórców, także komików, kabareciarzy, była – paradoksalnie – cenzura. Jak to wygląda dzisiaj, zdarza Wam się autocenzurować?

Abelard: Cenzura zakłada zamknięcie tematu. Nie i koniec. To nie jest dobre podejście, więc ja staram się nie cenzurować samego siebie.
Kacper: Pewien rodzaj cenzury jest – rozmawiamy ze sobą, krytykujemy, polemizujemy i wspólnie zastanawiamy się, czy jakiś żart jest dobry, czy nie.
Abelard: Taka wymiana myśli jest dobra. Cenzura, która zamyka usta, jest zła. Bo co, to znaczy, że nie mogę mówić o Kościele, niepełnosprawnych czy seksie analnym?
Kacper: Trochę tak, bo wszystko zależy od okoliczności – miejsca, czasu, ludzi, do których mówisz. Jak widzisz na widowni dzieci, to nie zagrasz skeczu o dzidzie czy pornosach.
Czyli to kwestia dobrego smaku?

Abelard: Tak, bo wchodzę w dany świat. Jeśli ktoś mnie pyta, czy zagram na dożynkach, a ja się godzę, to zgadzam się jednocześnie na pewien rodzaj konkretnej cenzury. Przy imprezach biletowanych jest inaczej: ludzie znają komika, kupują na niego bilet, wiedzą, na co idą i czego mogą się spodziewać.
Ze wszystkiego można żartować?

Abelard: Frankie Boyle, znany szkocki komik, powiedział kiedyś podczas występu: widziałem egzekucję Saddama Husajna i już wiem, że w necie nie ma nic, przy czym nie mógłbym się masturbować. I ludzie się śmiali. George Carlin powiedział, że można śmiać się ze wszystkiego i na dowód tego zażartował z gwałtu. Oczywiście najważniejszy jest kontekst, w jakim taki mocny temat się pojawia i narzędzia, jakie stosuje komik. Liczy się też kto i do kogo mówi.
Jeśli jestem niska, mogę żartować z niskich, a jeśli jestem gruba, to z grubych, jak Fluffy?

Abelard: Jak gruby komik mówi o grubasach – luz. Podobnie jak czarny mówi o czarnych. Josh Blue, który sam jest niepełnosprawny, jest przezabawny, kiedy robi sobie jaja z niepełnosprawnych. Widz czuje się dobrze i świetnie się bawi, bo widzi, że gość na scenie ma do siebie wielki dystans.
Kobiety żartują inaczej niż mężczyźni?

Kaśka: Tak. Oczywiście to jest lekkie generalizowanie, ale z założenia kobieta różni się od mężczyzny. Nie inaczej jest na scenie. Widzę to i po sobie i po programach kobiet, które oglądam.
W Polsce jest zaledwie kilka kobiet, które zajmują się stand upem. Mężczyzn – setki. Skąd ta dysproporcja?

Abelard: To zależy od samych kobiet. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby dziewczyny łapały za mikrofon i wychodziły na scenę, ale w naturze jest coś takiego, co sprawia, że chcą podobać się, lepiej wyglądać, a w stand upie trzeba się trochę obnażyć, grać na własnych słabościach. Facet ma na to bardziej wywalone, kobiety, mam wrażenie, mają mniej dystansu. Facet ma chyba więcej luzu niż kobiety. Choć, pewnie, nie wszystkie.
W środowisku jest szowinizm? Że jak dziewczyna, to nie będzie śmieszna?

Abelard: Nie. Komicy zwykle szukają klucza, faceci mówią np.: zesrałem się w gacie. Słaby ze mnie kierowca. Jestem beznadziejny w łóżku. I to facetom przychodzi łatwiej.
Kaśka: Kobiety mają trudniej, ale to się zaczyna w naszych głowach. Musimy więcej rzeczy przełamać w sobie. Może i część facetów w środowisku z góry zakłada, że skoro babka, to będzie nuda, ale ja mam to gdzieś, bo wiem jakie reakcje na publiczności potrafi wywołać mój program. Na początku chciałam komuś coś udowadniać, a teraz mam pełen luz z opiniami. Robię swoje i mam swoich odbiorców, w tym wielu facetów.
Stand up odziera kobiety z kobiecości?

Kaśka: Może, ale nie musi. Dziewczyna musi się zderzyć z oczekiwaniami publiczności. Jak facet jest hardy, to pewnie będzie śmieszny, ale trudniej im przychodzi zaakceptowanie hardej kobiety.
Kacper: Na scenie jest tak, jak w życiu – na imprezach też mało dziewczyn opowiada dowcipy. Zwykle mówią, że żadnych nie znają albo że nie umieją opowiadać.
Abelard: A faceci odstawiają taniec godowy, żeby się kobietom podobać.
Strasznie to wszystko stereotypowe.

Kaśka: Ale faktycznie tak to wygląda.
Abelard: Czasem jedziemy po Kaśce, wtedy oni widzą, że ona ma z tym luz, więc oni też się luzują. Jest zakorzenione z tyłu głowy, że kobieta...
Ma stać przy garach?

Abelard: Też, ale też że jest piękna, pachnąca, jest nimfą... Takie jest podejście.
Było. W latach 50.

Abelard: Jasne, ja nie mówię, że się z takim podejściem zgadzam. Ale mimo wszystko „komik” kojarzy się z facetem, i tak jest na całym świecie. Na liście stu najwybitniejszych komików wszechczasów, pojawiło się tylko kilka kobiet. Ale – może dziewczyn jest mało, ale jak już wchodzą na scenę, to raczej z przytupem. Fajnie zresztą zobaczyć zupełnie inny punkt widzenia na przykład na temat relacji damsko-męskich.
Kaśka, a nie ciągnie Cię do innych tematów? Społecznych, politycznych?

Kaśka: Nie jestem chyba aktywistką. Na razie mnie nie ciągnie, ale kobieta zmienną jest, więc kto wie, co tam za rok się wydarzy…
Ostatnio był w „Polityce” duży artykuł o tym, z czego śmieją się Polacy. Wynikało z niego, że głównie z przaśnych, biesiadnych żartów. To prawda?

Abelard: Nie! Jest tyle rodzajów poczucia humoru, ilu Polaków. Ludzie śmieją się z bardzo różnych rzeczy. Obok klasycznego i ogólnodostępnego u nas kabaretu, razem ze stand-upem coraz prężniej rozwija się ruch improwizacyjny. Mamy też dostęp do całej masy świetnych zagranicznych seriali i sitcomów. Rozrywka z najwyższej półki jest na wyciągnięcie ręki – wystarczy mieć Internet, bo oczywiście nasza telewizja niestety nie nadąża.
Kaśka: Pytanie o to, z czego się śmieją Polacy, to jak pytanie, na kogo głosują, czy co jedzą. Nie da się udzielić jednej odpowiedzi.
Dobry stand up musi być obrazoburczy?

Kacper: Absolutnie nie. Jest przecież żart abstrakcyjny, który nikogo nie obraża, tylko bawi się wyobraźnią.
Abelard: Bill Cosby, jedna z ikon gatunku, potrafił bawić publiczność przez dwie godziny, w ogóle w tym czasie nie przeklinając. Opowiadał o swoich dzieciach, śniadaniu, o zwyczajnych rzeczach, obywając się bez hardkoru.
W gruncie rzeczy najlepsi komicy byli dość wysublimowani.

Abelard: Bo bycie obrazoburczym jest dość proste – jak już wejdziesz w świat hardkoru, to trudniej jest bawić bez szoku.
Kacper: To tak samo jak z horrorami – na jednych się boisz, bo trup ściele się gęsto i wszędzie jest krew, a na „Lśnieniu” boisz się, choć nic właściwie nie widać.
Kaśka: Stand up może być naprawdę różny. I to jest świetne, bo dzięki ten rodzaj rozrywki się rozwija.
Abelard: Ważne, żeby był autentyczny. Ważne, żebyś był przekonany do tego, co mówisz i robisz.