- I will polish my English - dowcipkował tuż po wyborze na nowego przewodniczącego Rady Europejskiej Donald Tusk. W ten sposób odniósł się do kąśliwych uwag na temat swoich słabych zdolności językowych, na które najpierw wskazywali niechętni wobec kandydatury Polaka Brytyjczycy, a teraz chętnie podchwycili Polacy. Niektórzy nad Wisłą już sugerują, że Donald Tusk tylko się ośmieszy na nowym stanowisku, bo nie będzie umiał się wysłowić. Seriously...?
Cameron mówi po angielsku lepiej...
Międzynarodowa już debata na temat zdolności językowych Donalda Tuska zaczęła się prawdopodobnie kilkanaście miesięcy temu, gdy na słabość polskiego premiera w tym względzie wskazał szef brytyjskiego rządu David Cameron. Wówczas był jeszcze na unijnych salonach przeciwnikiem potencjalnej kandydatury Polaka na przewodniczącego Rady Europejskiej i choćby w ten sposób starał się ją zdyskredytować.
Ostatecznie także poparciu brytyjskiego premiera Polska zawdzięcza fakt, że to premier naszego kraju został wybrany na nowego szefa Rady Europejskiej, ale w międzyczasie jego dawną narrację podchwyciły media. Szczególnie brytyjskie i polskie. "Problemem Tuska jest to, że nie włada francuskim i mówi kiepskim angielskim, lingua franca szczytów i językiem ważnym przy reprezentowaniu UE na zewnątrz i w kontaktach z mediami" - piszą w niedzielę dziennikarze "Guardiana".
Będzie wstyd?
A to woda na młyn dla polskiej prawicy, która w swojej specyficznej części internetu jeszcze podczas pierwszej sobotniej konferencji nowego przewodniczącego RE utyskiwała, jakim to wstydem angielszczyzna Donalda Tuska będzie dla Polski. Chętnie podkreśla się też fakt, że francuskim, czyli językiem dyplomacji Tusk nie mówi wcale.
W Komisji Europejskiej, a przede wszystkim Europejskiej Służbie Działań Zewnętrznych, biegły angielski i francuski to rzeczywiście podstawa pracy. Dobrze więc, że takimi zdolnościami legitymuje się jej nowa szefowa, czyli Federica Mogherini.
Zadania przewodniczącego RE wymagają jednak innych zdolności niż te, którymi muszą legitymować się urzędnicy i dyplomaci. Nie dla tego, że mówi po francusku, angielsku i na dodatek niderlandzku wybrano w 2009 roku Hermana van Rompuy'a. Od lat Belg był znany przede wszystkim jako cichy, ale świetny negocjator, a zdolności te wielokrotnie udowadniał opanowując charakterystyczny dla Belgii polityczny bałagan.
Z podobnego powodu postawiono teraz na Donalda Tuska. "To mistrz politycznych negocjacji, gier i sztuczek" - pisze o Polaku niedzielny "Der Spiegel". I przypomina, że polityk z Gdańska umiejętności rozgrywania w polityce udowadnia niezmiennie od czasów, gdy z Maciejem Płażyńskim i Andrzejem Olechowskim zakładał Platformę Obywatelską. Niemcy nie mają wątpliwości, że to mistrzostwo przyda się Tuskowi w prowadzeniu nieustannych negocjacji z głowami państw członkowskich i partnerami UE na świecie.
I tu dochodzimy do sedna problemu. Donald Tusk mówi nieźle po angielsku i niemiecku, nie zna francuskiego. Tymczasem wielu przywódców europejskich nie legitymuje się nawet takimi zdolnościami.
To nie poligloci rządzą tym światem
Angela Merkel mówiąca po angielsku to wydarzenie epokowe. Publicznie odważyła się na to przemawiając w brytyjskim parlamencie w lutym tego roku. Chwilę recytowała z kartki, by przejść na mowę ojczystą. I tak czas wrócić do Davida Camerona...
Bo można też tak jak on. Kiedy Merkel zaczęła mówić po niemiecku, słuchawki z tłumaczeniem założyli wszyscy oprócz znanego wśród brytyjskich polityków poligloty Nicka Clegga. Premier Wielkiej Brytanii uznał, że nie może być od niego gorszy i choć po niemiecku nie mówi, z tłumaczenia też zrezygnował i postanowił z uśmiechem potakiwać na każde słowo w języku Goethego.
Swoje pięć minut w popisach z lingua franca Cameron mógł mieć natomiast miesiąc wcześniej, gdy na brytyjskiej ziemi gościł prezydent Francji. Z Francoisem Hollandem brytyjski premier wybrał się wtedy na niezobowiązujący wypad do typowego angielskiego pubu. Gdzie francuszczyzną popisał się niespodziewanie barman, a Cameron musiał korzystać z tego, że z Hollandem da się porozmawiać po angielsku.
"Da się porozmawiać" to najlepsze określenie, bo jeżeli kogoś uszy bolały po angielszczyźnie Donalda Tuska, to nigdy nie powinien oglądać na przykład konferencji prezydenta Francji w Indiach, gdzie jakiś czas temu został zmuszony do posługiwania się językiem Szekspira.
Słabości językowe Merkel, Cameronowi, ani Hollandowi nie przeszkadzają jednak w rozgrywaniu na międzynarodowej scenie politycznej. Podobnie, jak skromne językowe CV nie przeszkodzi Donaldowi Tuskowi ani w codziennej pracy na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej, ani w kuluarach unijnych szczytów. Jego nowi podwładni sobie poradzą, a wśród innych przywódców to raczej nie Polak będzie potrzebował tłumacza.